18.10.2019

Nie zawsze jest dobrze

    Pojechałam sobie na weekend w celach rozrywkowych zostawiając Filipa pod opieką tatusia. Do ostatniej chwili trwały negocjacje i ustalanie postępowania z młodym. To co najważniejsze i na czym najbardziej mi zależało- żeby w nocy Filip był pod stałą opieką. Nie na zasadzie, że śpi u siebie, a byłymąż dojedzie w razie potrzeby. Dla bezpieczeństwa po ostatnich zawirowaniach prosiłam o takie uzgodnienie noclegów, żeby nie było stresu. Oczywiście był. Bo byłymąż chyba nie rozumie co to znaczy "zapewnić opiekę". Ja wiem, że nasz 15-latek uważa się za bardzo dorosłego i samodzielnego, ale w momencie, kiedy cukier mu spada lub rośnie- myślenie się wyłącza i zaczyna działać niezbyt racjonalnie. Na piątkowy wieczór był umówiony ze swoją paczką u jednej z koleżanek, spotkanie miało się skończyć około 23 i byłymąż zadeklarował się go odebrać. W międzyczasie cukier leciał na łeb na szyję, potem rozładowała się komórka. W rezultacie Filip nie  doczekał się tatusia i w środku nocy wracał do domu piechotą z niskim cukrem, bez dostępu do telefonu. Dobrze, że przez większą część drogi szedł z kolegą. Tylko zapomniał, że ma nocować  u byłegomęża. A byłymąż w końcu dotarł do domu koleżanki, postawił na baczność jej rodziców, którzy chyba lekko przerazili się sytuacją, bo w niedzielę jej mama zadzwoniła do mnie w celu uzgodnienia strategii dalszego postępowania, jeśli młodzież znów się spotka. Potem Filip rękami i nogami zapierał się, żeby nie nocować u tatusia. Nie wiem, czemu aż tak nie chce spać u byłegomęża... A ja przez pół nocy wisiałam na telefonie rozmawiając raz z jednym, raz z drugim, żeby w końcu wypracować jakiś kompromis. A miało być inaczej. Filip oczywiście nie jest bez winy, bo trochę namieszał, ale byłymąż tym bardziej nie popisał się. A tak zapewniał, że będę miała spokój i on zajmie się wszystkim. I że choć raz mogłabym mu zaufać. Taaaak, zaufać... Na szczęście po kilku ostrych słowach sobota i niedziela minęły znośnie. Poza orzeszkami jedzonymi o 22 w sobotę, przez co w nocy były znów skoki cukru. Temat orzeszków lub innych przekąsek na noc był już wielokrotnie poruszany i równie wielokrotnie ignorowany. Nie mam siły przebicia i tyle. O dziwo w domu nie ma problemu. Bo nie ma takich przekąsek i nie ma co się zastanawiać.
  Za to ostatniej nocy byłymąż stanął na wysokości zadania. Miałam dyżur. Dzień minął spokojnie, wydawało się, że po zmianie bazy i przeliczników już trafiłam i cukry będą idealne. Nic z tego. Jeszcze w czasie wieczornego treningu było dobrze, po powrocie do domu cukier zaczął rosnąć, stopniowo, acz nieubłagalnie, dobił do 250, podana korekta o 23 wydawało się, że zadziałała, ale godzinę później padł sensor. Po prostu przestał mierzyć. Nie dało się go w żaden znany mi sposób reanimować. Byłymąż dotarł do Filipa o 2 i lekko się przestraszył, kiedy po zmierzeniu z palca wyszło 350. SAM zaproponował, że zostanie do rana i rzeczywiście został. Co prawda niewiele to pomogło, bo mimo kolejnych korekt cukier w zaczarowany sposób trzymał się na tym wysokim poziomie. Rano oczywiście masa ketonów, wymioty, do szkoły nawet nie było co się wybierać. Nawet korekta podana z pena w dawce bardzo wysokiej (1/4 całkowitej dawki dobowej- dotychczas to było nie do pomyślenia) niewiele zadziałała. W zasadzie to powinno się było podać tę korektę z pena już w nocy, ale bałam się, że byłymąż nie dopilnuje Filipa. Sensor oczywiście był do wymiany, nie wiadomo dlaczego udało mu się zepsuć w połowie czasu działania. Głupio mi co i rusz reklamować te sensory, ale miła pani na infolinii stwierdziła, że to się zdarza, oni nie prowadzą czarnej listy osób, które zbyt często składają reklamację. W sumie mogłabym pomyśleć o zmianie systemu CGM, ale dopiero co kupiłam nowy transmitter, refundacja na kolejny dopiero za kilka miesięcy, a koszty- może i nie są nie do przeskoczenia, ale jednak wolałabym ich uniknąć.
   No i tak mi się lekko gmatwa całość cukrzycy. Niby nie jest źle, ale jak łupnie, to nie wiem jak mam się pozbierać. Te kilka ostatnich wydarzeń sponiewierało mnie trochę psychiczne. Tym bardziej, że już wkrótce zostanę sama z całą obsługą cukrzycy. W tym momencie odpadają dyżury- nie byłabym w stanie wyjść z domu na całą noc i zostawić Filipa z Mateuszem. Zbyt duże ryzyko... Za kilka dni jedziemy na wizytę u naszej pani profesor. Wiem, że oczywiście mimo tych przeokropnych momentów za całokształt zostaniemy pochwaleni, bo nie jest źle. Na ogół nie jest źle. Ale te chwile, kiedy cukrzyca pokazuje rogi- to się najbardziej pamięta, to najbardziej dokucza i nie daje spać po nocach. Zbliża się piąta rocznica zachorowania. To dopiero 5 lat,przed nami wielokrotnie więcej, a mnie momentami dopada zniechęcenie, zmęczenie. Normalne, dziwne by było, gdybym cały czas była jak cukrowy Terminator i z dumną miną mówiła, że radzę sobie mimo przeciwności. Nie zawsze mi się to udaje. Czasem muszę z pokorą przyjąć wszystkie trudne momenty...

2 komentarze: