Jesień jest niezmiernie łaskawa tego roku jeśli chodzi o pogodę. Połowa listopada, a jeszcze bez większych mrozów, nawet nie za zimno. Choć może gdyby trochę przymroziło, to i wirusów oraz innego paskudztwa byłoby mniej. Ale też nie ciągnęłoby mnie na wieczorne spacery w scenerii jak z bajki lekko podszytej horrorem. Bardzo lubię te zamglone, wilgotne klimaty, zapach mokrych liści, ciszę na spacerowych bulwarach, czas na pomyślenie, stawianie pytań, szukanie odpowiedzi... Zwłaszcza po całym zabieganym dniu, kiedy trzeba podejmować mnóstwo decyzji "na już", niekoniecznie będąc pewnym ,czy są one dobre. Chaos wokół pogłębia się z dnia na dzień, już nawet nie chce mi się myśleć ani komentować tego co się wyprawia z rzeczywistością, bo największy fantasta by tego nie wymyślił, a przecież to się dzieje naprawdę.
Do tego całkowita niepewność, co się przyniesie jutro, bezsens robienia jakichkolwiek planów na przyszłość, skoro nie wiadomo czy jakaś przyszłość w ogóle będzie. I w tym wszystkim ja z moimi śmiechu wartymi chwilami, kiedy łapię szczęście, bo przewróciłam kawałek swojego osobistego świata do góry nogami. Czy warto? Nie wiem, pewnie okaże się w jakiejś nieokreślonej bliżej przyszłości.