30.05.2021

Sezon rozpoczęty

 


Niedziela wydawała się dobrym dniem na wyciągnięcie roweru po zimie. Dawno nie jeździłam, nie sprzyjała pogoda, do tego działka, która pochłaniała czas po pracy. W końcu dziś poprosiłam Matiego żeby dopompował koła i zobaczył czy z moim rowerem jest wszystko w porządku. Koła dopompowane, ale nie działają przerzutki, co prawda i tak rzadko ich używam, ale trzeba by naprawić. 

Miałam pojechać tylko jakąś krótka trasę na rozruch, w końcu dość długo nie ruszałam się intensywniej. Były dwie opcje- dłuższa czyli tradycyjnie ścieżka rowerowa- 12 km lub krótsza- na działkę i z powrotem- około 7 km. Stwierdziłam, że zobaczę ile czasu jedzie się na działkę, bo dotychczas docierałam tam tylko samochodem. No więc w jedną stronę 20 minut w wolnym tempie. Na działce posiedziałam chwilę, dopóki nie "zleciały się zewsząd komary na wieść, że już można mnie zjeść" (skąd Cohen i Zembaty o tym wiedzieli?).  A ponieważ godzina była wczesna, słońce, wietrzyk i sporo chęci na aktywność, więc postanowiłam pojechać jeszcze 2 km do sąsiedniej miejscowości drogą nad kanałem. Kiedy tam dotarłam, uznałam, że mogłabym wrócić nieco okrężną drogą przez las i wyjechać na koniec ścieżki, którą zazwyczaj jeżdżę. Droga przez las cudna, powietrze upajało, komary gdzieś znikły. Trochę przeliczyłam się z odległością, bo do tej ścieżki musiałam przejechać lasem ponad 10 km. W sumie wyszło mi prawie 22,5 km.


Chyba trochę  przesadziłam... Czuję płuca, wszystkie mięśnie, zwłaszcza te z dolnej części ciała, jutro pewnie będę miała problemy z poruszaniem się. Ale było warto. Nie wiem kiedy znów trafi mi się taka okazja, bo przecież to nie jest tak, że sobie wychodzę i jadę, musi się zgrać kilka czynników- czas, pogoda, chęci, nastrój, trasa, sprawność. Tym razem wszystko dopasowało się idealnie...
W zasadzie teraz większość czasu musze poświęcić działce, bo mam sporo do zrobienia, więc rower będzie nieco odstawiony w kąt, chyba że właśnie na działkę będę nim jeździć? Tylko czy po pracy tam uda się jeszcze wrócić do domu? Może to byłoby dobre dla mojej kondycji, bo o ile daję radę przejechać nawet dość długi dystans, to wejście na moje trzecie piętro zazwyczaj wiąże się z koszmarną zadyszką, więc warto się ruszać, oj warto. Teraz tylko trzymam kciuki za pogodę.



12.05.2021

Dzień wewnętrzny

 Czasem zdarza się taki dzień, kiedy po prostu przez kilka, bywa że i więcej niż kilka, godzin nie da się nic robić. Z różnych powodów- zmęczenia, lenistwa, splotu złych okoliczności lub wręcz przeciwnie- spokojnego zadowolenia, szczęścia, poczucia spełnienia w każdej dziedzinie. Akurat dziś dopadł mnie taki właśnie dzień, w zasadzie późne popołudnie i wieczór. Mimo że plany były zupełnie inne, to po prostu odłożyłam je na później. Co prawda cichutkie wyrzuty sumienia próbowały się przebić przez skorupkę, którą oddzieliłam się od świata i rzeczywistości, ale dzielnie stawiałam opór. Nie i koniec. Kilka godzin bezmyślności, z herbatą na zimno i ulubionymi lodami przegryzanymi sernikiem. Całkowity reset. A od jutra znowu kołowrotek, może nawet jeszcze bardziej intensywny, bo znów trzeba będzie upchnąć te wszystkie drobne zaległości, których się dorobiłam przez kilka godzin. Tym bardziej, że zaległości rosną w sposób lawinowy, nigdy nie ma tak, że coś się samo rozwiąże czy naprawi. Jeśli już to raczej pogmatwa i poprzewraca. A ja tak nie lubię chaosu i nieuporządkowania


 

Dziś kroplą decydującą o całkowitym przelaniu się zawartości mojego jestestwa i podążeniu w kierunku niemal całkowitej anihilacji było zostawienie telefonu w pracy. Moi rodzice przyjechali do nas na drugą dawkę szczepionki (ot, taki pretekst do odwiedzin, bo równie dobrze mogli się zaszczepić u siebie), zawiozłam ich do punktu szczepień i żeby nie czekać bezproduktywnie siadłam na chwilę do komputera podgonić trochę papierkowej roboty. Telefon położyłam obok, a kiedy rodzice byli już po- beztrosko chwyciłam torebkę i pojechaliśmy obejrzeć niespodziankę czyli działkę. W ferworze i emocjach zupełnie zapomniałam o telefonie. Przytomne dziewczyny w pracy znalazły telefon do Matiego, zadzwoniły i poinformowały go co i jak. A ponieważ zbliżała się 18 i czas zamknięcia przybytku mojej ciężkiej pracy- Mati wsiadł w samochód i pojechał po ten mój telefon. Po powrocie z działki zostałam poinformowana, że tak dzielnie i odpowiedzialnie się zachował. No fakt, kochane dziecko, co ja bym bez niego zrobiła? Czego zresztą nie omieszkał mi zakomunikować. 

Niby taki drobiazg, ale nawet mi się nie chciało skoczyć po konieczne zakupy ani tym bardziej zejść, żeby wstawić samochód do garażu. I znów nieoceniony Mati załatwił to za mnie. A ja jak już wspominałam- bezmyślnie zaległam na kanapie i resetowałam bardzo intensywnie. Po trzech godzinach było już znacznie lepiej, a nawet na tyle dobrze, że mogłam wyprodukować ten wpis.

3.05.2021

Majowo

 Majówka się skończyła. Pogodowo nie odbiegała od reszty kraju. Sobota znośna, bez deszczu, ale dość chłodno, choć udało się pogrillować na działce. W końcu spełniłam jedno ze swoich odwiecznych marzeń i zakupiłam kawałek ziemi. W zasadzie to nie zakupiłam, bo to nie jest moja własność, ale mam prawo użytkowania, jak to w Rodzinnych Ogródkach Działkowych.


Poza kilkoma drzewami owocowymi (jeszcze nie wiem jakimi, bo nie kwitną) i krzakami oraz szpalerem ogromnych tuj jest okropnie zaniedbany domek, trawa, resztki oczka wodnego i stara winorośl. Ale mam nadzieję, że powoli uda mi się to zagospodarować i będę miała cudowne miejsce do spędzania emerytury (za nieco ponad 10 lat ;-). Chłopaki też zadowoleni, miejsce ma potencjał, choć wymaga  sporo pracy, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano. Czyli wakacje pewnie będą na RODOS.

Niedziela była okropna, deszczowa, pod znakiem kocyka, książki, filmu i względnego spokoju. Po ponad pół roku pojawił się byłymąż, ponieważ wynajmuje swoje mieszkanie, więc zatrzymał się u teściowej i tam też zaprosił chłopaków na obiad. Ze mną nie chciał rozmawiać, zero jakiegokolwiek kontaktu, nie raczył powiadomić mnie o swoich planach, a prawdę mówiąc gdyby pogoda była lepsza, to miałam zamiar wybrać się z chłopakami na wycieczkę. Już nie wspominam o tym, że nie mam szans na jakiekolwiek uzgodnienia na temat wakacji, finansów, itp. 

Poniedziałek zaczął się deszczem ze śniegiem, potem wiało, wiało i wiało.


Po południu lekko się rozpogodziło, wieczorem wybrałam się do pobliskiego sanktuarium poprosić w ostatniej chwili "siły wyższe" o pasujący temat na maturę z polskiego. 









A potem był jeszcze malowniczy zachód słońca nad jeziorem. Zimno było, ale za to ładnie.


Jutro muszę pamiętać, że jest wtorek, a nie poniedziałek, żeby się nie pomylić i pójść do pracy na odpowiednią godzinę, bo to jednak trzy godziny różnicy. Na dodatek nie będzie kolegi, bo wziął sobie urlop majówkowy do końca tygodnia. Trochę mu zazdrościłam, że był pierwszy i odpocznie, ale przy takiej pogodzie stwierdziłam, że chyba nie ma czego. Zobaczymy kiedy wiosna przypomni sobie o nas i zacznie rozpieszczać ciepłem i słońcem, bo na razie nijak nie ma szans. A tak by się chciało...

2.05.2021

Matura is coming

 


Już pojutrze pierwszy i według Matiego najgorszy egzamin maturalny- z polskiego. Reszta jest do spokojnego napisania, tylko ten polski, oby zdać, nieważne jak. Szkoła zakończona w piątek, świadectwo z wyróżnieniem, specjalne podziękowanie za pracę przy nagłaśnianiu imprez szkolnych, zadowolony i dumny z siebie, że ma już wykształcenie średnie. Z tej okazji był szampan, ulubione ciasto czyli marcinek, a w sobotę grill. W ten sposób zostało mi już tylko jedno dziecko w wieku szkolnym...

A w dzisiejszy niedzielny wieczór- scenka z życia rodziny- Filip siedzi przy komputerze stacjonarnym, ja z Ktosiem oglądamy jakieś bzdurne programy w telewizji, a Mati pyta, czy może wziąć mój laptop. A po co? Bo chce pooglądać. To możemy udostępnić telewizor. Nie, bo chce na YouTube pooglądać matematykę. Że coooo? No- matematykę, taką naukę, bo jest tam kanał takiego gościa, który bardzo przystępnie tłumaczy i przygotowuje do matury. Byłam w szoku. Kuba jakoś nie przyzwyczaił mnie, że przed maturą trzeba się nieco pouczyć. Mati jest bardzo obowiązkowy, solidny i jak widać zależy mu. Tym bardziej, że zaraz trzeba się decydować na studia. O ile dotychczas była mowa wyłącznie o politechnice w naszym mieście wojewódzkim, to ostatnio zaczął coś przebąkiwać o  rekrutacji na WAT i to na tę część wojskową. Niby fajnie, uczelnia dość prestiżowa, praca zapewniona, ale boję się, że mogłoby być ciężko psychicznie. Oczywiście do tych studiów to dość daleko, cały proces rekrutacyjny, testy sprawnościowe itp, ale jednak... Wyfruwa mój synek i to wcale nie ograniczając się do bliskich lotów, tylko od razu w przestworza.

A kasztany, przynajmniej u nas, chyba nie zdążą na matury zakwitnąć