30.09.2019

Pierwszy raz

   Ostatni turniej, na którym tańczył Mateusz, był w grudniu 2018, z wielką niechęcią ze strony partnerki, ale jako że był to turniej organizowany przez nasz klub, to wielkiego wyjścia nie miała. Potem wszystko się posypało i Mati miał nawet kończyć karierę taneczną. Niespodziewanie trafiła się dziewczyna, która również rozstała się ze swoim partnerem, a na dodatek bardzo chciała zacząć tańczyć z Mateuszem. Trenerzy przyklasnęli temu pomysłowi, Mati dał się przekonać i dzieciaki zaczęły treningi. W czerwcu to były tylko przymiarki, potem intensywnie na obozie, od września solidna ciężka praca. Po treningach koszulki były do wykręcania. No i w końcu przyszedł pierwszy turniej. Na razie tańczyli tylko w standardzie bo w łacinie nie opracowali do końca układów. Mati musiał zejść klasę niżej, bo nowa partnerka miała "tylko" C (ale mają połowę swoich wcześniej zdobytych punktów i miejsc na podium, więc do awansu brakuje mniej, niż gdyby zaczynali od zera. Trochę skomplikowane te przepisy). A turniej bardzo prestiżowy, sporo dobrych par. W ich kategorii było 9 par. Naszym marzeniem było przynajmniej nie zająć ostatniego miejsca, nieśmiało myśleliśmy o awansie do finału. I stało się. Awansowali do finałowej szóstki, a ostatecznie zajęli 4 miejsce. Rewelacyjny wynik jak na tak krótki czas wspólnych treningów. Żeby było śmieszniej- pozostałe 4 pary z naszego klubu (poza jedną, to para z filii klubu w innym mieście) też zajęły w swoich kategoriach 4 miejsca. Nasz debiut udał się wspaniale. Trenerzy zachwyceni, twierdzą, że ta zmiana wyszła obojgu na dobre, pięknie się prezentują, dobrze i solidnie pracują, nawet dogadują się między sobą. Nie chcę niczego więcej. Mati widać, że odżył, zaczyna się cieszyć tańcem, chętnie idzie na treningi, nawet znacznie wcześniej wychodzi, żeby sobie dodatkowo potrenować. Czasem zmiany są potrzebne i korzystne...

28.09.2019

Jeszcze nie

    Jeszcze nie jestem zakochana. Może tak to wygląda na podstawie moich słów, wpisów, ale jednak nie. I nawet nie wiem, czy się zakocham, czy jestem w stanie. Nie wiem, czy chcę. Czy uda mi się na tyle otworzyć, żeby sobie na takie uczucie pozwolić. Zbyt ryzykowne. A mnie się nie chce podejmować ryzyka. Jestem przed pięćdziesiątką. Czuję się oczywiście znacznie młodziej, czasem to nawet i z 15-20 lat, gdyby nie dzieci to mało kto dawałby mi tyle lat, ile mam. No, ale jednak mam. Mam też swoje nawyki, przyzwyczajenia, zachowania. Druga strona także. Dotrzeć się w tym wieku, oj, może być trudno. Nie niemożliwe, ale trudne i na pewno okupione wieloma ustępstwami. Całkowicie przeorganizować swoje życie, zrezygnować z wygodnego trwania na rzecz szaleństwa? Może warto, tylko jaka jest gwarancja, że za jakiś czas wszystko się nie posypie, nie rozpadnie i znów nie trzeba będzie wracać do punktu wyjścia. A to będzie kolejne parę miesięcy czy lat do przodu. Czas z kolei jest nieubłagany, więc ewentualny następny start to już zostanie tylko w sferze marzeń.
  I tak to rozsądek wygrywa z uczuciem. Mogę się zapomnieć na chwilę. Zauroczyć. Zafascynować. Zapomnieć o konsekwencjach. Nie, tego nie dam rady. Odrobina szaleństwa we mnie jest i bardzo chętnie się jej poddaję, ale głos rozsądku cały czas jest przy mnie, nie pozwala zapomnieć, coś mi tam szepcze do ucha.Nie daje się zignorować. Czasem trochę go zagłuszam, ale on i tak jest. Co nie oznacza, że nie spędzę miłych chwil. Etap poznawania i wzajemnego oczarowywania się jest bardzo przyjemny. A rozsądek może w pewnym momencie uzna, że to co się dzieje nie jest złe, wręcz przeciwnie- może to najlepsze co mi się mogło przydarzyć i da przyzwolenie na kontynuację, a kto wie, może nawet odwróci głowę, zamknie oczy i da dojść do głosu uczuciom? Nie wiem. Na razie korzystam z tego co daje mi chwila. I jest miło. Tylko czasu jakby mniej, skoro dodatkowo muszę poświęcać go na inne rzeczy

26.09.2019

Ostatnia letnia kawa

Letnia w sensie pory roku, temperaturę ma odpowiednią. I mimo że już jesień, to dzisiejsze popołudnie jest ciepłe, słoneczne i niemal letnie. Owszem, kolory liści zwiastują jesień, ale powietrze pachnie późnym latem. Więc balkon, kawa i Chris Rea śpiewający "September Blue"

Kręci ci się w głowie cały poniedziałek
Masz w oczach światło dnia
Jakże wyśmiewałeś i przeklinałeś jutro
A teraz ono stoi przy tobie
Dotknąłeś gwiazd o północy
Cały świat zdaje się krzyczeć "cześć"
Twoje gardło jest teraz zmęczone i ciężkie
I tylko jedno może przez nie przejść

Pozbieram się, choć może płaczę
Łzy, które płyną zawsze wysychają
Tyle tylko, że wolałbym być teraz z Tobą
I cały czas widzę te gwiazdy.
Odmówię modlitwę do Ciebie
Teraz i na zawsze wrześniowy smutku

Pozbieram się, choć może płaczę
Łzy, które płyną zawsze wysychają
Tyle tylko, że wolałbym być teraz z Tobą
I cały czas widzę te gwiazdy.
Odmówię modlitwę do Ciebie
Teraz i na zawsze wrześniowy smutku
Bo zawsze będę cię kochał
Wrześniowy smutku.



   W zasadzie to faktycznie można już zacząć odczuwać ten wrześniowy smuteczek. Lato się kończy, jeszcze wspomnień jest sporo, opalenizna jeszcze nie całkiem zbladła, jeszcze taka letniopodobna pogoda jak dziś, ale wiemy doskonale, że to tylko ostatnie podrygi. Za moment przyjdą deszcze, szaruga, zimno. Przedsmak już był, nawet kaloryfery zaczęły grzać.
    A mnie nadal roznosi energia. Wesele to już przeszłość, nadal nie do końca docierają do mnie wszystkie emocje z nim związane. Cały czas czuję się tak, jakby to nie mnie dotyczyło. Wróciłam w końcu do pracy, więc i czasu na rozmyślanie i przeżywanie za wiele nie ma. Tym bardziej, że do tego mam na głowie jeszcze 18 urodziny Mateusza, początki Filipa w nowej szkole- na szczęście już się jakoś zaaklimatyzował i zaczął integrować z klasą, bo pierwsze dni trochę mnie załamywały. W sobotę wielki test taneczny- pierwszy turniej, bardzo prestiżowy- O Złotą Podwiązkę, przedmiot pożądania wielu tancerzy. Mati twierdzi, że on aż tak bardzo jej zdobyć nie musi, ale gdyby...Pomarzyć można, ale chyba jednak jeszcze nie w tym roku. Nowa partnerka, mało czasu na trenowanie, do tego startują tylko w standardzie, bo z łaciny nie zdążyli przećwiczyć wszystkich układów. Po prostu sprawdzian przed kolejnymi turniejami. Sezon zapowiada się dość intensywnie. Była partnerka się nie odzywa. Trochę ciekawi mnie jej (a jeszcze bardziej jej mamy) reakcja na to, jak sobie bez niej poradziliśmy.
   Powoli też psychicznie i organizacyjnie przygotowuję się do wyprowadzki byłegomęża. Od listopada ma całkowicie zniknąć z naszego życia, wyjeżdża do swojej narzeczonej na drugi koniec Polski. Nie mam zamiaru z tego powodu rozpaczać, ale jest parę spraw organizacyjnych- choćby kwestia ubezpieczenia chłopaków,  które dobrze byłoby uregulować przed jego wyjazdem. No i chciałabym doprowadzić do względnego chociaż porozumienia między nim a Kubą. Byłymąż jest zapatrzonym w siebie egoistą (zdanie wypowiedziane przez naszą dyrektor administracyjną, która wiele lat temu przez jakiś czas z nim pracowała), nie umie się zachować jak porządny człowiek (opinia teściowej), jest beznadziejnie głupi (słowa jego własnego brata), ale to jednak ojciec moich dzieci. Mogę być na niego zła, wkurzać się i mieć go w nosie, ale chciałabym, żeby chłopcy nie mieli negatywnego obrazu ojca. Bo jeśli będą się na nim wzorować, to strach pomyśleć, co czeka moje synowe. Powolutku staram się uświadamiać byłemumężowi, jakie mogą być konsekwencje jego zachowania, ale ciężko to idzie. Ostatnio rozmawiałam z teściową (ona absolutnie nie uważa się za BYŁĄ teściową) i zapewniała mnie o swoim wsparciu dla mnie, zawsze mogę się do nich zwrócić, jeśli będę potrzebowała pomocy, ich dom jest dla mnie otwarty, nie potrzebuję specjalnych zaproszeń, zapowiedziała też poważną rozmowę z byłymmężem. Nieco za późno jak na mój gust, ale skoro chce... Natomiast widzę, że nowa synowa już na starcie ma u niej przechlapane. Lepsza ode mnie i tak by nie była, ale nawet grama sympatii nie zdołała pozyskać. Sama sobie winna, kiepsko to wszystko rozegrała. Ciekawe tylko, czy teściowa nie zmieni zdania o mnie, kiedy zobaczy, że ja też potrafię ułożyć sobie życie inaczej.
   Tak, to właśnie jest moja mała niespodzianka. Znalazł się ktoś, kto zaczyna mnie z lekka sobą oczarowywać. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, bo trochę odległości nas dzieli (na szczęści nie 600 km tak jak byłegomęża i jego narzeczoną). Nie jest to też idealny Czesław, którego kiedyś tak pięknie opisała Salmiaki, ale umówmy się- ja też idealna nie jestem. Na razie jest miło, wracają zapomniane dawno emocje. Nie angażuję się przesadnie, żeby potem zbyt mocno nie przeżywać w razie porażki, ale co dla mnie jest chyba najważniejsze- udowadniam sobie, że nadal potrafię żyć, że nie jestem daleko poza marginesem. Pamiętam doskonale, co mi wielokrotnie powtarzały wszystkie moje Kochane Czytelniczki i cieszę się, że tym razem nie uciekłam, tylko zaryzykowałam. Co będzie, to będzie. Nawet jeśli lato się skończy, przyjdzie jesień, a potem zima, to ja postaram się być po prostu letnio szczęśliwa, co mi tam!

23.09.2019

I już po

  Kochani! Dziękuję wszystkim za życzenia, trzymanie kciuków i wszystkie dobre myśli. Powoli opadają emocje, porządkujemy kawałeczki rzeczywistości i wracamy do normalnego życia. Impreza udała się. Może nie było tak idealnie- idealnie, ale poszło przyzwoicie. W dużej mierze dzięki mamie synowej- ona zawodowo zajmuje się organizacją wesel, więc doskonale wiedziała jak powinno wszystko wyglądać i przebiegać. Starała się aż za bardzo, kilka rzeczy trochę ją postresowało, ale w miarę upływu czasu i spokojnego przebiegu wesela zaczęło nieco odpuszczać i w drugiej połowie już bawiła się na luzie.
  Salę ustroiliśmy sami- według życzenia młodych. W kolorach złoto- liliowo- wrzosowych. Wyszło pięknie, może profesjonaliści zrobiliby to lepiej, ale nie byłoby tylu osobistych akcentów. Synowa chciała kilku elementów wystroju wykonanych szydełkiem, udało mi się to zrobić i efekt był niesamowity. Jedzenie, zespół, obsługa- bez zarzutu. Kącik dla dzieci z grami planszowymi, klockami, malowankami- dzieciaki miały co robić, poza tym wybiegały się, wyskakały i objadły słodyczami. Pierwszy taniec- układ wymyślił Kuba, w końcu ładnych parę lat tańczył. Już na początku synowa zgubiła but- jak Kopciuszek... Ale taniec dokończyła w tym jednym- na szczęście do tańca założyła baleriny na płaskim obcasie. Zabawy oczepinowe z dużą dawką humoru, ale bez nadmiernego wygłupiania się. Młodzi nie chcieli tak zwanego "zbierania na wózek", ale już po skończonych oczepinach okazało się, że goście byli na tę zabawę przygotowani i na specjalne życzenie musiała się odbyć. Ostatni goście weselni wyszli o 4.30, bawiliśmy się świetnie do samego końca. Może nie wytańczyłam się za wszystkie czasy, ale wystarczająco. Sił miałam więcej, ale nie zawsze było jak i z kim tańczyć.
   Wzruszeń było sporo, ale ja jakoś nietypowo- nie płakałam, nawet jedna łza mi się nie zakręciła. Może dziwnie to wyglądało, ale widziałam, że dzieciaki są zadowolone, szczęśliwe, więc cieszyłam się razem z nimi. Owszem, byłam wzruszona, ale bez łez. Wystarczająco chlipały wszystkie babcie i rodzice panny młodej. A tak naprawdę to chyba nie do końca dociera do mnie to wszystko, co się działo. Tak jakbym stała z boku i z dystansu patrzyła na wydarzenia dotyczące kogoś innego. Może za jakiś czas poczuję, że to mój syn jest już żonaty. Z synową dogaduję się dobrze, lubię ją i mam nadzieję, że z wzajemnością. Nie mam zamiaru wtrącać się w ich życie i decyzje, nawet jeśli bardzo by mnie kusiło, bo przecież ja wiem lepiej.
  I tyle jeśli chodzi o te pozytywne wrażenia. Mniej przyjemne było zachowanie byłegomęża. Jakoś trudno mi pewne rzeczy zrozumieć. I nie tylko mnie, bo teściowa już kilka razy mnie przepraszała, zapewniała, że nadal traktuje mnie jak rodzinę, pomoże w każdej sytuacji, a z byłymmężem ma zamiar przeprowadzić poważną rozmowę na temat odpowiedzialności. Na poprawinach byłymąż nie pojawił się wcale, bo musiał ratować swój związek. Nie chciał usiąść obok mnie przy stole. Z wielką łaską zgodził się na wspólny taniec po podziękowaniach dla rodziców, a potem przez całe wesele zawzięcie mnie ignorował. Większość czasu siedział z ponurą miną, mało się odzywał. Widać było, że młodych boli takie zachowanie. A w międzyczasie zdążył się poskarżyć do swojego brata, że się bardzo stresuje, a poza tym czuje się odsunięty na dalszy plan. Mnie to średnio wzruszyło- wyszło tak jak wyszło, na jego własne życzenie. Natomiast jedno z jego zachowań niemal rozłożyło mnie na łopatki. Przed wyjściem z domu tradycyjnie jest błogosławieństwo rodziców. Przygotowałam krzyżyk, świece, tekst błogosławieństwa. Przyszedł byłymąż, byli już moi rodzice, jego mama i brat. Spojrzał na stolik i zapytał- a co to, ksiądz będzie chodził po kolędzie? I nie było to żartem. Nie miał pojęcia po co to wszystko.
   I tak zakończyliśmy pewien etap. Teraz zaczynamy kolejny. Jeszcze tylko obiad z okazji urodzin Mateusza i mam luz. Dużo luzu na własne przyjemności. A jest ich kilka i zamierzam dobrze się bawić

17.09.2019

Przedślubne emocje

   Im bliżej godziny "0", tym więcej emocji, więcej stresów. Ja jestem wyjątkowo i dziwnie spokojna, może dlatego, że myśli zaprząta mi jeszcze kilka innych spraw, część bardzo dobrych, część dla równowagi niepokojących, więc wszystko jakoś trzyma poziom. Powiedziałabym, że odczuwam lekką ekscytację pomieszaną z delikatnym podenerwowaniem. Jakoś to przecież będzie. Lepiej, gorzej, może coś się nie uda, może będzie jakaś wpadka, o której będą krążyły rodzinne opowieści, a może będzie idealnie. Chyba to taki mechanizm obronny, żeby nie wpaść w spiralę stresu.
  Bo dzieciaki niestety wpadły w tę spiralę. Wczoraj była burza z piorunami, zakończona kwestią "ślubu nie będzie". Poszło o spóźnienie 5 minut, niedomyślenie się, że druga strona chce o czymś porozmawiać, a w końcu o to, kto zawsze przeprasza, a kto ma rację chociaż jej nie ma. Kuba jest raptus, nerwus i choleryk, a moja synowa chce go trzymać na bardzo krótkiej smyczy, czasem nawet zbyt krótkiej. I wystarczy mała iskra, a od razu szaleją te niepotrzebne, niekoniecznie pozytywne emocje. Dobrze, że dają się opanować. Choć trochę musiałam młodemu nakłaść do głowy, jak wyglądają meandry kobiecej logiki oraz uczuć, które mają prawo targać panną młodą przed ślubem. Nieco ściemniałam, bo z autopsji niewiele pamiętam. Z byłymmężem do pewnego momentu byliśmy parą idealną, kłótni i nieporozumień nie było, sielanka i harmonia. Ślub braliśmy w trakcie mojej sesji na ostatnim roku studiów, więc nie miałam czasu na przygotowania, wszystko zrobili za mnie inni. Zresztą w tamtych czasach trochę inaczej wyglądały wesela, nie było aż tak  rozbudowanej całej otoczki, zwłaszcza na wsi, gdzie mieszkałam.
    Dopinamy ostatnie detale, we czwartek mamy ustroić salę, potem w piątek ostatnie szlify,  w międzyczasie ogarnianie reszty drobiazgów. Sobota rano fryzjer, kosmetyczka i wielka chwila o godzinie 16. Chyba przeżyję. Oby tylko jeszcze pogoda w miarę dopisała, bo na razie zrobiło się paskudnie- zimno, wiatr, deszcz. A miało być jeszcze w miarę ciepło i słonecznie.
    Byłymąż zapowiedział się dziś na krótką rozmowę, jakieś 2 godziny temu, ale coś się nie pojawia. A przydałoby się parę rzeczy uzgodnić. Tym bardziej, że to nie koniec imprez. Początek października to urodziny Filipa i Mateusza. Mateusza to nawet 18, więc wypadałoby uczcić jakoś konkretniej. Myślę o obiedzie dla najbliższej rodziny czyli byłoby pewnie 20-22 osoby. Mateusz zrobił już sobie fantastyczny prezent- wczoraj dowiedzieliśmy się, że w ramach projektu unijnego "Profesjonaliści w zawodzie" otrzymał stypendium, naprawdę konkretne pieniądze. Ten projekt obejmuje uczniów klas III technikum, ze szkoły wybrano 15 osób z najwyższymi ocenami z przedmiotów zawodowych i kierunkowych plus dodatkowa aktywność w zakresie pracy na rzecz szkoły lub inne działania społeczne. Jestem niesamowicie dumna z mojego syneczka.
    A potem to już mam nadzieję, że odetchnę z ulgą i zajmę się sobą i swoimi przyjemnościami. Mam kilka ciekawych planów, nie wiem co z tego wyjdzie, ale niektóre mogą dość mocno zmienić moje życie, na lepsze oczywiście. Przynajmniej tak zamierzam.
   To tyle. Pewnie z kolejnym wpisem pojawię się już po imprezie. Trzymajcie kciuki za w miarę bezbolesny przebieg i opanowanie wszystkiego co się opanować da. Oraz żeby mi się makijaż za bardzo nie rozmazał. 

15.09.2019

Wystarczy chwila

   Życie jest kruche. I pełne niespodzianek. Przygotowujemy się do wesela, jest coraz bliżej, a mnie  w głowie siedzi- żeby tylko nic się nie stało, nic, co zakłóci ten dzień. Lista potencjalnych możliwości jest długa- coś z chorób lub nawet śmierci, wypadki, kłótnie, kataklizmy, huragany, powodzie, zdarzenia losowe, wojny, kryzys ekonomiczny, przewrót polityczny. Wiem, wiem, na pewne sprawy wpływu nie mamy i nie ma co się martwić na zapas, ale wiadomo- kobieca logika jest pokrętna, a mamusie z moim charakterem mają właśnie tak, że martwią się o rzeczy zupełnie nie istniejące i te, które nawet nie mają nawet szans zaistnieć. Ale czasem coś się jednak zdarza.
    Wczoraj (sobota) Kuba zdawał egzamin poprawkowy- byłam dość sceptycznie nastawiona. Podobno się uczył, ale nie wiem na ile efektywnie. Tym bardziej, że w piątkowy wieczór był wieczór kawalerski. Wrócił do domu o 10 rano, 2 godziny później pojechał na egzamin. Wieczór kawalerski był podobno spokojny- tylko Kuba i jego drużba, poszli na kręgle, a potem siedzieli, grali (!!!) , gadali i nawet za dużo alkoholu nie było. W każdym razie poprawka zdana, dwa lata studiów jakoś zaliczone, spokój do następnej sesji, spokojna głowa na wesele.
     Wieczorem zadzwoniłam do mamy, żeby powiedzieć jej o tym egzaminie, bo oczywiście przeżywała to jeszcze bardziej niż ja i usiłowała wymodlić pozytywny efekt. Udało się, ale wyczułam, że jest jakiś problem. Mama coś tam próbowała bagatelizować, ale w końcu powiedziała. 2 dni temu po szkole zabrała do siebie 7- lenią córeczkę siostry, potem miała odprowadzić ją do domu. Kiedy wyszły z domu, mama zamykała drzwi, a mała zbyt szybko wybiegła z klatki. Wprost pod nadjeżdżający samochód. Na szczęście zdążyła przebiec tuż przed nim, w zasadzie to nawet nie uliczka osiedlowa a parking, ale było o włos od tragedii. Mama w nerwach, siostra i szwagier wkurzeni na córkę- przecież nieraz ją przed tym przestrzegali. Skończyło się dobrze, ale jak sobie pomyślę, ile takich sytuacji może się jeszcze przez ten tydzień wydarzyć... Już samym ślubem tak się chyba nie denerwuję.

12.09.2019

Wieści z frontu

Nawet z kilku frontów.
    Po pierwsze wesele- został tydzień. Sama już nie wiem czy się stresuję czy nie. Młodzież zajmuje się ostatnimi szlifami. Między innymi na balkonie mam 40 doniczek z wrzosami, które posłużą do dekoracji sali. Ja wykańczam ozdóbki szydełkowe, wykonane na specjalne na życzenie synowej. Jutro fryzjer, żeby się pokolorować, potem praca i następny tydzień wolny, żeby ogarnąć wszystko co jeszcze do ogarnięcia zostało. Może wszystko się uda... W zasadzie nie może się nie udać, jeśli nie wydarzy się coś niezależnego od nas, to będzie dobrze. Największym newsem jest to, że tatuś będzie na całości imprezy. A zawdzięczamy to mamusi jego narzeczonej. Która to przekonała panią- że jest to wyjątkowy dzień w życiu Kuby, więc błędem z jej strony byłoby stawać między ojcem a synem plus parę innych argumentów. I chwała jej za to. Narzeczonej co prawda ciężko było to pojąć, ale w końcu dotarło. Rozśmieszyła mnie nieco ta akcja, byłymąż też stwierdził, że nie do końca potrafił zrozumieć o co pani chodzi, ale skoro się poukładało, to kłopot z głowy.
   Po drugie szkoła. Mati w swoim żywiole, już mu się udało złowić kilka dobrych ocen, widać, że szkoła mu pasuje. Coś tam słyszał o stypendium za dobre wyniki z przedmiotów zawodowych, informacje nie do końca potwierdzone, ale jest z siebie dumny. Z Filipem jest różnie. Ciężko mu zintegrować się z klasą. Cały czas twierdzi, że ma kłopoty z socjalizacją, nie umie włączyć się do rozmowy, trudno mu porozumieć się z kolegami. Niby mądry, dowcipny, odważny, a jednak w kontaktach z osobami mało znanymi wycofany. Byłymąż zdziwiony, że tak jest. Coraz bardziej nie zna swoich dzieci... I nie rozmawia z nimi o sprawach codziennych. Od tego mają mamę. Dziś o 17 było zebranie w szkole, nijak mi nie pasowało, akurat wyjątkowo pracowałam do 18. Wysłałam byłegomęża, ale nie umiał ogarnąć tematu, więc po pracy i tak poleciałam na indywidualną rozmowę z wychowawczynią Filipa. Jak się okazało- pani kiedyś pracowała w poprzedniej szkole chłopaków, więc zna problem Filipa. A żeby było ciekawiej- Mati i Filip są do siebie podobni, tak twierdzi wiele osób. I kilka razy ponoć zdarzyły się śmieszne pomyłki. Poza problemami z życiem towarzyskim szkoła Filipowi w miarę odpowiada, więc mam nadzieję, że wszystko się poukłada i  w tym temacie.
   Po trzecie tańce. Mati z nową partnerką dogaduje się na razie dość dobrze, trenują intensywnie. Pierwszy turniej już za 2 tygodnie. Może zdążą z układami i pojedziemy, jeśli nie- trudno. Potem kolejny, na który można się wybrać za następne 3 tygodnie, a potem to już prawie co tydzień. Wiem, że wielokrotnie narzekałam na wyjazdy, ale brakuje mi tych emocji, widoku tańczących par, zaciskania kciuków, radości z wygranej... A tu jest szansa na to wszystko. Może sukcesy nie tak od razu, ale trenerzy twierdzą, że jest potencjał. Ogólnie w klubie w parach doszło do wielu zmian. Kiedyś para to była para, tańczyli oba style razem. Teraz zmieniły się przepisy i można tańczyć każdy styl z innym partnerem. Trenerzy tak to pomieszali, że mało która para tańczy oba style razem. Na razie Mati z nową partnerką jeszcze tak. Z poprzednia partnerką kontaktu brak. Oni się nie odzywają, ja nie szukam kontaktu. Jedna z ostatnich informacji od nich przed wakacjami była taka, że się pojawią we wrześniu, będzie oficjalne pożegnanie. A tu cisza. Trenerzy mówili mi, że do nich też się nie odzywają. Co ciekawsze- nie zapłacili za kilka miesięcy zajęć i treningów prywatnych, więc obawiam się, że już ich nie ujrzymy. Smutne...
   Po czwarte cukry. Prawdopodobnie z powodu pełni i szkoły lecą ostatnio na łeb, na szyję. Zmniejszam bazę, zmniejszam przeliczniki, a i tak kilka razy dziennie jest hipoglikemia i to taka około 40. A pewnie za parę dni jak łupnie znienacka powyżej 300, to będę żałowała i płakała. Wizyta u pani profesor za miesiąc, sama już nie wiem jak mam to wszystko poustawiać, żeby jakoś grało.
   Po piąte czas. Mało go. Za to dużo różnych zajęć. Zaglądam na Wasze blogi, ale tak w biegu, między jednym zajęciem a drugim. Nie mam natchnienia na komentowanie, jak już coś mi przyjdzie do głowy, to okazuje się, że albo dawno nieaktualne, albo ktoś już coś podobnego napisał. I sama nie mam za wiele czasu na pisanie,a  chciałoby się. Jeszcze trochę, mam nadzieję, że po weselu jakoś mi się bardziej ten czas poukłada.
   Po szóste- Czesław. Jeśli ktoś nie wie o co chodzi- Czesław poszukiwany . Dziewczyny- Salmiaki i Kropkiwkreski zaszalały, rozpoczęły poszukiwania idealnego Czesława, a mnie się zamarzyło, żeby go jednak jakoś zmaterializować i próbuję. A to też czasu wymaga.
   Po siódme- rozrywki. Póki piękna pogoda nas nie opuszcza, to staram się wyjść na rower, choć te 12 km dziennie zrobić, a jak się da to i więcej. A w trakcie jazdy słuchanie audiobooków, bo na czytanie oczywiście brakuje czasu.
   Dość trudny ten wrzesień jak dla mnie. A jeszcze połowa nie minęła. A tu pełnia jak z obrazka, jutro piątek, 13. Jakoś trzeba to przetrwać...

7.09.2019

Pożytecznie

  Dzisiejszy dzień zaliczamy do spędzonych bardzo pracowicie i pożytecznie. Jako że miałam (i jeszcze mam) dyżur pod telefonem, to byłam lekko uziemiona. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie ten telefon. Dziś akurat był jeden, ale podwójny, za to akurat wtedy, kiedy już kończyłam mycie ostatniego okna. Tak mnie jakoś natchnęło na solidne prace domowe. I dobrze, przed weselem przyda się trochę porządku, a znając moje zamiłowanie do gruntownego sprzątania to kolejne może być dopiero na wiosnę.  A pogoda dziś była w sumie sprzyjająca, nie za zimno, nie za ciepło, słońca też w sam raz. Do tego  audiobook i można pracować. Kuba, kiedy usłyszał głos syntezatora mowy, nie mógł przestać się śmiać, ale ja już się przyzwyczaiłam. I dzięki temu mam ponad 4 godziny książki za sobą. Tylko Legimi dziś mi podpadło- zaktualizowało się i ma zupełnie nowy wygląd. A ja się nie mogę przyzwyczaić. Pewnie za jakiś czas to zaakceptuję, ale bardzo nie lubię takich zmian. Musze od nowa się uczyć co gdzie jest i jak to obsługiwać. I zawsze się boję, że zaraz coś zepsuję albo przycisnę nie ten co trzeba przycisk. Zmiany są podobno dobre, ale nie wiem czemu ich nie lubię.
   A po pracy oczywiście rower, To już jak nałóg, ale taki pozytywny. Zrobiłam 15 km, większość przez las.
Trafiło mi się spotkanie z okazałym jeleniem- przebiegł kilka metrów przede mną. Mam nadzieję, że jutro też uda mi się wyskoczyć choć na trochę. Aż szkoda, że wkrótce skończy się sezon na jazdę






A wieczór spędzam przed telewizorem. "Wiek Adaline". Przeuroczy film

6.09.2019

Na dobry koniec tygodnia

Przetrwałam te 5 szalonych dni. Poza ilością pracy sporo do życzenia pozostawiała też jakość. Za dużo problemów naraz do rozwiązania, sporo spraw, które tak naprawdę nie powinny nawet do mnie trafić, ale trafiły i nieco pomęczyły. Czasem zdumiewa mnie kreatywność ludzi w tworzeniu sytuacji bez wyjścia oraz beztroska w obliczu spraw poważnych. Ale trudno, nie mnie oceniać, każdy ma swoje własne sposoby na radzenie z rzeczywistością.
   Moim sposobem w dniu dzisiejszym był rower i piękny zachód słońca nad jeziorem. Kiedy o 18 wychodziłam z pracy, czułam się kompletnie wypompowana. Jakby mi odcinało zasilanie. Ale pogoda taka piękna, postanowiłam choć chwilę wyjść na rower. W rezultacie wyszło 16 km, trasa zupełnie inna niż zwykle, dotarłam nad jezioro. Przedwczoraj, kiedy miałam wyjazd dyżurowy, zachód słońca był przepiękny, żałowałam, że nie miałam jak zrobić zdjęcia. Ten ani się umywa, ale mimo to dobrze było popatrzeć na te kolory, w ciszy, spokoju posiedzieć, pomyśleć, pokontemplować.
A jest o czym myśleć. Wesele już za 2 tygodnie. A jeszcze niedawno wydawało się, że to tyle czasu. Większość spraw dograna. Garnitury chłopakom kupione, sukienkę też mi się udało wybrać. Zapomniałam, że jeszcze do tego potrzebna jakaś torebka, biżuteria. Ech, marna ze mnie kobieta.
Na szczęście tatusiowi chyba rozum wrócił albo coś z mojego gadania trafiło do pustej mózgownicy. Podobno ma być na ślubie i weselu bez ograniczeń. Zobaczymy, dziś pojechał do swojej narzeczonej, przed wyjazdem tylko zadzwonił z prośbą o receptę i skierowanie na badania, ale grzecznie poinformowałam, że właśnie jestem poza domem i sorry, nie da rady. Może i narzeczona nieco zmądrzała, bo już była opcja, że mam jej osobiście wszystko wytłumaczyć. Kuba zaciął się w swoim uporze i nawet nie ma zamiaru z nią rozmawiać. Ale chyba też go trochę stres zżera, bo zaczynają się z moją synową kłócić o duperele. Aż musiałam dziś syneczka nieco otrzeźwić i przywołać do porządku. Jak tak dalej pójdzie, to ciężko będzie przeżyć te 2 tygodnie. Trzymajcie kciuki.

3.09.2019

Koszmarna kumulacja

       Pierwsze 2 tygodnie września czyli 2-15.09, 336 godzin życia. W tym czasie przepracuję 197. Niby 90 z nich to spędzone na tak zwanej gotowości czyli pod telefonem. Może akurat nie będę miała nic do roboty, ale liczy się to, że w tym czasie nie mogę nic innego zaplanować, bo w każdej chwili może zdarzyć się wezwanie. Pozostałe godziny to niestety praca, praca, praca, poza domem. Wiem, sama sobie tak kiepsko to rozplanowałam, między innymi z powodu wesela. Czas przed i po chcę mieć wolny, to trzeba solidnie popracować. Pieniążki z nieba nie spadną. A w październiku albo będę pracować równie intensywnie, albo wręcz przeciwnie. Jest jedna rzecz w zawieszeniu, czekam na rozstrzygnięcie i to zadecyduje, co dalej. Ale to dopiero w połowie września etap pierwszy, miesiąc później decyzja. Na razie nic więcej na ten temat, żeby nie zapeszyć, ale jest to z tych wydarzeń niestety mniej przyjemnych życiowo, więc chyba wolałabym, żeby móc intensywnie pracować.
   Kiedy trafia mi się taki kiepski okres od razu wyłazi ze mnie nerwowa bestia. Mimo że w sumie wszystko mam jakoś mniej więcej pod kontrolą, zaplanowane, poukładane, przygotowane, to i tak nie mogę się uspokoić. Nosi mnie. Za dużo adrenaliny. A jak jeszcze trafi się kilka problematycznych przypadków, to mogę ciskać piorunami jak Zeus nie przymierzając. Dobrze, że akurat dziś redagując odpowiedź na pismo z MOPS-u, mogłam wyładować trochę emocji w rozmowie z naszą sekretarką, która ma podobny charakterek do mojego, poglądy i podejście do niektórych spraw również, a język równie niepowściągliwy. Wiele rzeczy w organizacji pracy nam się nie podoba, mamy pomysły jak to zmienić, ale szefowa uważa, że dobrze jest tak, jak jest i nie ma dyskusji.
  I tak sobie powolutku walczymy- z bezdusznością systemu, głupotą ludzką, niechęcią do zmian, biurokracją, spychologią, tumiwisizmem, totalną arogancją i wieloma  innymi patologiami. Bywa naprawdę ciężko, kiedy chce się zrobić coś dobrego, a wszystkie okoliczności, włącznie z samym zainteresowanym są przeciwko. Oczywiście na siłę nie staram się uszczęśliwiać, ale czasem aż ręce świerzbią, żeby coś zrobić nawet wbrew woli człowieka. Musze się aż hamować. To też jest dość frustrujące.
  No i tak to jest. świata nie zmienię, ludzi nie zmienię, siebie nie zmienię. Zostało zaakceptować i żyć dalej

1.09.2019

I mamy koniec wakacji

Na pożegnanie wakacji, korzystając z przepięknej pogody zrobiłam sobie 3- godzinną wycieczkę rowerem. 35 km w spokojnym tempie, głównie przez las. Powietrze pachniało obłędnie. Nie było ludzi, ja, rower, las, śpiew ptaków, woda. Szkoda, że tak naprawdę to już koniec takich wypraw. Pewnie jeszcze trochę pojeżdżę, ale już tylko te spokojne 12 km po ścieżce. Oby w ogóle się udało, bo i pogoda ma się zmienić, i pracę sobie tak poustawiałam, że głowa boli na samą myśl, i wesele się zbliża, więc będzie mniej czasu.
   Szkoła- to też trochę mi spędza sen z powiek. Mateuszem się nie martwię, to jest rewelacyjny dzieciak, nawet jeśli coś zawali, to sam naprawia, w szkole średniej naprawdę rozwinął skrzydła. A jak się dowiedziałam po obozie tanecznym zmiana partnerki też mu chyba wyszła na dobre, tak twierdzą trenerzy i on sam. Żeby było śmieszniej, nowa partnerka jest w wieku Filipa, ten sam rocznik. I chyba bardzo Filipowi wpadła w oko (tańczyć razem nie będą, bo to zupełnie inna klasa taneczna, przepaść nie do pokonania). Filip zadeklarował, że w przyszłym roku na obozie jeśli będą tak zwane śluby obozowe (w tym roku nie było, nad czym bardzo ubolewał) to chciałby właśnie z nią ten ślub wziąć. Tak że szykuje mi się kolejna synowa...
A tu jesień już za progiem. Poranki bywają zamglone, wieczory chłodne, dni coraz krótsze. Po tych 2 miesiącach luzu, swobody i spokoju znów zaczynamy gonitwę. Białe koszule wyprasowane, jutro zobaczymy co dalej. Filip- tu może być różnie. Szkoła jest przyjazna, kilkoro uczniów z cukrzycą już tam jest, pielęgniarka znajoma, ale i tak trochę się stresuję. Oczywiście staram się tego nie pokazywać, po młodym też nie widać, żeby się denerwował, ale jak to wszystko się poukłada?
Do tego trzeba jakoś upchnąć wszystkie dodatkowe aktywności, zwłaszcza tę fizyczną. Po tak intensywnie spędzonych wakacjach żal by mi było zaprzestać tego, jeśli tylko czas i zdrowie pozwolą. Czekam na obiecaną przez naszych instruktorów jogę, oby to wypaliło, bo tego mi trzeba. No i jeszcze trochę czasu na czytanie. Trochę czasu dla siebie. Praca, praca, praca. Jakoś przeżyć czas przedweselny i samo wesele. Może w końcu- tak na razie nieśmiało- rozejrzeć się wokół za jakimś księciem? A może czekać na wnuki? Na pewno będzie intensywnie i ciekawie, to mogę zagwarantować.