27.06.2020

Deszcz

Poranek był słoneczny i ciepły, a jako że nie sprawdzałam od jakiegoś czasu prognoz pogody, to nie spodziewałam się zmiany.  W planach na dziś był fryzjer, bo jutro komunia mojego chrześniaka, a potem wyjście z chłopakami na obiad w ramach świętowania wakacji. Moja ulubiona fryzjerka zrobiła porządek na głowie i we włosach i już miałam wychodzić, kiedy zaczął kropić deszcz. Samochód miałam jakieś 150 m od zakładu, tylko parasolki nie wzięłam, więc dostałam foliowy kapturek na głowę, przecież to tylko kilka kropli. Zanim dotarłam do samochodu, byłam przemoczona do suchej nitki, na szczęście fryzura nie ucierpiała. Chwilę później rozpętała się tak gwałtowna ulewa, włącznie z gradem, że ulicą płynęła rzeka. A 10 minut później znów świeciło słońce i udało się pójść na ten obiad, bo prawdę mówiąc to zwątpiłam, widząc stan pogody. Ale za to samochód mam umyty! Przynajmniej do czegoś ten deszcz się przydał. I tak u nas zazwyczaj nawet jeśli są jakieś gwałtowne zjawiska atmosferyczne, to przechodzą gdzieś bokiem i na szczęście nie wyrządzają szkód. Aż strach czasem oglądać, co żywioł może zrobić w kilka minut. Chyba te lasy i jeziora wokół trochę nas chronią. A Wy- uważajcie na siebie i niech Was omijają wszelkie burze

26.06.2020

Świadectwo

W podstawówce można było się nie uczyć i miało się szóstki i piątki.  W gimnazjum można było się nie uczyć i były piątki i czwórki. W liceum można było się niewiele uczyć i mieć trochę czwórek i trójki. Do matury trzeba było się już pouczyć, żeby zaliczyć choćby na trójkę. Tak kiedyś podsumował swoją edukację Kuba. Nie chcę się domyślać, co trzeba wobec tego robić na studiach, żeby zaliczyć rok, a tym bardziej obronić licencjat, a potem magistra. Może uda mu się dokończyć edukację, bo w jego przypadku to trochę skomplikowane. Najpierw po semestrze studiowania informatyki uznał, że to nie dla niego i zaczął studiować ekonomię. To już się bardziej podobało, ale pierwsze dwa lata kończył poprawkami. Teraz jest na trzecim roku, niby na bieżąco, ale jak to będzie z obroną pracy- nadal nikt nie wie. A przydałoby się od października zacząć jednak studia magisterskie, o ile nie wciągnie go wir życia, pracy i małżeństwa. Synowa też go ciśnie do nauki, ale Kuba to specyficzny typ.

Moi dwaj młodsi panowie mają już wakacje. Nawet nieźle zakończyli ten rok szkolny. Mati jak zawsze ambitny, obowiązkowy, odpowiedzialny i przede wszystkim zdolny. Pasuje mu kierunek, który wybrał, lubi te przedmioty zawodowe, typowy umysł ścisły. Rezultat- świadectwo z paskiem, druga średnia w klasie. Dumna jestem bardzo. Filip to z kolei kompilacja obu starszych braci. Jeśli chodzi o kierunek, poszedł w ślady Mateusza. Podejście do nauki ma jak Kuba, więc nie oczekuję rewelacji, choć oczywiście też jest zdolny. Dość mocno przeszkadza mu cukrzyca, ale staramy się opanować wahania cukrów, ale czasem efekty są mizerne. Było sporo zawirowań, po pierwszym półroczu już myślałam, że trzeba będzie zmienić szkołę, trochę z powodów naukowych, a trochę społecznych, ale paradoksalnie pandemia i nauczanie zdalne (mimo wielu kłopotów i nerwów) bardzo się mu przysłużyły. Wybrnął z nauką, średnia na świadectwie 4,46 jest bardzo dobra, chyba już zaakceptował, że ta szkoła jest zupełnie inna niż maleńka przyjazna uczniom podstawówka. I że tak właśnie zaczyna się dorosłość. Zobaczymy jak będzie po wakacjach, ale nie tracę nadziei, że dobrze. Za to w przyszłym roku szkolnym u Mateusza czeka mnie stres maturalny i wybór studiów. Staram się za mocno nie przejmować, ale jednak zawsze trochę coś tam przyczyni się do bezsennych nocy. 
A tatuś nawet nie zainteresował się, jakie świadectwa dzieci przyniosły w dniu dzisiejszym...

24.06.2020

Wieczór taki piękny

że szedłem piechotą. No nie, jak zwykle był rower. Chociaż dziś znacznie później, niż zwykle. O 21, kiedy poinformowałam chłopaków, że wychodzę na rower, usłyszałam- o tej porze? Ale wcześniej nie bardzo mogłam, najpierw praca, potem obiad, wizyta u teściowej z okazji imienin, od 18 wykłady, skończyły się o tej 21, słońce dopiero zaczynało zachodzić, więc uznałam, że wyskoczę choć na pół godziny.


Pięknie było. Księżyc jak smakowity cienki rogalik na niebie- niedawno był nów.
Słońce malowało na niebie kolory od żółtego przez pomarańcz i róż po głęboki fiolet. Komary oczywiście próbowały zjeść mnie żywcem. Ptaki darły się jak opętane, ćwierkały, świergotały, kwiliły, gruchały, szczebiotały. Zapach wody, kwitnących jaśminów, skoszonej trawy.otumaniał jak najlepszy narkotyk. Oprócz mnie po bulwarach przemykali inni rowerzyści, biegacze, spacerowicze z pieskami, na ławeczkach siedziały pary jednopłciowe i mieszane, czasem nawet więcej niż pary. Wszystkie odcienie zieleni, do tego kolorowe kwiaty- nie ma takich farb, żeby namalować świat tak pięknie jak to robi natura.
Tak, jest pięknie. Aż dziwne, że mam w sobie tyle spokoju, akceptacji, czasu na cieszenie się życiem. Tylko czekać na jakąś katastrofę, bo przecież nie może być dobrze cały czas. Choć w zasadzie jest kilka spraw niezmiernie wkurzających, ale to tylko drobne epizody, staram się o nich nie myśleć, a jeśli już muszę, to raczej patrzę z ironią i dystansem. Nic nie ma prawa zepsuć mi przyjemności życia. Przymierzam się do opisania tych epizodów, ale trochę się nazbierało i jeszcze chwilę musi poleżeć, żeby ten dystans był odpowiednio odległy.

23.06.2020

Definitywny koniec

Zbliża się koniec roku szkolnego i wiele spraw należy zamknąć, Naukowo udało się nie najgorzej, i u Mateusza, i u Filipa, mimo wielu problemów i zawirowań. Pozostała jeszcze kwestia tańców. Od niedawna treningi zostały wznowione, nawet pojawiła się szansa na wakacyjny obóz. Póki co na razie nie ma w planach turniejów, ale nam to nie przeszkadzało, bo czekaliśmy na poszerzanie fraka. Niespodziewanie okazało się, że partnerka Mateusza rezygnuje z tańczenia, ponieważ zmienia szkołę i przeprowadza się do innego miasta. Cóż, takie jest życie, siła wyższa i tyle.  W związku z tym należało się ładnie pożegnać. W  zwyczaju klubu jest podziękowanie trenerom, ostatni wspólny taniec, przemówienia i mnóstwo przytulania (tancerze, jak zauważyłam, bardzo lubią przytulanie, na przykład na treningach na powitanie i pożegnanie zawsze są uściski). Razem z mamą partnerki zakupiłyśmy kwiaty, słodki upominek i wieczorem wybraliśmy się na ostatni trening. Oczy się lekko zaszkliły- Mati tańczył od 6 roku życia czyli 12 lat, spory kawałek życia, mnóstwo wspomnień, wylanego potu, wysiłku... Wiele przejechanych kilometrów w drodze na turnieje, trochę sukcesów, trochę gorzkich doświadczeń, ale było warto. Trenerzy podziękowali również nam- rodzicom za całokształt i za zaangażowanie, bo bez nas dzieci nie miałyby możliwości rozwoju. Na pamiątkę zostanie kilkadziesiąt pucharów (kurczę, co z nimi wszystkimi mam zrobić? To sporo kilogramów), medale, nagrane filmy, zdjęcia. Kilka razy wcześniej też omal nie dochodziło do zakończenia kariery, ale tym razem to już ostatecznie. W przyszłym roku matura, więc i mniej czasu na treningi, trzeba by szukać nowej partnerki, a w obecnej sytuacji mało prawdopodobne, żeby się kogoś z podobnym poziomem umiejętności znalazło. Więc koniec. Kilka innych par również kończy swoje kariery, zdali maturę, wyjeżdżają na studia.  W klubie zostanie sam drobiazg, dzieciaki dopiero zaczynające zdobywanie kolejnych klas sportowych i kilka par z wyższymi kategoriami. 

Mnie też będzie brakowało emocji tanecznych. Oczywiście na najbliższy turniej w naszym mieście zamierzam się wybrać. Ech, czemu to życie tak szybko płynie? W sumie teraz jestem w naprawdę fajnym momencie- w miarę wszystko ustabilizowane, praca, rodzina, trochę wolnego czasu, sporo pozytywnych emocji, wystarczająco dużo spokoju doprawionego czasem maleńkimi niespodziankami, żeby nie było za nudno. Zdrowie dopisuje na poziomie zadowalającym. Nie mogłoby tak zostać na dłużej? Byłabym wdzięczna, gdyby tak się dało

21.06.2020

Już są!

Oprócz poziomek i czarnych jagód- mnóstwo komarów.
Gryzą jak wściekłe, oczywiście znów zapomniałam, że istnieją specyfiki chroniące przed tymi krwiopijcami. Las jest cudowny. Może trochę zbyt gorąco, po powrocie do domu wyglądam jak upiór, ale ilość endorfin z nawiązką rekompensuje wysiłek.
I po raz kolejny ze zdumieniem stwierdzam, że można mieć wolny weekend, spać do 9... Dłużej się nie da, bo do pokoju zagląda Filip i stwierdza- nie wiedziałem, że mam tak nieodpowiedzialną matkę, dzieci dawno już wstały i zjadły śniadanie, a mama jeszcze śpi. Cóż, nie zdarzą mi się to zbyt często, ale czemu nie? Minęły czasy, kiedy w weekend trzeba było gonić do pracy, na turniej czy do innych obowiązków. Teraz mogę sobie planować trasę na rower, coś z rozrywek albo totalne lenistwo. Aż trudno mi w to uwierzyć. Na dodatek nie mam pewności, czy te czasy nie wrócą. W sumie to mam nadzieję, że nie, na pewno świadomie nie będę do tego dążyła. Przyznaję, trochę mi brakuje dyżurów, bo to jednak nieco inna praca niż ta codzienna, coś wytrącającego z rytmu, wymagające innego skupienia, podejścia często nieszablonowego, trochę adrenaliny, trochę wyzwań. Ale nie, póki co- nie muszę, na dodatek moja ręka też mnie nieco ogranicza, więc odpuszczam sobie, może kiedyś wrócę, a może jednak nie? Ostatnio rozmawiałam z Kubą, który ma ustawiona pracę tak, że co kilka dni idzie na 14 godzin i stwierdził, że teraz rozumie jak to jest. Kiedy intensywnie dyżurowałam i miałam na przykład 10 dyżurów w miesiącu, to byłam albo nabuzowana przed dyżurem, albo wypompowana po dyżurze, albo nie było mnie w domu, bo byłam na dyżurze. W ten sposób straciłam mnóstwo z dzieciństwa chłopaków. Plus zawaliłam swoje małżeństwo, bo byłymąż nie potrafił zrozumieć moich emocji i potrzeb.
No tak. Miało być o darach lasu, wyszło jak zwykle o czym innym. Coś nie mogę się skupić na jednym temacie. w ogóle nie mogę się skupić. Ciekawe czy to skutek uboczny epidemii, czy coś innego mnie dopadło? Ale ogólnie jest po prostu pięknie.

18.06.2020

Nie- zda(l/r)ne nauczanie

Za nami trzy miesiące tragikomedii pod tytułem "zdalne nauczanie". Zdaję sobie sprawę, że w tej sytuacji, która się przydarzyła, było to rozwiązanie najlepsze z możliwych. Co nie oznacza, że dobre. Co gorsza wprowadzane na wariata, bez żadnych konkretnych wytycznych, jak prawie wszystko w naszym uroczym kraju.  Jasne, że nie tylko dla rodziców i uczniów ten czas nie był łatwy, że również, a może nawet przede wszystkim, dla nauczycieli było bardzo ciężko. Za to z mojego punktu widzenia najgorsza była pewnego rodzaju samowolka uprawiana przez część nauczycieli. Oraz przeogromna niechęć do systematycznej nauki ze strony Filipa. 
Kuba jest dorosły, studiuje, udało mu się napisać pracę licencjacką, teraz ma sesję. Do jego nauki już się nie mam co wtrącać, mogę tylko podpytywać o rezultaty. Zresztą teraz pilnuje go żona, ja nie mam nic do gadania. Mati jest bardzo obowiązkowy i nauczanie zdalne praktycznie mu nie przeszkadzało. Kilka wpadek miał, ale to naprawdę drobnostki. Tym bardziej, że o ile nic się nie wydarzy, to w tym roku, będąc w trzeciej klasie technikum, na koniec roku otrzyma świadectwo z paskiem. Nie wymagałam tego, nawet nie miałam zamiaru, on sam wyznaczył sobie taki cel i bardzo konsekwentnie do niego dążył. Na dodatek osiągnął go uczciwie- sprawdziany pisał bez ściągania (choć przecież mógł), bo chciał zobaczyć ile umie. Jestem pełna podziwu dla jego ambicji.  W przyszłym tygodniu ma pierwsze egzaminy zawodowe, podchodzi do nich na luzie, bo jak twierdzi już w ubiegłym roku mógłby je zdać bez problemu.
O ile ze starszymi chłopakami nie miałam problemów, o tyle z Filipem było ich mnóstwo. Na początku uznałam, że jest wystarczająco dorosły i potrafi sam zająć się lekcjami. Pytałam oczywiście czy zrobił to czy tamto, czy wszystko rozumie, sprawdzałam w dzienniku elektronicznym, przypominałam o wysyłaniu prac. Po 2 tygodniach zachciało mi się sprawdzić jak to wygląda w zeszytach. A było w nich wielkie NIC. Prace pisemne, owszem, wysyłał, ale żadnych notatek, tematów, nic. Pogoniłam do uzupełnienia, potem już pilnowałam na bieżąco. Tak mi się przynajmniej wydawało. Umknął mi fakt, że nie ma lekcji polskiego, ale w natłoku innych przedmiotów uznałam (naiwnie), że może pani jest na zwolnieniu albo co. Bo skoro nie ma wpisów w dzienniku elektronicznym, to i lekcji nie ma. Nic bardziej błędnego. Lekcje były- na Facebooku. Szkopuł  w tym, że Filip nie korzysta z Facebooka, więc nic o tym nie wiedział. Z kolegami kontakt ma średni, a pani od polskiego przez kilkanaście lekcji nie zauważyła braku ucznia. A podobno sprawdzała obecność za każdym razem. Przez przypadek dowiedziałam się o takiej formie lekcji, kiedy w dzienniku nieoczekiwanie pojawiła się jedynka i zaczęłam drążyć o co chodzi. Trochę było do nadrobienia, potem już regularnie Filip uczestniczył w lekcjach. Na chwilę odetchnęłam, po czym znów pojawiła się kolejna jedynka. Tym razem z kartkówki- link do niej był umieszczony na classroomie i znów Filip nic o tym nie wiedział, że jest jakiś classroom. A w dzienniku nadal zero informacji o języku polskim. Po pierwszej jedynce skontaktowałam się z nauczycielką, wyjaśniłam sytuację, poprosiłam o wpisywanie choć najważniejszych informacji do dziennika. Niestety pani stwierdziła, że nie ma takiej potrzeby, kontakt z uczniami jest wystarczający. Za drugim razem miałam ochotę zrobić z tego niezłą aferę, bo uważam, że to nie w porządku. Owszem, Filip może i jest nieco ciamajdowaty, nie zawsze uważa, przez wahania cukru czasem nie wszystko do niego dociera, zdarzało mu się mylić terminy lub adresy, na które miał wysyłać prace. Nie chcę go usprawiedliwiać, ale jednak mam żal do pani od polskiego. Może nie powinnam, ale według mnie nie tak to powinno wyglądać. 
Ogólnie na koniec roku Filip jakoś wybrnął z tych wszystkich kłopotów. Ale na deser dziś późnym wieczorem zauważyłam, że z jednego z przedmiotów zawodowych na koniec roku ma ocenę dopuszczającą (jakoś nie lubię tej nazwy, wolę staromodną dwóję). Trochę dziwne, bo na pierwsze półrocze miał trójkę (średnia ocen z półrocza 3,5), w drugim półroczu było tak samo, w przewidywanej ocenie na koniec była trójka, a tu nagle dwója. Coś się nauczycielowi pomyliło? Poprosiłam o wyjaśnienie, zobaczymy jutro. 
Przez te wszystkie zawirowania  w ostatnich dniach mam ogromne problemy ze snem. Przy wahaniach cukru już mi się to zdarzało, ale szybko wracałam do normy, a tu bywa, że przewracam się do 2-3 nad ranem, a potem rano jestem mało przytomna. Mam nadzieję że ten stan szybko minie.
Żeby nie było- ja też się uczyłam. W sieci pojawiło się mnóstwo wykładów, webinariów, szkoleń, a nawet kongresów. Do wyboru, do koloru, codziennie, czasem nawet tego samego dnia kilka różnych tematów, że aż nie można było się zdecydować co wybrać, bo wszystko na żywo. Na szczęście część była potem dostępna do odtworzenia. I tu akurat uważam, że wirus nam się przysłużył. Normalnie nie byłabym w stanie być na tych wszystkich wykładach i szkoleniach- po pierwsze daleko, po drugie zazwyczaj sporo kosztują, a i czasu zazwyczaj nie ma. Jasne, że na żywo jest zupełnie inaczej, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. A to jeszcze nie koniec, bo sporo wykładów jest jeszcze zaplanowanych na lipiec. A ja chyba lubię się uczyć. 

7.06.2020

Cisza przed burzą

   Dzień był upalny, parny, zbierało się na burzę, ale do późnego wieczora nie spadła ani jedna kropla deszczu. Około 21 zaczęło błyskać, chwilę później dołączyły grzmoty, a potem lunęło całym niebem, do tego przez kilka minut solidny grad. Teraz już cisza aż dźwięczy w uszach.
   A weekend był bardzo przyjemny, dłuższa wycieczka rowerowa w miłym towarzystwie, obiad z dziećmi, dużo spania i relaksu. Podobno to normalne. A ja się czuję bardzo dziwnie, kiedy w weekend nie mam dyżuru, wyjazdu na szkolenie czy turniej, mnóstwa pilnych prac do zrobienia. Mogę spać do południa- dzieci ze śniadaniem obsłużą się same. Choć trochę mi wstyd, kiedy wstaję sporo później niż moje dzieciaki, ale po ostatnich nieprzespanych nocach byłam tak zmęczona, że nie dałam rady funkcjonować. W międzyczasie posłuchałam jeszcze kilku ciekawych wykładów o cukrzycy i leczeniu otyłości. Jednym z plusów obecnej sytuacji jest wiele szkoleń on- line, mogę w nich uczestniczyć nie wychodząc z domu. Choć akurat tej konferencji o cukrzycy, która miała być w Krakowie, to bardzo mi żal. Wykłady obejrzane, ale Kraków po raz kolejny mi uciekł. A to jest jedno z miejsc, które w niesamowity sposób ładują mi moje życiowe baterie.
  Ale cisza przed burzą to nie tylko ta za oknem. Powolutku zbiera mi się kilka sytuacji, które również mogą zakończyć się niezłą burzą. Trochę z mojej winy, bo za długo zwlekałam z powiedzeniem kilku słów prawdy, trochę z powodów obiektywnych. Chciałabym tego uniknąć, bo miło nie będzie, oby skończyło się tylko na przejściowym obrażeniu się i niczym więcej, ale mam lekkie obawy, że może to być solidna burza, w czasie której pioruny trafią w bardzo czułe miejsca i pewne rzeczy już nigdy nie będą takie jak kiedyś. A ja tak nie lubię tych życiowych burz...Te za oknem mogę sobie oglądać z bezpiecznej odległości.
   

3.06.2020

Światowy Dzień Roweru

 Przez pół dnia padał deszcz, z pracy wróciłam zmęczona, po pracy kolejne domowe zajęcia, a kiedy nadszedł już czas relaksu, na szczęście pogoda poprawiła się na tyle, że zamiast planowanego spaceru, udało mi się pójść na rower. Dziś przejechałam prawie 10 km, trasę , którą zazwyczaj biega Filip. Ja do biegania na razie jakoś się nie nadaję, nadal wolę jeździć rowerem. Póki co kondycja marna, ale powolutku mam nadzieje, że się poprawi. I że nie przydarzą mi się kolejne niespodzianki przy zsiadaniu z roweru. Za to widoki są takie, że nieustannie się zachwycam. Az nie mogę uwierzyć czasem, że trafiło mi się takie piękne miejsce do mieszkania