Późna godzina, a ja nie mogę spać. Od środka zżera mnie strach, okropny, paraliżujący, niemal widzę jego czarne macki oplatające mi głowę, ramiona, nogi. Ściska na tyle mocno, że nie jestem w stanie się poruszyć, nawet oddychanie sprawia trudności. Ale to tylko w środku, na zewnątrz wszystko wygląda normalnie, jak gdyby to był zwyczajny wieczór. W domu cisza, dzwoni w uszach, czasem tylko zza ściany od sąsiadów dobiegnie jakiś dźwięk. Pora byłoby się przyzwyczaić, ale to takie trudne...
Powód? Bardzo prozaiczny. Filip poszedł na urodziny kolegi i nieoczekiwanie zadzwonił, że zostaje na noc. W zasadzie grzecznie zapytał czy może, ale przecież od razu wiedziałam, że nie mam wyjścia, muszę się zgodzić, skoro zostaje cała ich paczka. Oczywiście jestem pod telefonem cały czas. Oczywiście przez całą noc co i rusz będę sprawdzała co z cukrem. Oczywiście moje przerażenie jest tak przytłaczające, że nie bardzo kontaktuję z rzeczywistością. Najchętniej zamknęłabym Filipa w domu, nigdzie nie wypuszczając i nie pozwalając się od siebie oddalać nawet na krok. A tu cukier jak na złość idealny, ale ciut za niski, oscyluje w granicach 80-100. Wyobraźnia produkuje mi czarne scenariusze, co może się zdarzyć, kiedy Filip nie pomyśli o dosłodzeniu się przed snem albo jakiejś innej interwencji W drugą stronę boję się trochę mniej, trudno, niech będzie ten cukier wysoki, mimo wszystko to nieco mniej niebezpieczne.
Ale przecież wiem, że nie mogę go stale trzymać pod kloszem, musi wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje bezpieczeństwo. Nie pierwszy raz przecież pozwalam mu na taką samodzielność. Tylko czemu tak boli?