31.07.2019

Fantastyczny weekend

    Nie miałam czasu, żeby opisać jak minął mi weekend. A że był cudowny, to bardzo bym chciała zachować go w pamięci.
    Goście przyjechali już w sobotę rano. Pogoda była jeszcze średnia, więc zabrali Filipa i ruszyli do aquaparku w sąsiednim mieście. Dzięki temu miałam trochę czasu na spokojne ogarnięcie obiadu, przygotowanie do imprezy. Czy było tak spokojnie to nie wiem, wszystko mi z rąk leciało, trochę z pośpiechu, trochę z emocji. Na imprezę miałam ogromną ochotę, a po ostatnich komentarzach od Was, moje kochane Czytelniczki, nabieram coraz więcej odwagi i chęci do zmian. Czy uda mi się cokolwiek zmienić, nie mam pojęcia. Ale jedna z dziewczyn stwierdziła, że jeszcze nigdy nie widziała mnie tak radosnej i uśmiechniętej. Fakt, że wszyscy imprezą byli zachwyceni i zgodnie twierdzili, że dawno nie było tak dobrej zabawy. Niby nic wielkiego, ot zwykła przejażdżka kolejką wąskotorową, ognisko z muzyką, spontaniczne plecenie wianków (ależ cudne nam wyszły...)


   Potem uroczysta kolacja, podziękowania, przemówienia, a na koniec tańce i hulanki. Towarzystwo raczej babskie, a mimo to- a może dlatego- tak dobrze się bawiłyśmy. W pracy jak to w pracy, bywa różnie, ale umiemy świetnie spędzać czas we własnym gronie, nie kończą się nam tematy do dyskusji, zawsze jest się z czego pośmiać. Mimo różnic wiekowych, poglądowych, stanowiska pracy- dało się cudownie zrelaksować, odprężyć. Wiadomo- po powrocie do rzeczywistości znów trzeba wskoczyć w inne schematy, ale ten czas był nam podarowany przez dobry los i szefową. Do tego jej mąż pstrykał nam zdjęcia i to w ilościach hurtowych, a robi to dobrze, więc pamiątka zostanie tym bardziej. Aż musiałam kupić dziś pendriva o solidnej pojemności, żeby móc te wszystkie zdjęcia zgrać.
   A jeśli chodzi o przytulanie, pocieszanie i poważne rozmowy o życiu- były, trochę z siostrą, trochę ze szwagrem. Świetnego mam szwagra. Czasem mam wrażenie, że siostra go nie docenia, ale są w sumie dobrym małżeństwem (chyba że to pozory, tak jak u mnie to było. Ale nie sądzę). Bardzo lubię, kiedy do nas przyjeżdżają i możemy spędzić trochę czasu razem. Siostra jest ode mnie młodsza o 4 lata, ale dobrze się rozumiemy. I co ważne- nie boją się wziąć gdziekolwiek Filipa, nie wymawiają się, że nie poradzą sobie z cukrzycą. Mają dwójkę dzieci- siostrzenica ma 13 lat, siostrzeniec i mój chrześniak jednocześnie- 8. Żywiołowe, fajne dzieciaki.  W niedzielę była piękna pogoda więc pół dnia spędziliśmy nad jeziorem. Ja zazwyczaj do wody nie wchodzę- za zimna, za mokra, ale z dzieciakami nie dało się wygrać, trzeba było się zamoczyć. Zimna była ta woda, rzeczywiście, ale po chwili szoku oraz w ruchu wytrzymałam. Czyli przełamanie kolejnego etapu. Oczywiście siostra ze szwagrem nieźle się ze mnie pośmieli.
   Dobrze tak czasem zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, problemach, realnych i wymyślonych. Zaszaleć, zrobić coś innego, co zadziwi otoczenie, a zwłaszcza mnie samą. Przez te dwa dni wydarzyło się mnóstwo drobnych, miłych chwil. Oprócz tego, że naładowałam akumulatory na długo, to jeszcze dodatkowo trochę się o sobie nauczyłam. Rzadko zdarza mi się spontaniczność, luz, odrobina szaleństwa. Zazwyczaj jestem szczelnie zamkniętą, kontrolująca się osobą. Ale jak widać- można inaczej

26.07.2019

Dzień do niczego

Trafiają się takie. Aż dziwne, że dziś nie piątek trzynastego, bo tak się czuję. Nic mi się dziś nie udawało, nic nie było tak jak trzeba, nic nie szło po mojej myśli. Jedynie ciasteczka owsiane udało się zrobić- chyba, bo nie zdążyłam spróbować jak wyszły. Na wygląd w miarę, smak- zobaczę jutro, jeśli jakieś zostaną
Najpierw nie przyjechali goście- miała wpaść dziś siostra z rodziną, tak na jeden dzień. Dzieci się przeziębiły, pogoda zepsuła i koniec planów. Szkoda... Jutro ma przyjechać druga siostra, tym razem na dwa dni z noclegiem, może nie odwoła. Choć i tak za wiele nie pospędzamy razem czasu, bo ja mam imprezę w pracy, chłopaki pojadą na zjazd rodzinny z byłymmężem. Siostrze to nie przeszkadza, potrzebują tylko bazy na nocleg, zresztą spędzimy razem kawałek niedzieli. Być może wybierzemy się na rowerową przejażdżkę bo siostra, szwagier i dzieciaki też sporo jeżdżą, trasę opracowałam. Choć i tak wolałabym spędzić z nimi więcej czasu, ale siła wyższa.
Ze względu na przyjazd dzieci chciałam zrobić na obiad naleśniki. Nie wiem czemu, ale nie dawały się normalnie usmażyć. Smak w porządku, ale rozpadały się, pękały. Nigdy wcześniej tak nie było. Pojechałam na zakupy, zapomniałam listy i oczywiście nie kupiłam wszystkiego co potrzebne. Z niczym nie mogłam dziś zdążyć na czas. A wieczorem dyżur, więc trochę trzeba było różnych rzeczy zrobić.
Pogoda się lekko zepsuła. Było bardzo wietrznie, padał co jakiś czas deszcz, ale przynajmniej było wystarczająco ciepło. tylko ten wiatr... Owszem, sprawił mi chwilową przyjemność (tutaj o tym w jaki sposób https://terazjestinaczej.home.blog/ ), ale i spowodował pewną nierealną tęsknotę. A kilkadziesiąt minut później niespodziewanie otworzył z impetem okno w kuchni i omal nie dostałam w głowę spadającą doniczką. oprócz doniczki spadło i rozbiło się kilka innych przedmiotów. Piękne było pobojowisko. A tuż przed wyjściem na dyżur okazało się, że sensor, który miał działać jeszcze 16 godzin- odmówił posłuszeństwa. Padł i próba reanimacji nie dała efektu. Trzeba było na gwałt zakładać nowy. A to się wiąże z częstszą kalibracją, która wypadnie w nocy. Ja na dyżurze, byłymąż- cóż, ma w nosie. Dobrze, że jest Kuba i Mati, pomogą.
No i smutno. Nie mam komu się wyżalić. Chłopaki wiadomo, żale wysłuchają, pośmieją się i tyle. A ja mam ostatnio taki nastrój, że coś mi się odmieniło. Zaczyna mi brakować ramienia do wypłakania. Chyba czas rozejrzeć się za jakimś... Może wtedy te dni będą ciut lepsze? A nawet jeśli się trafią byle jakie, to ktoś przynajmniej przytuli...Ech, życie.

25.07.2019

Jak by to wytłumaczyć?

    Czytając Wasze komentarze pod poprzednim postem, zaczęłam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak. I doszłam do wniosku, że tak naprawdę wszystko. Przecież rozwód to takie traumatyzujące przeżycie i jeszcze na dodatek zazwyczaj przebiega  w atmosferze walk, szarpaniny i skandali. U nas było inaczej. Nawet tak, że w pewnym momencie sama chciałam się już w końcu rozwieść, tak bardzo miałam dość byłegomęża i jego zachowań. Sama też święta nie byłam. Mogłam przecież powalczyć, zmienić się. Nikt mnie do tego ślubu nie przymuszał, kochaliśmy się miłością wielką i na zawsze. Wystarczyło na kilkanaście lat. Ale dodatkowo byłam wychowana na grzeczną dziewczynkę, która się nie buntuje, stara się zadowolić wszystkich poza sobą, bo przecież ona nie jest ważna, ważni są inni. Myślicie, że to tak łatwo? Zmienić się tak całkowicie? Zacząć wymagać i żądać od innych, nie tylko od siebie. Postawić siebie na pierwszym miejscu i być szczęśliwą z tego powodu? Można pomyśleć, że to wina moich rodziców, że mnie tak właśnie wychowali, ale to splot wielu okoliczności- byłam najstarsza z rodzeństwa, więc zawsze musiałam być najbardziej odpowiedzialna, do tego pochodziłam z zapadłej wsi, gdzie trochę inne wartości były ważne i inaczej się żyło. Dodatkowo byłam okropnie nieśmiała. A wielka miłość do książek i możliwość rozwoju wyrwała mnie z tej wsi. Tylko nikt mi wtedy nie powiedział jak mam uwierzyć we własne siły, nabrać pewności siebie i poczucia własnej wartości. Więc był we mnie taki misz- masz. z jednej strony mądra, zdolna inteligentna, chcąca zawojować świat, pełna marzeń i planów do spełnienia, a z drugiej zahukana, nieśmiała, nieodporna na krytykę, pełna lęków i obaw, zagubiona w miejskim świecie. Jak to pogodzić, jak z tym żyć? Jakoś posklejałam te dwie przeciwstawne istoty, wyszło jak wyszło. Okres gwarancyjny skończył się po kilku latach i zaczęły się schody. Niestety zbiegło się to z nadmiarem pracy u mnie, kryzysem wieku średniego u byłegomęża i wymaganiami życiowymi trójki dzieci. Któreś ogniwo po prostu nie wytrzymało. Najpewniej ja- z wiekiem człowiek dochodzi do pewnych wniosków, nabiera doświadczenia, zaczyna myśleć nieco inaczej. Z zewnątrz nasze małżeństwo było udane, spokojne, szczęśliwe. Na tyle, że kiedy poinformowaliśmy rodziców o rozwodzie, to nie mogli uwierzyć. Przecież ja się nie skarżyłam, że coś jest nie tak! Byłymąż nie pił, nie palił, dbał o rodzinę. Dzieci zadbane, grzeczne, mądre. Skąd rozwód? Niestety, nikt nie zauważył, że jednak się skarżyłam. Tylko tak po cichu, delikatnie, mówiłam co jest nie tak, ale to przecież w każdym małżeństwie się zdarza, że facet spędza dni przed telewizorem lub komputerem, a kobieta zasuwa jak głupia. A mnie się jakiegoś partnerstwa zachciało! Żeby on, mąż, głowa rodziny miał latać ze szmatą albo poskładać pranie? A może jeszcze odkurzyć i obiad ugotować? A żona tylko jęczy, że zmęczona, bo leci z jednej pracy do drugiej. Kazał jej kto? No właśnie. Jak nie kazał, to niech nie narzeka. Pieniądze? No przecież są na koncie, nie wiem, może spadają z nieba? Czyli żadne wielkie dramaty, zero przemocy, patologii, po prostu zwykły brak porozumienia. Czy dałoby się to wszystko naprawić? Pewnie tak, ale wymagałoby wysiłku z obu stron. Może nieładnie to zabrzmi, ale ja byłam już tak zmęczona, że nie miałam ochoty zdobyć się ten wysiłek. A byłymąż mówił, że on jest gotów. Tylko, że jak mówił, to znaczyło, że mówił. Bo działanie za tym już nie szło. Albo szło w takim kierunku, który mnie zupełnie nie satysfakcjonował. W rezultacie byłymąż w ramach "żona go nie rozumie, wcale ze sobą nie śpią" zaczął szukać pocieszenia gdzie indziej. Zawsze znajdą się jakieś "kobiety po przejściach", które zrozumieją tego "mężczyznę z przeszłością". I co z tym można zrobić? Tylko rozstanie. Jako że oczywiście nadal byłam grzeczna, kulturalna i jeszcze próbowałam zadowalać wszystkich, to i rozwód taki właśnie był. Grzeczny, kulturalny, spokojny. Mogłam gotować się w środku, chcieć byłemumężowi obić twarz i uciąć jaja, a  na zewnątrz- opanowanie, zero emocji. Wiem, że nie powinnam, że mogłam trochę powalczyć, pomścić się za wszystkie rzeczywiste i wyimaginowane krzywdy, ale to nie w moim stylu. Co myślę, to myślę, złe reakcje tłumię. Nadal bywa tak, że miałabym ochotę byłegomęża wdeptać w ziemię. Mogłabym to zrobić z łatwością, tylko po co mi to? Miłość wyparowała, przejściowa niechęć też, została totalna obojętność. Ale w tym wszystkim są jeszcze chłopcy. Oni mają nadal mamę i tatę. I czasem potrzebują namiastki normalnej rodziny, obecności obojga rodziców. A skoro na widok byłegomęża zazwyczaj nie dostaję drgawek ze złości, to dzięki temu możemy spędzać czas w swoim towarzystwie. I dla mnie to JEST normalne. Nie musimy się kochać, nie musimy się nawet lubić. Wystarczy się tolerować. Wielkiej przyjemności z tego nie mam, ale jest to tylko pewna niedogodność, którą spokojnie przetrwam. Nawet jeśli czasem trzeba zacisnąć zęby. I nie, nie uważam, że po rozwodzie nagle robimy się sobie obcy. Nadal są pewne powiązania, relacje. One nie znikną po otrzymaniu papierka z sądu. U nas jest tak, że do teściowej- czyli babci moich dzieci, nadal mówię "mamo". A ona uważa mnie za członka rodziny. Nie odwiedzam jej tak często jak kiedyś, ale też i nie zerwałam całkowicie stosunków. Też nie do pojęcia? Może i teściowa idealna nie była, ale nie było między nami spięć. Więc jak mogłabym zerwać kontakty? I to wszystko dla większości osób jest dziwne i niezrozumiałe. Rozumiem, że może tak być, bo jednak większość rozwodów nie jest lekka, łatwa i przyjemna. Ale to też zależy od pewnej dojrzałości i możliwości pójścia na kompromis. Pewnie, że mogłabym parę rzeczy inaczej ustawić, ale to by wiązało się z dużą ilością stresów, jakąś walką, może nawet jakimiś stratami. Czy warto? Według mnie- nie. I w sumie potrafię zrozumieć dziewczynę byłegomęża, że nie potrafi pojąć, jak relacje ludzi po rozwodzie mogą być przyjazne. Mogą, bo tak naprawdę jest to dla mnie obca osoba. Już nie muszę niczego od niego oczekiwać, na nic liczyć. Jeśli zdarzy się cos dobrego, to jest miłym bonusem. Jeśli nie- trudno, i  bez tego można żyć. Odkrywam w sobie coraz to nowe pokłady zrozumienia i tolerancji. Wiem, że te moje dziwne teorie i rozważania "na temat" może nie są zbyt popularne, ale każdy ma prawo czuć i myśleć po swojemu. A ja może za bardzo pobłażliwa jestem. Może. Ale to nie znaczy, że to jest złe. Taka jestem ja- Aga, która nie zawsze umie dojść do ładu ze sobą, a zabiera się za tłumaczenie trudnych spraw. Ale mam nadzieję, że może ktoś mnie choć trochę zrozumie. Że nie zawsze trzeba walczyć do upadłego, bo moja racja jest najważniejsza.

To tak jak w jednej z piosenek Limboskiego- moje nowe odkrycie i miłość od pierwszego usłyszenia.

Gdy już nie rozumiesz mnie, to nie, lepiej nie...
Gdy już nie rozumiesz mnie, to nie, lepiej nie...
Lepiej nam będzie rozejść się i rozejrzeć się, ja to wiem.
Lepiej tak niż zamęczyć się, ciągle ranić się, dobrze wiesz.
Wiem, że nie rozumiem cię, wiem, dobrze wiem.
Wiem, że nie rozumiem cię, wiem, dobrze wiem.
Nawet, gdy nie rozumiem cię, to nie muszę, nie, wcale nie.
Ptaków nie rozumiem też, ani słońca, nie, ni księżyca.



21.07.2019

Zmiana frontu

  Smutno mi się zrobiło i musze się pożalić. Głupia jestem i nie rozumiem pewnych mechanizmów rządzących światem, dzięki którym ludzie postępują tak jak postępują. Jest niedziela, okolice obiadu. Byłymąż zabrał chłopaków na grilla. Chwała mu za to, pobyt na łonie natury nad jeziorem, trochę ruchu, zwłaszcza dla Filipa, bo po zmianie wkłucia cukier poszybował do 240, dla mnie mniej roboty- nie muszę nic gotować. Jest tylko jedno małe "ale"- forma w jakiej to się odbyło. Do niedawna i ja bym pojechała z nimi na tego grilla, wręcz byłabym namawiana. Dziś- po pierwsze nie zostałam w ogóle poinformowana, że takie coś jest w planach, po drugie totalne pominięcie milczeniem mojego ewentualnego udziału, po trzecie święte oburzenie- to już nie moge zabrać dzieci kiedy chcę?
   O samym pomyśle grilla wspomnieli mi wczoraj chłopcy po wycieczce rowerowej, ale było to na zasadzie luźnej uwagi- Mati powiedział, że dawno nie było żadnego grilla, a byłymąż że mogą zrobić tego grilla zamiast obiadu. I tyle się dowiedziałam od chłopaków. Byłymąż nie pofatygował się z informacją. I był dziś bardzo zaskoczony, że Kuba jest w pracy do 14, a po pracy ma własne plany. Poza tym gdyby nie ta mała wzmianka o grillu, to ja planowałam wyskoczyć z chłopakami nad jezioro i zjeść obiad w którejś z knajpek. Ale musiałam zrezygnować, skoro tak wyszło.
   Do niedawna nie było problemu ze wspólnym spędzaniem czasu, wyjazdami, itp. Wydawąło mi się, że cywilizowani ludzie, którzy postanowili się rozstać, ale mają wspólne dzieci, potrafią w kulturalny sposób spędzać razem czas. Absolutnie w tych relacjach nie było śladu chęci powrotu do czasów sprzed rozwodu, zwłaszcza z mojej strony. Nie miałam zamiaru wchodzić po raz drugi do tej samej rzeki, tym bardziej, że wiedziałam jakie mogą być tego konsekwencje. Nie po to odzyskałam spokój, żeby znowu w kółko rezygnować z siebie, swoich marzeń i dążeń, swojego sposobu na życie, robić wszystko, na granicy poświęcania,  dla tej drugiej osoby i nie dostawać nic w zamian. Nie, nie i jeszcze raz nie. Ale chwilowe spędzenie czasu razem z dziećmi- dlaczego nie? Dla nich to było dość ważne. A tu nagła zmiana. I nie wiem na ile dzieci mają świadomość, komu to zawdzięczają. Bo niestety jest to nowa dziewczyna tatusia. Żeby było śmieszniej- nie pierwsza po rozwodzie, ale poprzednie były nieco bardziej tolerancyjne. A tu podobno bardzo poważny związek i takie szopki. No i smutno mi, bo przecież wcale mi ta dziewczyna nie przeszkadza, nie mam zamiaru wpychać się między nich, jak najbardziej życzę im szczęścia, oby wytrzymała z nim dłużej niż ja. O kurczę- właśnie sobie uświadomiłam, że może to jest wredne z mojej strony- życzę jej, żeby się z nim pomęczyła? A na serio- miałam nadzieję, że mimo rozwodu dzieci będą miały normalnych rodziców. Jak widać- nie da się.
   Ale żeby nie było tak smutno. Kiedy byłymąż przyszedł po chłopaków i nawet nie wspomniał, żebym jechała z nimi, to przy okazji zapytał, czy mam jakieś ciekawe książki, bo on by coś poczytał. Znaczy musi pokazać, że nie tylko gry komputerowe i filmy ze strzelankami go interesują. Książek papierowych mam sporo, ale cóż ja mogłabym mu polecić? Przede wszystkim to zdziwił się że mam trochę nowości- no mam, czasem dostaję, czasem kupuję, mimo  że czytam głównie e-booki. Z lekką złośliwością poleciłam mu Haruki Murakami "Mężczyźni bez kobiet"- przeurocze i mądre opowiadania. Ale pewnie go zanudzą. 

20.07.2019

Endorfiny

Cudny był ten dzisiejszy dzień. Rano nie chciało się wstawać zbyt wcześnie, więc spałam prawie do ósmej, chłopaki znacznie dłużej. Potem poranna kawa na balkonie, jako że jest on od południa, to szybko zaczęło przypiekać słońce. Potem Mati złożył mój rower, trzeba było dokręcić przednie koło, pedały, siodełko, uregulować wszystkie detale. W większosci zrobił to sam, po obiedzie wpadł byłymąż, zabrał chłopaków na rowery (cud jak nic!) i skontrolował czy Mati zrobił wszystko jak trzeba oraz pomógł z jedną problematyczną sprawą przy hamulcach. I pośmiał się ze mnie, że zachciało mi się roweru. Zachciało, w końcu raz na jakiś czas mogę sobie zrobić przyjemność, a po czerwcowym maratonie w pracy zarobiłam na taką zachciankę. Więc łaskawie się zgodził, że nowy rower raz na 40 lat to mi się po prostu należy.

Oczywiście  musiałam wypróbować mój sprzęt, więc późnym popołudniem ruszyłam w trasę, co prawda byłam trochę ograniczona czasowo, bo wieczorem miałam jeszcze pójśc na koncert. Pojechałam na najbliższą ścieżkę rowerową, nie zbaczając za bardzo z trasy, ale i tak było pięknie. Bo u nas jest pięknie. Przejechałam około 12 km. Jak na pierwszy raz uważam, że było dobrze.


Wieczorem wyskoczyłam na koncert. Krótko byłam, bo jednak nie mój typ muzyki. zapowiedzi były ciekawe, na żywo już trochę gorzej. Akurat zdążyłam wrócić na skoki narciarskie. Cóż ja poradzę, że akurat ten sport tak lubię. A jeszcze Polacy wygrali, więc radość tym większa. Czyli cały dzień pełen miłych wrażeń. I jeszcze na koniec- Kuba z narzeczoną byli dziś na sesji zdjęciowej na plantacji lawedy i przywieźli mi kolejny pachnący bukiet

19.07.2019

Uffff!


Wrócili moi chłopcy z wyjazdu. Zadowoleni, co prawda wyciągnąć z nich jakiekolwiek informacje to wyższa szkołą jazdy, trzeba bardzo precyzyjnie zadawać pytania, bo na ogólne odpowiadają też ogólnie. Byłymąż nie odezwał się do mnie, byłam jeszcze w pracy, kiedy przyjechali. Zobaczymy czy jutro cokolwiek mi powie, czy w ogóle pojawi się u nas. Bardzo konsekwentnie unika mnie, dobrze go ta jego dziewczyna wyszkoliła i krótko trzyma...
Co najważniejsze- Filip sobie poradził. Znalezione obrazy dla zapytania diabeÅ‚ i anioÅ‚ na ramieniu        Nie wiem w jaki sposób, bo insulina była podawana bardzo na oko, czasem w dziwnych konfiguracjach, ale efekt był dobry. Sam też zmienił sobie wkłucie, pilnował kalibracji. W nocy na szczęście za dużo nie trzeba było interweniować. Usłyszałam tylko, że tata był takim diabełkiem, co siedzi na ramieniu i  kusi do złego. A wlaściwie to nawet na obu ramionach tak siedział i podszeptywał co i rusz o jedzeniu, nie zważając na rozsądek. Do tego chipsy, fast foody i inne niezdrowe rzeczy. Raz się żyje. Naprawdę jestem pełna podziwu i bardzo dumna, że Filip robił wszystko sam. Jest nadzieja
A ja jestem już na urlopie. Tydzień wolności, a na zakończenie dodatkowo impreza z okazji 20- lecia firmy. Będzie super. 






18.07.2019

Smak lata

Pięknie się dziś zrobiło. Poranek był jeszcze jesienny, bardzo pochmurny i dość chłodny, ale w miarę upływu dnia coraz śmielej wyglądało słońce i po południu już było lato. Jutro pewnie nie spotkam już na swojej drodze do pracy ślimaków- przez ostatnie dość deszczowe dni trochę ich wypełzło. Nie, nie, to nie one są smakiem lata. Nie wezmę do ust ślimaków, krewetek ani innego podobnego robactwa. Za to na kolację objadłam się dziś lodami. Wiem, mało zdrowe, ale za to jakie smaczne. I nawet nie przekroczyłam limitu kalorii na kolację. Do tego balkon wśród kwiatów, zapach świeżo skoszonej trawy i zachód słońca. Chwila na odpoczynek, relaks, nie myślenie o niczym istotnym. Bo o mało istotnych sprawach trochę pomyśleć trzeba. Zwłaszcza o tym, że jeszcze tylko jutro do pracy i mam wolny tydzień, po prostu urlop. Co prawda ta część urlopu będzie raczej stacjonarna, chłopaki wrócą ze swoich wyjazdów, więc nie będą chcieli nigdzie się ruszać. Poza tym mamy wizytę u diabetologa, przy okazji pobytu w mieście wojewódzkim muszę też zrobić przegląd gwarancyjny samochodu. Chciałabym też odwiedzić rodziców, umówiłam się do fryzjera w celu odmłodzenia. No i czeka mnie wizyta u babskiego lekarza- odkładałam ją ostatnio zbyt długo, wiem, że nie powinnam, ale nie mogłam się wstrzelić z terminem, a na urlopie łatwiej. I jeszcze jutro albo w poniedziałek dotrze mój nowy rower.Moi chłopcy są znacznie wyżsi ode mnie, wiec jeżdżenie ich rowerami było dla mnie wybitnie niekomfortowe, a czasem wręcz niebezpieczne. Długo trwało, zanim się w końcu zdecydowałam kupić sobie własny pojazd. W jedynym sklepie rowerowym w naszym miasteczku nie było nic ciekawego, w internecie za to do koloru, do wyboru, a im więcej, tym trudniej się na coś zdecydować. Ale w końcu wybrałam. I nie będzie już wymówki, ścieżki rowerowe czekają. Pogoda też ma być sprzyjająca- optymalne 24-26 stopni. Nie muszę nigdzie wyjeżdżać, żeby było jak na wakacjach...

17.07.2019

Włączyłem ci kota

   Wieczór, leżę, właściwie półleżę w łóżku, czytam. Na moich nogach ulokowała się Cola, śpi jak zabita. Wchodzi Kuba, zaczyna miziać, głaskać i tarmosić kocurkę, a ona się rozmruczała na całego. Pytam Kubę, co on znowu wyprawia, nie daje kotu spokojnie spać. Na to on- no co, włączyłem ci kota. Ostatnio ta kota upodobała sobie spanie ze mną. Pół biedy, jeśli leży obok, ale czasem musi się ułożyć nieco inaczej i zechce pougniatać miejsce spania, włącznie z wypróbowaniem pazurków. I bywa , że tym miejscem jest akurat mój brzuch. A kocica do maleńkich i chudziutkich nie należy. Druga jest jeszcze bardziej puchata, ale znacznie mniej przytulna
    Oczywiście kocice uwielbiają włazić wszędzie tam, gdzie nie powinny i budzić o nieludzkiej porze, bo są akurat bardzo głodne. Ale bez nich byłoby smutno. W czasie roku szkolnego, kiedy wracaliśmy do domu, obie czekały na nas w przedpokoju- umiały wyczuć kiedy wracamy. Teraz w czasie wakacji, kiedy mają swoich ludzi na stałe w domu, głównie śpią.
  A za kilka lat, kiedy moi chłopcy wyfruną już z domu, zostanę sama z kotami...

13.07.2019

Będą wakacje

   W zasadzie to ja jeszcze przez tydzień pracuję, ale tylko w jednej pracy, więc prawie wakacje. A na dodatek Mati i Filip wyjeżdżają z byłymmężem na kilka dni nad morze, więc odpadnie mi sporo codziennych obowiązków- mniej sprzątania, prania, gotowania. Kuba i tak chodzi do pracy, a poza tym sam o siebie zadba. Ja się przestawię na dietę głównie warzywną- myślę, że wielki garnek leczo na te kilka dni mi wystarczy. Nie będę musiała zastanawiać się, jak zorganizować czas chłopakom, popołudnia będę miała wolne, czas na czytanie i inne rozrywki. Co prawda mam kilka kątów do uporządkowania, ale nie wiem, czy mi się będzie chciało. Pewnie sporo będzie zależało od pogody. Na razie jest bez rewelacji-pochmurno, chłodno czyli do sprzątania idealnie. Jeszcze tylko jakby troche chęci gdzieś znaleźć...
   Na temat wyjazdu chłopaków niewiele wiem. Wiem tylko gdzie jadą- na Litwę, do Pałangi. Poza tym byłymąż nie udzielił mi żadnych informacji. Chłopakom podesłał linka do hotelu, w którym się zatrzymają, nic poza tym. Zastanawiam się, jak on sobie zamierza poradzić z Filipem. Nie potrafi przeliczyć jedzenia. Nie potrafi zmienić wkłucia ani sensora. Nie ma pojęcia jak reagować w różnych sytuacjach. Nie wie, co jest potrzebne do wzięcia. Nie uznał za stosowne uzgodnić ze mną czegokolwiek. Chyba w ramach tego "odcinania pępowiny" przestał przychodzić do chłopaków, a jak już, to tylko wpada na moment, zabiera chłopaków do siebie. I dlatego też nie ma możliwości normalnej rozmowy. Bo przez telefon to jednak jest nieco inaczej. Zresztą ja się nie mam zamiaru wychylać i napraszać. Cóż, jego wybór. W jego interesie jest wiedzieć co i jak. Najwyżej będą w trybie przyspieszonym wracać do domu. To tylko 350 km, co to było. Zastanawiam się, czy mam spakować chłopaków, czy też zrobi to szanowny tatuś, skoro uważa, że mój styl ubierania chłopaków jest nieodpowiedni, zwłaszcza dla takiego kurortu i sam zapewni im garderobę i inne potrzebne rzeczy. Bo ostatnio usłyszałam między innymi, że chłopaki mają byle jakie ubrania- zwłaszcza chodziło o T-shirty, które kupuję w zwykłych sieciówkach. Na wyraźne życzenie chłopaków zresztą, oni wybierają i nie grymaszą, że chcą jakieś markowe. Ale tatuś uważa, że powinnam im kupować STYLIZACJE- on sam ostatnio Kubie na urodziny takie coś sprawił- koszula, szorty, okulary i kapelusz. I z satysfakcją pouczył mnie, że tak powinno się ubierać dzieci. Na końcu języka miałam przypomnienie o pewnej flanelowej zielonej koszuli w kratę, któą namiętnie nosił przez kilka lat po ślubie. To była okropna szmata, ale ulubiona, nawet teściowa nie miała mocy zlikiwdowania jej. Dopiero kiedy nieomal rozlazła się w praniu, udało się ją wyrzucić. A teraz byłymąż został stylistą... Wiem, że może rewelacyjnego gustu nie mam, ale akurat  chłopaki nie protestują w kwestiach ubraniowych.
   Wracając do wyjazdu- mogę sobie wmawiać, że jakoś to będzie. Oszukam wszystkich, tylko nie siebie. Bo będę się martwić, sprawdzać cukier co i rusz, zastanawiać się, co z jedzeniem, czy pamiętają o kalibracji, zmianie wkłucia, czy nie zdarzy się hipoglikemia albo kwasica ketonowa. Na koniec okaże się, że sobie poradzili, bo Filip potrafi to wszystko zrobić,czasem potrzebuje troche pomocy- bo samodzielne założenie wkłucia lub sensora na rękę jest dość trudne. No i w nocy trzeba go kontrolować, bo sam śpi jak zabity. Ale martwić się i tak będę , taka moja natura. Może właśnie to zamartwianie się będzie dobrą motywacją do różnych aktywności, żeby czymś się zająć i nie myśleć za dużo. I z jednej strony będe czuła satysfakcję, jeśli wszystko pójdzie dobrze, bo to będzie znaczyło, że dobrze przygotowałam Filipa. Ale z drugiej strony- byłymąż też będzie bardzo usatysfakcjonowany, bo przecież poradzą sobie beze mnie, wiec niepotrzebnie panikuję. Ze względu na Filipa mam nadzieję, że nie bedzie sytuacji kryzysowych, ale chyba tylko coś naprawdę konkretnego trochę utemperowałoby tę okropną pewność siebie i zadufanie byłegomęża.
   Ach! No i nie wiem, czy dziewczyna byłegomęża też z nimi jedzie. Aż boję się zapytać. Ale w zasadzie to mogłabym w tym momencie odpłacić pięknym za nadobne- nie życzę sobie, żeby ta pani miała spedzać czas z moimi dziećmi. Nie, nie będę nawet tak myśleć, nie mam zamiaru zniżać się do ich poziomu, miałabym kaca moralnego. 

11.07.2019

Jednak z niespodziankami

  A miałam nie uprawiać czarnowidztwa. Nie przewidywać, że coś złego się wydarzy. Przyjmować świat z otwartymi ramionami i nadzieją, że wydarzą się tylko dobre rzeczy. Taaaak...Na ledwie pół dnia wystarczyło mi optymistycznego podejścia.
    Kuba pojechał do miasta wojewódzkiego ze swoją narzeczoną i przyszłą teściową. Mieli zapłacić za mieszkanie, zabrać resztę rzeczy, zrobić trochę zakupów i odebrać wypłatę z poprzedniego miejsca pracy. Prawie się udało. Prawie, bo w pewnym momencie samochód zaczął jechać dość dziwnie. Okazało się, że poszła opona. Kuba był sam, jechał po tę wypłatę do podmiejskiej miejscowości, dziewczyny zostały w galerii. I problem- koło zapasowe jest, narzędzia do zmiany też, ale brakowało odpowiedniego narzędzia do odkręcenia śrub mocujących zapasowe koło w bagażniku. I drugi problem- Kuba nigdy tego nie robił. Bateria w telefonie na wyczerpaniu, stoi w szczerym polu. Poradził sobie, ale już była koncepcja, że wzywamy lawetę. Prawdę mówiąc, gdyby to mnie się przydarzyło, to chyba bez pomocy drogowej by się nie obyło. Nie potrafię zmienić koła i nie mam zamiaru się tego uczyć. Nie moja bajka. O samochodach mam tyle pojęcia, że wiem, jak nim jechać i gdzie się wlewa paliwo, reszta to czarna magia.
   Po ostatnim dyżurze pod telefonem w poniedziałek byłam przeszczęśliwa, bo przede mną było 2,5 tygodnia bez dyżurów. Wiedziałam co prawda, że najbliższy weekend jest nie obsadzony, ale postanowiłam, że nie dam się wrobić w pracę, chcę trochę wolnego. Dziś- telefon od oddziałowej. Ona wie, że nie, stacjonarnego dyżuru nie wezmę, ale może chociaż pod telefonem w sobotę. Któryś z naszych kamikadze (inaczej tego się nie da określić, bo to naprawdę misja samobójcza) będzie pracował w dwóch miejscach (SOR i NPL) jednocześnie- nie wiem jak zamierza to pogodzić, bo to jest bez daru bilokacji niewykonalne, ale już na wyjazdy w razie potrzeby nie ma szans, więc może bym chociaż tak pomogła... No żesz!@#$! Nie mam ochoty! Ale oczywiście poczucie obowiązku, misja, dobro pacjenta i inne bla, bla, bla. Ja wiem, że nie ma chętnych do pracy, że okres urlopowy, że ostatnia deska ratunku. Ale czy to powinno mnie choć trochę obchodzić? To tylko moja dodatkowa praca, naprawdę nie muszę wyrabiać drugiego etatu. Ale nawet prezes NFZ ma w głębokim poważaniu prawo do odpoczynku i chce zrobić z lekarzy rodzinnych niewolników z nakazem pracy w NPL. Może jeszcze jakoś dałoby się przełknąć jego wypowiedź, ale niestety ton i kilka sformułowań budzą głęboki sprzeciw. Jeśli nic się nie zmieni, będzie wojna, po raz kolejny.
    Dziś jest czwartek. Podobno. Bo nietypowo byłam w pracy do 18. A skoro pracuję po południu pod koniec tygodnia, to zazwyczaj jest to piątek. I cały czas mam dziwne poczucie, że dziś jest piątek. Żebym tylko nie zapomniała pójść jutro do pracy. Poza tym nie przebolałabym utraty piątkowego wieczoru, bo czeka nas koncert- Rock Wolności, będzie Sztywny Pal Azji i Chłopcy z Placu Broni. Już się nie mogę doczekać

9.07.2019

Zatrzymanie czynności serca

   Takie chwilowe i bezzasadne, ale dotkliwe. Znacie to dziwne uczucie, kiedy w środku coś się kurczy, zaciska, na chwilę robio się ciemno przed oczami i brakuje tchu, wszystko jest sparaliżowane, nie ma szans na reakcję, powiedzenie choćby słowa, świat się wali i nie można już nic zrobić? Wiem, takie coś jest zarezerwowane dla najgorszych życiowych tragedii, nie ma co panikować na zapas. Parę razy w życiu miałam wątpliwą przyjemność przeżycia czegoś podobnego, może w skali od 1 do 10 było to gdzieś koło 5-6, ale też nie było to przyjemne.
   Dziś ta maleńka chwila była jak powiew wietrzyku , prawie że nic nie znacząca, ale przez kilka minut nie mogłam sie uspokoić. Wracałam z zakupów, akurat leciały w radio wiadomości. Wśród nich jedna informacja- droga z naszego miasta do miasta wojewódzkiego jest zablokowana z powodu czołowego zderzenia samochodów z ofiarą śmiertelną. A Kuba miał jechać do miasta. Uffff! Na szczęscie dopiero jutro. Ale w pierwszej chwili sparaliżowało mnie. Niby staram się nie martwić na zapas, nie przewidywać najgorszego, żeby czasem nie wywołać wilka z lasu, ale to się dzieje samo. Wiem, że nie mogę uchronić tych moich dzieci przed wszystkim, a zło czai się za rogiem. Sama cisnęłam Kubę, żeby zrobił prawo jazdy, a potem jeździł, sama dałam mu samochód. A jednocześnie przeżywam katusze, bo się boję, że nawet jeśli on będzie jechał ostrożnie i prawidłowo, to trafi się jakiś wariat, pirat drogowy, chwila i nieszczęście gotowe. Nieracjonalne, niepotrzebne, ale chyba wszystkie matki tak mają. Kiedy wracam od moich rodziców, to pierwszą rzeczą, którą muszę zrobić po wejściu do domu jest telefon do mamy, że dojechaliśmy cało i bezpiecznie.
   Żeby nie było, że tylko o Kubę się martwię. Mati praktycznie co wieczór wychodzi na spotkanie z kolegami, siedzą w pizzerii rodziców jednego z nich, albo gdzieś nad jeziorem, czasem jeżdżą rowerami. Bardzo się cieszę, że Mati ma kolegów, spędzają ze sobą czas, nie tylko siedzą przed komputerem. Ale- czy na pewno zachowują się odpowiedzialnie i bezpiecznie? Do tej pory nie wyczułam alkoholu ani papierosów, zachowanie nie wskazuje na inne używki, ale czy jestem aż tak czujna? Zazwyczaj Mati wraca dość późno, koło północy, zdarza się, że zasnę, zanim wróci. Ale przecież za 3 miesiące kończy 18 lat, więc nie mogę go pilnować jak małego dziecka. Zawsze przed wyjściem pyta, czy może  iść do kolegów, bardziej w formie żartu, a ja zawsze mówię, że może, tylko żebym nie musiała go odbierać z posterunku policji. Owszem, chłopaki są w grupie, więc w miarę bezpieczni, ale i tak trochę mi serce dygocze, bo nieprzewidywalność zachowań i pomysłów młodzieży jest przebogata.
   A Filip? Jedna z tych chwil zatrzymujących serce była w momencie, kiedy na kartce z laboratorium zobaczyłam "glukoza- 327mg%". I zrozumiałam w jednej chwili, że zmienia się wszystko. Czarna rozpacz, ale szybko się opanowałam i wiedziałam, że nie ma co płakać, trzeba działać. Tylko od tego momentu, w sumie prawie 5 lat, moje serce zatrzymywało się wielokrotnie, na ułąmek sekundy, na jedno mrugnięcie okiem, na okropną chwilę bezradności. I niestety wiem doskonale, że tak już będzie do końca życia. Najchętniej przywiązałabym go do siebie, nie spuszczała z oka nawet na moment, robiła wszystko za niego, podejmowała wszystkie decyzje, byle tylko cukier był w normie. Wiem, że się nie da. Muszę go usamodzielniać, musi się uczyć na swoich błędach (w bezpiecznym zakresie rzecz jasna), kiedyś w końcu wyfrunie spod moich skrzydeł i musze go na ten moment przygotować jak najlepiej. Ale to tak cholernie boli... Oj, zaraz się rozkleję, a nie powinnam. Jak widać to dzisiejsze zatrzymanie czynności serca wstrząsnęło mną znacznie bardziej, niż bym chciała.

7.07.2019

Lawendowo



Możecie się ze mnie śmiać, ale ta lawenda naprawdę mi się należała. Byłam wczoraj na targach, zakupiłam. Nie tylko lawendę oczywiście, mnóstwo rzeczy tam było, oczopląsu i zamętu decyzyjnego można było dostać. Na drugim blogu opisałam mniej więcej, co się działo. (kulinarnie). Oprócz bukietu lawendy, który pachnie obłędnie, kupiłam też mały słoiczek balsamu, na stoisku były jeszcze woreczki zapachowe, balsamy do ust, suche olejki do ciała, świece, olejki aromatyczne, mydełka... Wszystkiego by się chciało, ale przemówiłam sobie do rozsądku, przecież i tak wszystkiego nie będę używać, tym bardziej, że ceny nie najniższe. Ale raz na jakiś czas odrobina luksusu mi się należy.
    Pogoda zupełnie sfiksowała. Środek dnia, lipiec, a u nas ledwie 18 stopni i zimny wiatr. Dobrze, że przynajmniej nie pada. Oczywiście wybierzemy się po południu na spacerek nad jezioro, Mati twierdzi, że w zasadzie można by się i w tym jeziorze wykąpać, bo woda jest cieplejsza od powietrza, ale chyba się nie skuszę. No i cały najbliższy tydzień taki ma być. Trudno. Ja w pracy, więc dla mnie to nie przeszkadza. Chłopaki może jakoś zorganizują sobie czas. Byłymąż podobno ma urlop, może choć trochę się poczuje do bycia tatusiem, bo ostatnio z tym coraz gorzej. Przez tę swoją nową dziewczynę zupełnie zaniedbuje chłopaków. Oni się nie skarżą- jeszcze, ale i nie wspominają, że chcieliby się z tatą spotkać. Żal mi, że byłymąż traci kontakt z dziećmi, na własne życzenie. Tego nie da się potem nadrobić.
   A to fantastyczna herbatka malinowa i listkownik z białym makiem, coś  na deser, na osłodzenie życia. 
Bo jakoś mi tak niekoniecznie rewelacyjnie. Niby nic się złego nie dzieje. Nawet za mocno zmęczona nie jestem, pracy owszem sporo, ale dość rozsądnie, bywało znacznie gorzej. I niestety zapowiada się na gorzej. Od sierpnia odchodzi jeden z pracujących u nas chłopaków. Może nie pracował dużo, 3 razy w tygodniu po 4 godziny, ale była to odczuwalna ulga i większe pole manewru w razie konieczności niespodziewanego urlopu. Szefowa twierdzi, że o te godziny zwiększy czas pracy innego kolegi, ale on nie jest zbyt pracowity, więc owszem, będzie w pracy dłużej, ale więcej niż mu się będzie chciało nie zrobi. Trochę też skomplikuje mi się grafik i możliwości elastycznego czasu pracy, ale trudno. Chłopaki od września znów będą w jednej szkole, bo Filip poszedł w ślady Mateusza, dostał się do technikum na mechatronikę. A do tej szkoły jest dobra komunikacja miejska, więc może nawet odpadnie mi wożenie. Tylko jeszcze musze pomyśleć, co z dyżurowaniem. Coraz mniej mi się chce, coraz trudniej jest dopasować terminy, coraz gorzej znoszę nieprzespane noce. Tym bardziej, że byłymąż już zupełnie i całkowicie olewa moje dyżurowanie i konieczność opieki nad Filipem w nocy. Wcześniej to jeszcze chociaż deklarował, że w razie potrzeby dojedzie, a przed ostatnim dyżurem stwierdził, że skoro w domu jest Kuba i Mateusz, to może chłopaki poradzą sobie sami. Poradzą, ale uważam, że to nie do końca w porządku. Bywają noce spokojne, gdzie nic nie trzeba robić, poza sprawdzeniem cukru- ale to można na odległość, mam podgląd w telefonie. Ale zdarza się też i tak, że trzeba sprawdzić cukier z palca, podać korektę, zmienić bazę albo w drugą stronę- dosłodzić przy niskim cukrze. Rano też zazwyczaj trzeba zrobić kilka rzeczy- typu kalibracja, podanie insuliny na śniadanie nawet i pół godziny wcześniej, a robi się to jeszcze zanim się Filip obudzi. Mimo wszystko nie do końca mogę chłopakom zaufać. Filip w nocy zazwyczaj nie kontaktuje, nawet dodzwonić się do niego nie mogę, a budzić chłopaków- w sumie to nie do końca ich obowiązek, żeby zajmowac się bratem. Oni nie protestują, wręcz sami mówią, że mogą to robić, ale jednak uważam, że skoro mają ojca, to i on powinien trochę współpracować. A tak to sobie wymiksował się z jakiejkolwiek odpowiedzialności i ma spokój. Martwi mnie to, może trochę na zapas się boję, ale gdyby coś mi się stało, to musi być druga dorosła osoba, która będzie umiała ogarnąć wszystkie cukrzycowe sprawy. Filip to jeszcze dzieciak, ma prawo wielu kwestii nie umieć, nie zawsze udaje mu się wszystko zrobić jak trzeba, łatwo się denerwuje, a to źle wpływa na wszystkie inne aspekty cukrzycy. Poza tym nawet osoba dorosła w takiej sytuacji powinna mieć wsparcie, a tu tego brakuje. Jeśli mam wierzyć, że wszystko co robimy w przyszłości do nas w jakiś sposób wróci, to obawiam się, że w pewnym momencie byłymąż nie pozbiera się po ciosie od losu w rewanżu za dotychczasowe uczynki. Nie chcę mu życzyć źle, jego dziewczynie też, ale mogliby się oboje trochę zastanowić...

4.07.2019

Co się odwlecze...

   Pewne rzeczy musza być zrobione, choćby się i nie chciało nie wiem jak. Na przykład opłacenie rachunków. Dwa razy w miesiącu mam przez kilka godzin problem, żeby usiąść do komputera. Zbieram się i nie mogę. Robię różne rzeczy, żeby tylko nie to. Dziś na przykłąd omal nie wywaliłam całęj zawartości szafy, żeby po raz kolejny posegregować ubrania. Ale się powstrzymałam, bo jednak trochę za dużo czasu by mi to zajęło. Ale w międzyczasie ogarnęłam balkonowe kwiatki- na razie (tfu, tfu!) rosną mi przepięknie, podlałam te domowe, zmyłam podłogę na balkonie i w pokoju, uporządkowałam lodówkę, ściągnęłam kilka książek (między innymi świeżutką Martę Matyszczak "Trup w sanatorium" i Piotra Borlika "Materiał ludzki"- choć to akurat nie wiem po co, bo po poprzedniej części nie byłam zachwycona, a wręcz przeciwnie, nie jest to mój ulubiony typ lektury), przeszukałam co jeszcze ciekawego jest na Legimi, uprasowałam trochę ubrań na najbliższe dni. No i w końcu trzeba było zasiąść do pracy. W trakcie do domu wpadł Kuba i z wyrzutem stwierdził, że siedzę przy koputerze bez włączonego światła i jak ja tak mogę! Cóż, nie ma to jak troskliwe dziecko...
   Opłaciłam ZUS, podatek, szkołę, składki obowiazkowe, prąd, wodę. W kolejnej turze czekają telefony, mieszkanie, kablówka, samochód, ale to za 2-3 tygodnie, kiedy dotrą kolejne rachunki. Jak ja nie lubię tego- a nie bardzo mogę ustawić stałe zlecenia, bo nie wszystko się da, i tak część przelewów musiałabym robić sama. Siłą rozpędu, skoro już się dorwałam do komputera stacjonarnego, załatwiłam jeszcze wnioski na 500+. I padłam. Teraz chwila dla laptopa- odpiszę na komentarze, poczytam co u Was i mogę zająć się innymi przyjemnościami. Jutro dzień pracowity, bo najpierw u siebie, potem dyżur. Sobota do odpoczynku. Już się szykuję na małą przyjemność- w weekend będą targi agro- eko, między innymi będzie mnóstwo dobrego jedzenia, różne regionalne sery, wędliny i inne pyszności, sporo rękodzieła (w ubiegłym roku moja mama zakupiła sobie trochę biżuterii, ja głównie podziwiałam), ale ma być też stoisko z pobliskiej plantacji laweny z ich wyrobami i bukietami lawendy. Kocham lawendę, jej zapach i kolor. Jakoś nie chce u mnie na balkonie rosnąć, więc chociaż na targach kupię sobie coś lawendowego. To w nagrodę z atę godzinę spędzoną na opłacaniu rachunków i wypełnianiu druczków

3.07.2019

Koniec lata

   Tak jak wszędzie- ależ się nacieszyliśmy upałami. Kilka ciepłych dni w czerwcu, przyszedł lipiec i skończyło się lato. Te 17-18 stopni to jakaś kpina. Anomalie pogodowe sa okropne. Szkoda, że pogoda nie może być tak pośrodku. Na dodatek trudno tak do końca przewidzieć, co nas jeszcze czeka. Że nie wspomnę o wielu innych aspektach, na które pogoda ma wpływ pośredni. Choćby ceny warzyw i owoców. Ostatnio z lekkim zdziwieniem popatrzyłam na ceny ziemniaków i pomidorów (o słynnej już pietruszce słyszłam, ale kupuję jej niewiele, więc mocno nie odczułam).
   No i jak tu planować urlop, jeśli chce się powylegiwac na plaży, a jednoczęsnie nie spalić na brązową skwareczkę ale też i nie szczękać zębami z zimna? W tym roku mój urlop mam podzielony na trzy części. W lipcu przeznaczę go na zaległości domowe, wizytę u diabetologa, ewentualnie jakaś krótka wycieczka na 2-3 dni gdzieś niedaleko. We wrześniu- tuż przed ślubem i weselem- na spokojne (aha, akurat to będzie spokojne!) przygotowanie, żeby nie zaprzątać sobie głowy innymi sprawami. W sierpniu udało mi się wziąć w sumie 11 dni wolnego, dzięki dobremu usytuowaniu w kalendarzu święta 15.08. Wtedy chciałabym zabrać gdzieś chłopaków na dłuższy wypoczynek, pewnie jak zwykle nad morze. Kuba pewnie będzie pracował, więc nie pojedzie. Mati może już zrobi większość kursu prawa jazdy, więc pojedzie z nami. W zasadzie to w tym terminie jest obóz taneczny, ale chłopaki w tym roku zadecydowali, że nie pojadą. Szkoda, ale mnie bardziej pasuje. Tylko ciekawe jak nam dopisze pogoda.
   Byłymąż zaczyna urlop od przyszłego tygodnia, oznajmił, że chętnie by zabrał gdzieś chłopaków, ale pogoda średnia, oni mają swoje zajęcia, więc pewnie się nie uda. Ot i po wakacjach. Na dodatek mamy zamieszanie rekrutacyjne. Według rozporządzenia ministerstwa wyniki miały być 5.07 o 10.00, a według szkoły juz wczoraj. Ale ich nie było, a przynajmniej niekompletne. Na stronie internetowej nie ma, w szkole wisi lista, ale nie do końca wiadomo jaka, przynajmniej Filip, który tam poszedł, to nie pojął o co chodzi, a nie było nikogo, kto by mu wytłumaczył. Będę musiała jutro chyba sama pójść i sprawdzić. Niby na jego wybrany jako zasadniczy kierunek było 22 chętnych na 28 miejsc, punktów rekrutacyjnych miał 165,1, więc chyba problemu nie będzie, ale kto to wie? Jakoś nie mogę pojąć tych wszystkich zawiłości rekrutacyjnych. Za moich czasów było prościej, a teraz to wszystko jakoś poudziwniane i pokomplikowane. Już nie mówię o maturach, procentach z egzaminów i rekrutacji na studia, bo dla mnie to w ogóle czarna magia, mimo, że przerabiałam to z Kubą. W związku z tym łączę się w bólu i stresie z Cytrynką, Anią i innymi oczekującymi mamuśkami i babciami. Będzie dobrze. Nasze dzieci są mądre i na pewno uda im się trafić jak najlepiej. Choć może niekoniecznie tak, jak byśmy chciały.

1.07.2019

Trochę odmiany

    Rano było 28 stopni C, a wczesnym popołudniem o 10 stopni mniej, do tego burza i deszcz. A wybrałam się do pracy w lekkiej sukieneczce i sandałkach. Dobrze, że zanim skończyłam pracę, to znów się wypogodziło. Według prognozy pogody na najbliższe dni będzie już znacznie chłodniej, nawet 17 stopni i więcej deszczu. Dla wypoczywających na wakacjach nie jest to zbyt optymistyczne, ja urlop- krótki, ale urlop-będę miała za 3 tygodnie, może do tego czasu coś się zmieni. Na pewno łatwiej się pracuje, kiedy jest chłodniej.
   W ramach rozpoczęcia wakacji zafundowałam sobie wizytę u kosmetyczki i pedicure. Na ogół nie mam czasu na takie zabiegi, ale po naprawdę ciężko przepracowanej końcówce czerwau postanowiłam podarować sobie odrobinę luksusu. Do tego kilka dni temu zakupiłam długą, kolorową spódnicę i mam lepszy humor na jakiś czas. przynajmniej dopóki mechanik od toyoty nie powie mi, że te świecące kontrolki to poważna sprawa. Akurat toyotą zazwyczaj jeździ Kuba, ale nie chciało mi się wyciągać mojego samochodu z garażu i niestety zobaczyłam, że świeci coś co nie powinno. Trudno, i tak musi być naprawione.
   Ksiażkowo- postanowiłam również dla odmiany spóbować przeczytać "Zranić marionetkę" Grocholi. Akurat ta autorka pisze raczej tak zwane "babskie" powieści, a to jest kryminał. Zobaczymy czy się będzie dobrze czytało. Zawsze mogę zmienić na coś innego, choć nie lubię porzucać czytania  w trakcie, nawet jeśli niezbyt mi się podoba.
   Mati zdecydował się na kurs prawa jazdy- 18 lat kończy za 3 miesiące, ale już teraz może zacząć. Aż nie poznaję chwilami mojego dziecka. Sam znalazł, sam wybrał, sam wszystko załatwia. I bardzo mu się chce. Podejrzewam, że szybko uwinie się ze wszystkim i mam nadzieję, że zda za pierwszym razem. Kuba nie był zbyt chętny, zaczał dopiero po maturze, a zdawał chyba 9 razy, aż w końcu się udało i to tylko dlatego, że zapowiedziałam, że ma próbować do skutku. Teraz bardzo się cieszy, że może jeździć, a tyle było marudzenia, że prawo jazdy mu niepotrzebne.
  No i tyle w skrócie na dziś. Chyba pogoda mnie zmęczyła i pokonała, bo zaraz idę spać, mimo że jeszcze dość wcześnie. Ale naprawdę czuję się bardzo wyczerpana...