Pierwsze 2 tygodnie września czyli 2-15.09, 336 godzin życia. W tym czasie przepracuję 197. Niby 90 z nich to spędzone na tak zwanej gotowości czyli pod telefonem. Może akurat nie będę miała nic do roboty, ale liczy się to, że w tym czasie nie mogę nic innego zaplanować, bo w każdej chwili może zdarzyć się wezwanie. Pozostałe godziny to niestety praca, praca, praca, poza domem. Wiem, sama sobie tak kiepsko to rozplanowałam, między innymi z powodu wesela. Czas przed i po chcę mieć wolny, to trzeba solidnie popracować. Pieniążki z nieba nie spadną. A w październiku albo będę pracować równie intensywnie, albo wręcz przeciwnie. Jest jedna rzecz w zawieszeniu, czekam na rozstrzygnięcie i to zadecyduje, co dalej. Ale to dopiero w połowie września etap pierwszy, miesiąc później decyzja. Na razie nic więcej na ten temat, żeby nie zapeszyć, ale jest to z tych wydarzeń niestety mniej przyjemnych życiowo, więc chyba wolałabym, żeby móc intensywnie pracować.
Kiedy trafia mi się taki kiepski okres od razu wyłazi ze mnie nerwowa bestia. Mimo że w sumie wszystko mam jakoś mniej więcej pod kontrolą, zaplanowane, poukładane, przygotowane, to i tak nie mogę się uspokoić. Nosi mnie. Za dużo adrenaliny. A jak jeszcze trafi się kilka problematycznych przypadków, to mogę ciskać piorunami jak Zeus nie przymierzając. Dobrze, że akurat dziś redagując odpowiedź na pismo z MOPS-u, mogłam wyładować trochę emocji w rozmowie z naszą sekretarką, która ma podobny charakterek do mojego, poglądy i podejście do niektórych spraw również, a język równie niepowściągliwy. Wiele rzeczy w organizacji pracy nam się nie podoba, mamy pomysły jak to zmienić, ale szefowa uważa, że dobrze jest tak, jak jest i nie ma dyskusji.
I tak sobie powolutku walczymy- z bezdusznością systemu, głupotą ludzką, niechęcią do zmian, biurokracją, spychologią, tumiwisizmem, totalną arogancją i wieloma innymi patologiami. Bywa naprawdę ciężko, kiedy chce się zrobić coś dobrego, a wszystkie okoliczności, włącznie z samym zainteresowanym są przeciwko. Oczywiście na siłę nie staram się uszczęśliwiać, ale czasem aż ręce świerzbią, żeby coś zrobić nawet wbrew woli człowieka. Musze się aż hamować. To też jest dość frustrujące.
No i tak to jest. świata nie zmienię, ludzi nie zmienię, siebie nie zmienię. Zostało zaakceptować i żyć dalej
Kiedy trafia mi się taki kiepski okres od razu wyłazi ze mnie nerwowa bestia. Mimo że w sumie wszystko mam jakoś mniej więcej pod kontrolą, zaplanowane, poukładane, przygotowane, to i tak nie mogę się uspokoić. Nosi mnie. Za dużo adrenaliny. A jak jeszcze trafi się kilka problematycznych przypadków, to mogę ciskać piorunami jak Zeus nie przymierzając. Dobrze, że akurat dziś redagując odpowiedź na pismo z MOPS-u, mogłam wyładować trochę emocji w rozmowie z naszą sekretarką, która ma podobny charakterek do mojego, poglądy i podejście do niektórych spraw również, a język równie niepowściągliwy. Wiele rzeczy w organizacji pracy nam się nie podoba, mamy pomysły jak to zmienić, ale szefowa uważa, że dobrze jest tak, jak jest i nie ma dyskusji.
I tak sobie powolutku walczymy- z bezdusznością systemu, głupotą ludzką, niechęcią do zmian, biurokracją, spychologią, tumiwisizmem, totalną arogancją i wieloma innymi patologiami. Bywa naprawdę ciężko, kiedy chce się zrobić coś dobrego, a wszystkie okoliczności, włącznie z samym zainteresowanym są przeciwko. Oczywiście na siłę nie staram się uszczęśliwiać, ale czasem aż ręce świerzbią, żeby coś zrobić nawet wbrew woli człowieka. Musze się aż hamować. To też jest dość frustrujące.
No i tak to jest. świata nie zmienię, ludzi nie zmienię, siebie nie zmienię. Zostało zaakceptować i żyć dalej
Nie zazdroszcze, ale wierze, ze dasz rade!
OdpowiedzUsuńDziękuje za tę wiarę. Nie mam wyjścia, po prostu muszę
Usuń