20.03.2021

Mama- kwoka

 Późna godzina, a ja nie mogę spać. Od środka zżera mnie strach, okropny, paraliżujący, niemal widzę jego czarne macki oplatające mi głowę, ramiona, nogi. Ściska na tyle mocno, że nie jestem w stanie się poruszyć, nawet oddychanie sprawia trudności. Ale to tylko w środku, na zewnątrz wszystko wygląda normalnie, jak gdyby to był zwyczajny wieczór. W domu cisza, dzwoni w uszach, czasem tylko zza ściany od sąsiadów dobiegnie jakiś dźwięk. Pora byłoby się przyzwyczaić, ale to takie trudne...


Powód? Bardzo prozaiczny. Filip poszedł na urodziny kolegi i nieoczekiwanie zadzwonił, że zostaje na noc. W zasadzie grzecznie zapytał czy może, ale przecież od razu wiedziałam, że nie mam wyjścia, muszę się zgodzić, skoro zostaje cała ich paczka. Oczywiście jestem pod telefonem cały czas. Oczywiście przez całą noc co i rusz będę sprawdzała co z cukrem. Oczywiście moje przerażenie jest tak przytłaczające, że nie bardzo kontaktuję z rzeczywistością. Najchętniej zamknęłabym Filipa w domu, nigdzie nie wypuszczając i nie pozwalając się od siebie oddalać nawet na krok. A tu cukier jak na złość idealny, ale ciut za niski, oscyluje w granicach 80-100. Wyobraźnia produkuje mi czarne scenariusze, co może się zdarzyć, kiedy Filip nie pomyśli o dosłodzeniu się przed snem albo jakiejś innej interwencji W drugą stronę boję się trochę mniej, trudno, niech będzie ten cukier wysoki, mimo wszystko to nieco mniej niebezpieczne.

Ale przecież wiem, że nie mogę go stale trzymać pod kloszem, musi wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje bezpieczeństwo. Nie pierwszy raz przecież pozwalam mu na taką samodzielność. Tylko czemu tak boli?

14.03.2021

Jak wybory człowieka wpływają na jego życie

 To jeden z tematów matury próbnej z języka polskiego. Po analizie fragmentu "Pana Tadeusza", w którym Jacek Soplica opowiada o swoim życiu, trzeba było na to pytanie odpowiedzieć. Temat- nie powiem, smakowity, nawet sama bym coś mogła nasmarować i to nie tylko na te obowiązkowe 250 słów. Cóż, czasem ciężko mi powstrzymać słowotok, a jak temat jest podchodzący, to płynę, gdzie mnie wena poniesie. Mati akurat polskiego obawiał się najbardziej, bo on jest raczej umysłem ścisłym i lanie wody go nie zachwyca, po pierwszym dniu odetchnął z ulgą, że najgorsze już za nim. Co prawda rozszerzenia z matematyki i angielskiego okazały się jednak sporym wyzwaniem, jutro pisze jeszcze fizykę. Z podstawy angielskiego i matematyki jest zadowolony nawet bardzo. Po otrzymaniu wyników z polskiego okazało się, że w sumie nie poszło mu tak źle, zdobył w sumie 61% i uważa to za świetny wynik. A na pewno jeden z najlepszych w klasie.

Natomiast kiedy przeczytałam jego wypracowanie, to nie mogłam powstrzymać się ze śmiechu. Otóż jako główny motyw owych "wyborów człowieka" wybrał rzecz jasna Jacka Soplicę. O ile pierwszy argument czyli wpływ zabójstwa Stolnika na przemianę Soplicy w patriotę, bojownika o wolność- brzmi normalnie, to z drugim poszło ciekawiej. Otóż Jacek Soplica jako ksiądz Robak osłonił własnym ciałem Hrabiego. I ten wybór miał ogromny wpływ na jego życie, ponieważ go tego życia pozbawił. Hmmmm... To chyba przebiło wypracowania Kuby na egzaminie gimnazjalnym i maturze, kiedy to moje dziecko (nie wiem nawet czy umiejętnie i na temat, ale bardzo konsekwentnie) do prezentowanych argumentów wplatało postać Lorda Vadera z "Gwiezdnych Wojen). I tak dobrze, że nie Yodę. 

Z ogromną obawą myślę o maturze Filipa. Skoro pomysłowość braci jest chyba uwarunkowana genetycznie, to zastanawiam się, jakie cuda przyjdą mu do głowy, zwłaszcza gdyby jeszcze cukier coś namieszał i zaburzył myślenie.  A tak w ogóle to chciałam powiedzieć, że za moich czasów pisało się normalne wypracowania, a nie jakieś rozprawki. W życiu nie napisałabym takiego egzaminu czy matury. Co to w ogóle jest?

5.03.2021

Spacerek

 Okropnie zasiedziałam się przez zimę. Ale bardzo nie lubię zimowej pogody, nie mam wtedy zupełnie chęci na wychodzenie z domu, po prostu straszny ze mnie zmarźlak. A w domu ćwiczyć- cóż, trudno się zmobilizować, do tego nie do końca sprawna ręka. No ale w końcu czas zacząć się ruszać, bo te nieszczęsne kilogramy...Wiosna przecież idzie, dobrze byłoby zacząć jakoś wyglądać. Pora obudzić się z zimowego snu. Co prawda jakieś drobne aktywności bywały i zimą, ale stanowczo za mało. Dopiero po-COVID-owe pobolewania pleców skłoniły mnie do bardziej regularnego jogowania i rzeczywiście pomogło. A teraz i pogoda powoli się poprawia, jeszcze do optymalnej temperatury daleko, ale już przynajmniej nie marzną mi paluszki. Więc pora na spacerki. Jeszcze nie bieganie ani tym bardziej rower, bo na to jednak nadal jest mi zbyt zimno, ale chociaż spacerki. Mam co prawda kijki do nordic walking, ale ciężko mi się do nich przekonać (wiem, że to idiotyczne, ale jakoś tak jest). Czekam tylko jeszcze na taką prawdziwą, normalną wiosnę- śnieg w mieście w większości stopniał, smętne resztki straszą głównie w miejscach, gdzie składowano jego nadmiar. Ale w lesie nadal jest go sporo. Owszem w bardziej nasłonecznionych miejscach też już znikł, ale jeziora pokryte lodem, drogi pełne śniegu, krajobraz nadal zimowy. Naprawdę- to z dzisiejszego spaceru























Kiedy teściowa dowiedziała się, że łażę sama po lesie, bardzo zmartwionym tonem stwierdziła, że "nie radzi". Jakbym nie mogła chodzić po mieście. Przecież przy okazji można kogoś spotkać, porozmawiać, do sklepu zajść. A mnie chyba potrzeba tej samotności, ciszy, oddechu, czasu dla siebie, powsłuchiwania się we własne myśli, zapatrzenia gdzieś daleko. I pomyśleć, że jeszcze kilka (no, może kilkanaście) lat temu takie łazikowanie bez celu było dla mnie zupełnie nieosiągalne. Leciałam z jednej pracy do drugiej, a między pracami było ogarnianie domu, dzieci, zakupy, pranie, gotowanie, wieczna gonitwa, pośpiech i brak czasu. Każdą wolniejszą chwilę umiałam zagospodarować potrzebami innych. Dziś jest znacznie lepiej- chcę to wychodzę, wracam kiedy już mam dość. Nie muszę, a mogę. Bardzo mi się to podoba. Nie wiem jak będzie dalej, za rok czy dwa, ale wydaje mi się, że jestem w jednym z najlepszych momentów swojego życia. Bez większych ograniczeń. Wolna. Sama o sobie decydująca. Jeszcze czasem wraca ta nieznośna myśl- ale jak to, trzeba zrobić to czy tamto, a mnie w głowie rozrywki. A pewnie! Wiecznie goniły mnie obowiązki, przytłaczały, ograniczały. Dobrze, że nauczyłam się, żeby stawiać na pierwszym miejscu to na czym mi zależy i z czym dobrze się czuję. Obowiązki też są ważne i wcale ich nie lekceważę, ale nie mogą dominować. I w tym momencie spacer jest ważniejszy. Ja jestem ważniejsza. I mimo zmęczenia, które teraz czuję w nogach po tych 6 km, jest mi dobrze.

4.03.2021

Wrrrr!

 O ile jakoś znośnie poukładały mi się sprawy pracowe i rodzice z lekka wracają do normy, to sypie się z drugiej strony. Teraz zachorowała siostra i szwagier, ale może uda im się przechorować bez fajerwerków.  W ten oto sposób powoli klaruje się wizja świąt w gronie rodzinnym. 

Za to dziś chyba udało mi się zrazić do siebie dość bliskiego znajomego. Poszło o zwolnienie dla członka jego rodziny, takie nie do końca legalne. Pacjent nie mój, na drugim końcu Polski, zdrowy, a zwolnienia potrzebował, żeby się wymigać od pewnej niezbyt chcianej pracy. Jako że nie dodzwonił się natychmiast do swojego lekarza rodzinnego, to postanowił pójść na skróty i wykorzystać znajomości. Aż mi się przykro zrobiło, że tylko do tego jestem niektórym ludziom potrzebna. Trudno im było zrozumieć, dlaczego tego nie zrobię, a jeszcze trudniej, dlaczego nikt nie powinien zrobić. Na pewno znajdzie się ktoś litościwy, kto poratuje biedaka. A ja wyszłam na zołzę, nieżyciową i nie rozumiejącą ludzkich problemów. A mnie po prostu brzydzi wszelka nieuczciwość. Choć w zasadzie to chyba było uczciwe- nie kręcił, nie ściemniał, prosto z mostu powiedział czego mu trzeba. Niestety mentalność "załatwiania po znajomości" ma się dobrze w narodzie. Ale jak sobie przypomnę siedzenie po 3 godziny w kolejce do gabinetu alergologa na odczulanie- przez ponad 2 lata ani razu nie skorzystałam z przywilejów wejścia bocznymi drzwiami (mimo pozwolenia pana doktora na ominięcie kolejki), a był czas, że wizyty odbywały się co tydzień. Frajer i ofiara losu ze mnie... Do ortopedy na wizyty kontrolne ze swoją złamaną ręką też czekałam grzecznie. Nawet własnym dzieciom nie wystawiałam zwolnień ze szkoły bez uzasadnienia. A w tej sytuacji wykazałam się wyjątkową bezdusznością. I mam lekkiego kaca moralnego, bo w zasadzie to sytuacja bez wyjścia. Gdybym uległa- łamię prawo, świadomie. Odmawiam- najpierw naciski i błagania (bardzo niekomfortowa sytuacja), potem obrażają się na mnie. Cóż, w ten sposób następuje weryfikacja znajomych.

A w pracy- jak już się z lekka poukładały grafiki,  przynajmniej na tyle, że nie pękają w szwach, to nasi rządzący szykują kolejne zamieszanie ze szczepionkami. Ależ się moja teściowa "ucieszy"- od momentu kiedy można było zapisywać się na szczepienia, a jej się nie udało, to co i rusz z rozpaczą w głosie dopytuje, co to będzie, jeśli się nie zaszczepi. Ano nic, przynajmniej na razie. Przechorowała w styczniu, więc nie ma co się spieszyć, ale ona chciała jak najszybciej. A tu taki psikus- ozdrowieńcy mają być szczepieni dopiero po 6 miesiącach i tylko jedną dawką. Bo tak. Zmieniające się wytyczne, zalecenia, procedury, pomysły- karuzela się kręci, co akurat bęben maszyny losującej wypluje, takie jest zarządzenie na dziś. Nieważne- rozsądne czy nie, mające jakiekolwiek podstawy czy wymyślone przez jakiś "autorytet". Tu nawet nie da się podchodzić zdroworozsądkowo, bo nie ma żadnych reguł, nie wiadomo na czym się wzorować, do czego odnosić. Wszystko jak ściągnięte z kosmosu, wyssane z palca. Chaos to mało powiedziane. Może powiem nieelegancko, ale już mi się rzygać chce, kiedy słyszę, że będą nowe wytyczne i zalecenia. Festiwal ogłupiania trwa w najlepsze. I to nie tak, że nie wierzę w wirusa i epidemię. On jest realnym zagrożeniem, widzę to codziennie. Ale jeszcze większym zagrożeniem jest to co dzieje się wokół i jest usprawiedliwiane "bo przecież jest pandemia". Od ponad roku wszyscy tańczymy jak nam zagrał... No właśnie- kto? Kto ma interes w takim rozwoju sytuacji? A kto tylko skwapliwie z tej sytuacji korzysta, próbując kręcić własne lody?