31.08.2021

Pa!!!

 



Zachciało mi się nieco zepsuć lub poprawić blogową rzeczywistość- co niemal na jedno wychodzi. Już od jakiegoś czasu zastanawiałam się, czy warto pisać w dwóch miejscach, a jeżeli tylko w jednym, to w którym. Cóż, wybrałam WordPress, nie wiem czy dobrze. Nie taka miała być koncepcja blogowania. ale w sumie tu i tak pisałam coraz rzadziej.

W związku z tym- ten blog zamykam. Może jeszcze kiedyś tu wrócę, może nie, nie wiem. Na razie nie kasuję wpisów, ale przeniosłam tez je wszystkie do mojego drugiego bloga. Jeżeli ktoś ma ochotę nadal mnie odwiedzać, to zapraszam terazjestinaczej. I oczywiście dziękuję Wam wszystkim odwiedzającym mnie tutaj, miło było Was poznać i gościć. 

20.08.2021

Nadmorze

 Rodzinny wyjazd "nadmorze". Czyli Mati, Filip, moi rodzice i ja. W podobnym składzie byliśmy kilka lat temu w Krynicy Morskiej, tym razem trafiliśmy do Stegny. A wszystko dlatego, że w tym roku moi chłopcy (w zasadzie to Filip) woleli pojechać nad morze niż w góry. Tym bardziej, że tatuś zafundował im już odrobinę gór. A moi rodzice przez pandemię i kilka innych okoliczności nie mogli pojechać tradycyjnie  w czerwcu ze swoim kołem emerytów, a bardzo chcieli być nad morzem jeszcze w te wakacje. Poza tym niedawno obchodzili 50-tą rocznice ślubu i taki wyjazd był jednym z prezentów z tej okazji.  Dość trudno było nam zgrać terminy, żeby nic nie kolidowało, ale w końcu udało się wygospodarować 6 dni na wyjazd. Pogoda była znośna, przynajmniej przez pierwszą połowę, dało się poleżeć na plaży, a nawet zamoczyć w morzu, które wyjątkowo nie było aż tak zimne. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów weszłam do wody głębiej niż po kostki. Przy gorszej pogodzie nieco zwiedzaliśmy i uskutecznialiśmy inne rozrywki.


Refleksje z wyjazdu? Było naprawdę fajnie, spędzić czas razem, chłopcy też mieli okazję mieć dziadków tylko dla siebie, bo zazwyczaj kiedy to my do nich przyjeżdżamy, to są i dzieciaki moich sióstr, poza tym tego czasu zazwyczaj jest za mało, a chciałabym zapewnić chłopakom trochę wspomnień. I to na pewno się udało. Za to po raz kolejny utwierdziłam się  w przekonaniu, że na dłuższą metę nie byłabym w stanie wytrzymać z  moją mamą. Jest kochana, chce dobrze, często aż za dobrze i na  dłuższą metę bywa to uciążliwe (choćby teraz- w naszym miejscu noclegowym uparła się, żeby oddać chłopakom wygodniejsze łóżko i nie docierały żadne argumenty, ani moje, ani chłopaków) . Do tego dochodzą różne drobnostki, dziwactwa charakteru i pewnie trochę wieku. Przez kilka dni mogę nie zwracać na to uwagi, bo to w sumie nic poważnego, ale nie wiem, jak by to wyglądało w codziennym funkcjonowaniu. Niby jestem dorosła, a czasem czuję się jak dziecko, muszę zachowywać się tak, żeby zasłużyć na uznanie i akceptację. Kiedy wspominam lata dziecięce i nastoletnie- zawsze tak było. I niestety wiem doskonale, ze powielam mnóstwo zachowań mamy, w tym większość tych, które mi się tak bardzo nie podobają. Z kolei tata zazwyczaj jest tylko tłem, ale jego obecność zawsze kiedy potrzebuję  jest niezmiernie ważna. To taka podstawa, fundament. Co prawda jest totalnie zdominowany przez mamę, a z racji wieku i czepiających się już różnych przypadłości coraz mniej komunikatywny, ale to wszystko tak naprawdę nic nie znaczy. Bo i tak bardzo kocham moich rodziców i jestem wdzięczna za to, kim dzięki nim jestem

10.08.2021

Cola nie jest zdrowa

 

Cola jest z nami od 12 lat. Nie jest to wiek bardzo zaawansowany jak dla kota, ale jednak można mówić, że jest już niemal staruszką. No i zaczynają się problemy ze zdrowiem. 

Cola nigdy nie miała dobrego apetytu ( w przeciwieństwie do Cake, ta mogłaby jeść bez przerwy), ale była zdrowa, wesoła, więc nie martwiliśmy się tym. Od kilku miesięcy zaczęła jeść coraz mniej, schudła. Weterynarz zaproponował odrobaczenie. Oczywiście podanie kotu tabletki proste nie jest, było kilka podejść, czy lek zadziałał trudno powiedzieć, bo spryciara potrafiła wypluć resztki po kilku godzinach. Problemem z moimi koteczkami jest to, że są domowe, nie wychodzące i panicznie boją się wycieczek poza dom. Jest płacz, lament, histeria. Niestety, kiedy do poprzednich objawów dołączyły się biegunki, a potem dość intensywne wymioty i kicia zrobiła się nieco osowiała, uznałam, że nie ma na co czekać, teleporady tego nie załatwią. Wczoraj rano zapakowałam ją do transportera, płakałam razem, ale dotarliśmy do weterynarza. Dostała kroplówkę, zastrzyk, udało się- choć z trudem- pobrać krew. No i okazało się, że według badań jest zdrowa, co najważniejsze, nie jest to chłoniak, cukrzyca ani problem z nerkami. Tyle tylko, że nadal nie wiadomo co to może być. Trochę się martwię, bo widać, że coś jej dokucza. Dziś będzie kolejna wizyta, zobaczymy co powie pan doktor. 

Ech, a za kilka dni mamy wyjechać na urlop. Kocice mają zostać pod dochodząca opieką do karmienia i sprzątania, ale jeśli Cola nadal będzie się źle czuła, to już sama nie wiem jak to rozwiązać.

6.08.2021

Student

 Dawno mnie tu nie było. Jeszcze moment, a blog zarośnie pajęczynami i zasypie się kurzem. Nie żeby to było coś istotnego, chwila i nikt by nie pamiętał, że był taki blog i gadatliwa pisząca. Cóż, jak zwykle, brak czasu, zajęć innych mnóstwo, chęci i pomysły na pisanie i opisywanie codzienności bywają, ale zanim dotrę do klawiatury, to gdzieś ulatują. A dzieję się sporo, aż szkoda, że potem to wszystko umyka z pamięci ulotnej. I po to właśnie powinnam zapisywać

Oczywiście sprawą najważniejszą ostatniego miesiąca jest rekrutacja na studia. Mati zafiksował się na zostanie żołnierzem zawodowym i nic go nie może z tej drogi zawrócić. A kwalifikacja na te studia jest wieloetapowa. Najpierw test sprawnościowy- zaliczony pozytywnie, ale trzeba było pojechać w tym celu do Warszawy. Ponieważ test był rano, to wypadało znaleźć sobie nocleg. Mati pojechał razem z kolegą, najpierw pociągiem, potem w Warszawie trzeba było z dworca dotrzeć do hostelu, znaleźć coś do jedzenia, miejsce gdzie odbywać się miał test, potem jeszcze wrócić. Niby nic wielkiego, ale dla dwóch mało oblatanych w świecie (jeszcze) nastolatków to jednak lekko nie było. Rezerwacja biletów, wyszukiwanie połączeń, zupełnie inne realia (ogromne zaskoczenie Mateusza- tyle linii autobusowych? i do tego autobusy jeżdżące częściej niż raz na godzinę?). Śmieliśmy się, że pastuszki z prowincji zginą w stolicy, ale poradzili sobie. Sam test i rozmowa kwalifikacyjna trudne podobno nie były, pan pułkownik był pod wrażeniem wyników matury. 

Kolejny etap to wizyta w WKU i skierowanie na test psychologiczny. A w międzyczasie Mati niefortunnie skoczył z przyczepy z kajakami i naderwał sobie więzadło w stopie. Dobrze, że to było już po teście sprawnościowym. Musiałam użyć swoich mocy medycznych, żeby szybko dostać się do ortopedy. Skończyło się ortezą na 2 tygodnie i odpłatnymi zabiegami na rehabilitacji, żeby szybko wrócić do formy bez przykrych następstw. Test psychologiczny zaliczył. Na koniec były jeszcze badania lekarskie- rajd po kilku poradniach specjalistycznych, krew, RTG, EKG. Nawet w miarę sprawnie poszło, w szpitalu wojskowym w sąsiednim miasteczku. Ostateczne ogłoszenie wyników będzie za 3 tygodnie, ale Mati jest już pewny, że się dostał. Na tyle pewny, że zrezygnował z miejsca na politechnice w naszym mieście wojewódzkim, bo i tam się dostał. 

No i około 9.09 mój syneczek wyfrunie z domu. Przed rozpoczęciem studiów jest tak zwana "unitarka"- szkolenie wojskowe, kończące się przysięgą ("przyjedź, mamo, na przysięgę"). Trudno mi to sobie wyobrazić. Bardzo trudno. Jeżeli nic się nie zmieni, to moje dziecko zostanie żołnierzem zawodowym. Ja- zadeklarowana pacyfistka i przeciwniczka broni i przemocy w każdej formie- będę matką żołnierza. Nie rozumiem, skąd mu się wzięły takie ciągotki. Może myśli praktycznie- pewna praca, dobra płaca, możliwość kariery. Tylko to życie na rozkaz... I oby nie musiał nigdy wykorzystać swoich umiejętności przeciwko komuś.

Mimo wszystko dumna jestem z mojego dziecka. A właściwie już dorosłego faceta, który wie, czego chce i konsekwentnie dąży do realizacji celu. Jest jeszcze jedna mała furtka- gdyby mu się nie spodobało, gdyby marzenia rozminęły się z rzeczywistością, po pierwszym roku może zrezygnować bez konsekwencji. Ale póki co w ogóle nie bierze tego pod uwagę. I jeszcze każe mi się cieszyć, że jego studiowanie w ogóle mnie nie obciąży finansowo. Choć o wiele bardziej wolałabym obciążenie finansowe niż emocjonalne.

Zostanie mi Filip. Od września zaczyna III klasę technikum, obawiam się, że te trzy lata szybko miną i kolejne dziecko mi wyfrunie z domu. To dopiero będzie trudny moment. Zwłaszcza kiedy trzeba będzie się zmierzyć z samodzielnym życiem z cukrzycą. Może za bardzo wybiegam myślami w przyszłość, może wszystko będzie wyglądało inaczej niż sobie wyobrażam. Ostatnie miesiące dobitnie pokazały, że jakiekolwiek planowanie bywa mało realne, rzeczywistość szybciutko potrafi zweryfikować najlepsze plany, które momentalnie biorą w łeb. Nie wiemy co będzie jutro, wiec nie ma co się martwić tym, co może będzie za kilka lat. Na razie studia...