31.05.2020

Tego mi brakowało

  Od 14.03 nie uczestniczyłam na żywo w mszach. Nie wnikam, czy było to uzasadnione, czy w ramach próby bycia gorliwym katolikiem powinnam stanąć na głowie i jednak w jakiś sposób do kościoła pójść. No bo skoro do sklepu czy do pracy chodziłam... A pokarm dla duszy powinien być równie ważny jak ten dla ciała. Ale z drugiej strony,  w tym czasie narastała spirala strachu. Starałam się być odpowiedzialna, starałam się ograniczyć możliwość zarażenia, żeby móc w miarę normalnie żyć, pracować, żeby nie narażać bliskich. Przez 2 miesiące nie spotykałam się na żywo z kimś dla mnie bardzo ważnym, bo ryzyko z obu stron było spore. 
   No więc jak to powinno być z tym uczestniczeniem w mszach? Na pewno było wygodniej nie wychodzić z domu i przeżywać z własnej kanapy, na dodatek mając do wyboru wiele miejsc, nie tylko tych z naszego miasta, ale i takich, gdzie zawsze chciałam być, a zazwyczaj nie mogłam. Usprawiedliwienie i dyspensa były, wiec tym bardziej można było z czystym sumieniem w niedzielę czy inne dni nie wychodzić z domu. Ale te czasy już się skończyły, już można, a nawet trzeba. Więc spróbowałam- w pobliskim sanktuarium jest maleńka kaplica, codziennie wieczorem jest msza, większość wiernych jest na zewnątrz, więc szansa na zachowanie dystansu społecznego jak najbardziej realna. Nawet moja bardzo bojaźliwa teściowa skusiła się, kiedy zaproponowałam jej wyjazd mszę w Dniu Matki.
A dziś z kolei- Zielone Świątki, Święto Zesłania Ducha Świętego, w sanktuarium odpust, co roku były tam przeogromne tłumy. Dziś również tłumy, choć mniejsze, ale wszyscy wypuszczeni z własnych domów, pragnąc podtrzymać tradycję z lat poprzednich udali się na maleńki skrawek lądu między jeziorami i lasami w towarzystwie odpustowych straganów, baloników na druciku, cukrowej waty, obwarzanków, lizaków i innych nieodzownych w tym miejscu atrakcji. Nieliczni byli w maseczkach, dystansu społecznego zachować się chwilami nie dało (parking, alejka prowadząca do kaplicy- bo już pod kaplicą były luzy). 
   Nie jestem fanatycznie religijna, owszem wiara i jej widoczne aspekty są dla mnie bardzo ważne, staram się przestrzegać wszelkich przykazań i nakazów, choć bez nadmiernego pokazywania innym, bo uważam, ze jest to wyłącznie moja prywatna sprawa. I choć nie z wszystkim, co głosi Kościół się zgadzam, to brakowało mi cotygodniowych rytuałów i porządku dnia. Tym bardziej w tym dość trudnym czasie. I choć mój status jest bardzo nieuregulowany według kościelnego prawa, to cieszę się, że mogę uczestniczyć w życiu religijnym, mimo ograniczeń

14.05.2020

Beta HCG

To chyba efekt narodowej kwarantanny sprzed kilku tygodni. Jako że za kilka dni mam wizytę w poradni osteoporozy, a i pora najwyższa na skontrolowanie tarczycy (kilka lat temu dość długo leczona nadczynność, teraz nie mam objawów, ale co jakiś czas sprawdzać trzeba, bo podobno lubi nawracać), więc przed pracą udałam się do laboratorium. Pominę milczeniem maleńką poczekalnię, brak zachowania jakiejkolwiek ostrożności i procedur podobno obowiązujących. Przede mną 4 osoby- chłopak, starsza pani, dwie młode dziewczyny. Starsza pani chce zrobić sobie cholesterol, chłopak tylko podał skierowanie, a dziewczyny- jedna i druga beta HCG. Za kilka minut wpada młodzieniec- odbiera badanie żony- też beta HCG. Oj, chyba będzie ten baby- korona- boom... A ja w tym wszystkim zrobiłam dodatkowo badanie hormonów na menopauzę.
Niestety moja tarczyca ześwirowała w drugą stronę. 1,5 roku temu było idealnie. Dziś mam sporą niedoczynność. I zagwozdkę. Podobno ta moja nadczynność to była choroba Gravesa- Basedowa. Ale i tak wszystko przebiegało niezgodnie z wiedzą książkową.  A teraz zamiast nadczynności mam niedoczynność. Zastanawiam się czy wobec tego wcześniej nie było to raczej Hashimoto. Że też nie mogę normalnie chorować... Przynajmniej wiem teraz dlaczego kilogramy przybywają jak szalone- nie ciąża, nie menopauza, ale tarczyca. Kłania mi się wizyta u endokrynologa. Jak ja nie cierpię wizyt u lekarza!!! Kiepski ze mnie pacjent, ale muszę, bo sama nie mam obiektywnego podejścia i mogę za dużo namieszać.
A namieszać potrafię. Kiedy dziś rano zobaczyłam w poczcie elektronicznej wiadomość, że w nocy na Allegro kupiłam perlator do wody to byłam lekko zaskoczona. Nie przypominam sobie, żebym miała zamiar, tym bardziej nie wiem kiedy i jak udało mi się to zrealizować. Na dodatek nawet zapłaciłam. Podejrzewam, że w nocy, w czasie sprawdzania poziomu cukru kliknęłam niechcący reklamę, potem chciałam wyłączyć budzik, a kliknęłam "kup teraz". Ale musiałam jeszcze zatwierdzić płatność. Jak? Kiedy? Zaćmienie totalne. Mam tylko nadzieję, że nie zrobił tego jakiś haker w celu wyczyszczenia mi konta. Na wszelki wypadek usunęłam wszystkie dane wrażliwe, zmieniłam hasła i zabezpieczenia. Chyba pora skończyć z niefrasobliwością w tym temacie. Życie bywa zaskakujące. Dobrze, że przynajmniej ciąża (moja własna- bo u synowej bardzo chętnie) mi nie grozi

Do wielu razy sztuka

 To było kolejne podejście. W niedzielę- piękna pogoda, chciałam pójść na rower, ale dostałam zakaz. Nie żebym taka posłuszna była, zazwyczaj mam swoje zdanie, ale przeważył argument o dziwnym przeczuciu, że nie powinnam tego dnia jeździć rowerem. Ostatnio przy takim przeczuciu złamałam rękę. Dla świętego spokoju darowałam sobie eskapadę. W poniedziałek zanim ogarnęłam wszystko była godzina 17. Według prognoz od 19 miało padać, więc uznałam, że zrobię choć 5 km. Po 700 m lunął taki deszcz, że czym prędzej wracałam do domu.
We wtorek napadało śniegu, a potem pracowałam i pracowałam, po 18 już nie miałam siły myśleć o rowerze. W środowe popołudnie znowu padał deszcz. I bardzo dobrze, że padał, bo jest potrzebny bardzo, ale rower znów trzeba było odłożyć. No i w końcu przyszedł czwartek. Pogoda dość przyjemna, nie za ciepło, słońca niewiele, ale przynajmniej bez prognozowanego deszczu. Co prawda na obiad zapowiedziały się dzieciaki, potem trochę pogadaliśmy, ale już po 17 byłam wolna. Ociężałość poobiednia minęła i można było ruszać. Tym razem pojechałam zupełnie inną trasą, w weekend przespacerowałam ją na nogach, rowerem pojechałam nieco dalej. Godzina jazdy z wieloma przystankami, bo trzeba było uwiecznić piękne okoliczności przyrody, kilometrów może nie za dużo, bo około 8, ale nie jestem jeszcze w stanie poszaleć więcej. Dobre i to.
Dotleniłam się, nawdychałam olejków eterycznych z sosen, odurzyłam zapachem czeremchy i fiołków, nasłuchałam śpiewu ptaków, kukania kukułki, stukania dzięcioła. Jutro pewnie odczuję wszystkie drobne wstrząsy, bezboleśnie się nie da. Ale warto było. Dzień odpoczynku i mam nadzieję, że w weekend uda mi się znów trochę pojeździć, tym razem w miłym towarzystwie.




10.05.2020

Niemiła niespodzianka

 O poranku na kanapie znalazłam sporą brunatną "fasolkę". Od razu wiedziałam co to jest- ogromny opity, paskudny kleszcz. Tylko skąd się tam wziął? Akurat to miejsce na kanapie jest ulubionym miejscem do spania Cake, więc najprawdopodobniej to ona zostawiła nam tę niespodziankę. Ale skąd złapała kleszcza, skoro jest kotem nie wychodzącym? My wychodzimy- Filip codzienne biega w pobliskim lesie, Mati jeździ rowerem lub biega, mnie też się zdarzyła wycieczka między trawami, ale w sumie w nas to paskudztwo nie wpiło się, musieliśmy tylko przynieść na ubraniu. Jestem dość zaskoczona, że kleszcz wolał kota, a nie człowieka.
  Nie mam zbyt miłych skojarzeń, kiedy myślę o kleszczach. W pracy, w okresie od wczesnej wiosny do późnej jesieni, co i rusz mamy osoby z kleszczami do wyciągnięcia. Nie wiem dlaczego, ale jeśli coś się dzieje na człowieku, nie budzi we mnie takich emocji jak przy zwierzęciu. Kiedy odszedł nasz chomik, nie byłam w stanie wyciągnąć go z klatki. Do rybek też nie mogłam się dotknąć. A stwierdzanie zgonu u człowieka to dla mnie normalka. Z kolei kleszcz u zwierzęcia wywołał niemal histerię...
  Jeśli chodzi o kleszcze, to nieco ponad miesiąc temu Mati miał tę nieprzyjemność- po spacerku nad rzeką znalazł na sobie również  solidnie opitego pajęczaka. Za chwilę czeka nas badanie krwi na boreliozę. Obawiam się nieco tej choroby, bo niby można ją leczyć, ale wytyczne towarzystw naukowych to jedno, a życie i doświadczenia pacjentów- zupełnie co innego. I jak ze wszystkim, nie do końca wiadomo w co wierzyć, co wybrać. Z jednej strony rozum podpowiada, że EBM (evidence- based medicine- medycyna oparta na fatach) to najbardziej racjonalna forma, ale przecież bywa, że  pewne rzeczy wymykają się spod kontroli nauki. Do tego czasem nie jest dobrze wiedzieć za dużo, bo włącza się tryb kombinowania i wymyślania "co by było gdyby...". Ech, a wszystko przez mały spacer...

7.05.2020

Wspominki

 To było tak dawno, już ponad 35 lat temu... A wydaje się jakbym była nadal tą małą piegowatą dziewczynką z warkoczami. Mała wiejska szkoła, piętrowy drewniany budynek, osiem klas. Przerwa, wiosenny dzień, słońce. Szkolne boisko pełne biegających dzieciaków, ale większą atrakcją jest położona za ulica ogromna łąka pełna kwitnących mleczy czyli mniszków.
Kilkanaście dziewczynek przemknęło przez tę ulicę, siadło w wysokiej zielonej trawie, zrywało kwiaty, plotło wianki. Palce ubrudzone sokiem, lepiące się. Za chwilę dzwonek na lekcję, z żalem zostawiamy uplecione wianki i biegniemy do szkoły. Kilka dni później już nie ma żółtych kwiatów, w ich miejsce pojawiły się białe kule, z których zdmuchuje się leciutki puch. Niedługo potem zaczyna kwitnąć koniczyna. Jej kwiaty nie są tak efektowne, ale na wianki również się nadają. No i nie brudzą rąk.
Kiedy to było... Piękne, niemal beztroskie lata osiemdziesiąte. Jedyne zmartwienie to odrabianie lekcji, czasem jakieś nieporozumienia z koleżankami, a właściwie częściej z kolegami, bo to głównie na linii chłopaki- dziewczyny wybuchały wszelkie awantury. Cały dorosły świat w zasadzie był poza nami, jakieś niewielkie echa kryzysu, stanu wojennego, na szczęście wieś zabita deskami prawie na końcu świata była z daleka od polityki i wielkich wydarzeń. Ważniejsze były sprawy na skalę wsi i okolicy.
Tamtej szkoły już nie ma. Przebudowana, wyremontowana, zupełnie inna. Wycięte topole rosnące przed szkołą, na szczęście został mały sosnowy lasek ze skarpą za szkolnym boiskiem. Dawno tam nie byłam i podejrzewam, że nie znalazłabym już żadnego ze swoich zapamiętanych ukochanych miejsc. Nie wiem, czy chciałabym wrócić do tamtych w sumie biednych i dość siermiężnych lat, jest mi dobrze tu i teraz. Nigdy w życiu nie podejrzewałabym, że uda mi się przebyć taką drogę, do miejsca gdzie teraz jestem, że zostanę tym, kim jestem teraz, że mój bagaż doświadczeń przeróżnych nie zmieściłby się nawet do ogromnego posażnego kufra, który stał na strychu u babci i był obiektem pożądania połowy rodziny- nie wiem gdzie jest teraz... Nie wiem co jeszcze przede mną. Być może kolejne 35 lat, wtedy będę już w dość podeszłym wieku. Ciekawe, czy w tej dalekiej przyszłości "ja" z czasu obecnego nie będę budziła już tylko uśmiechu politowania nad swoją naiwnością, nieporadnością i zamartwianiem się rzeczami mało istotnymi. Maleńki wycinek mojego życia na różnych etapach- dzieciak z przeszłości, dorosła pani z teraźniejszości i kto wie- urocza (lub nie) staruszka z przyszłości. A wszystko to pojawiło się w mojej głowie przez łąkę pełną kwitnących mniszków, którą spotykam po drodze do pracy.

3.05.2020

Inauguracja

   Zamierzałam już jakiś czas temu, ale okoliczności nie były sprzyjające i przeszkody pojawiały się coraz to nowe. Ale dziś w końcu nie było wymówek. Pogoda jak marzenie, koła dopompowane, wiec pora było sprawdzić, czy jestem już w stanie wsiąść na rower. Jestem. Co prawda idealnie nie jest, dusza na ramieniu lekko przeszkadzała, ale da się. Zrobiłam pierwsze 7 km od ponad pół roku. Jak mi mój ortopeda obiecał, że w tym sezonie sobie pojeżdżę, tak też i się stało. Jeszcze na razie ostrożnie, trasa tylko na próbę, rękę oczywiście nieco odczułam, ale mam nadzieję, że będzie lepiej.
   Czeremcha pachniała obłędnie, ptaki się wydzierały jak szalone, nawet kukułkę słyszałam. A zachód słońca- jak zwykle poezja. Rodzina się ze mnie podśmiewała, że może jeszcze i na łyżwy bym poszła (kilka lat temu złamałam sobie prawą rękę, właśnie na łyżwach, ale było to znacznie mniejsze złamanie). Wiem, że na razie na rowerze nie poszaleję, będę grzecznie robić krótkie trasy, ale dobrze, że w ogóle mogę. Już mi siedzenie na kanapie wyłaziło bokiem. Więc teraz pora wziąć się za siebie.