22.11.2019

Trzydziestka

   Nasłuchałam się wtedy od rodziny i znajomych...-Po co to szukać nie wiadomo gdzie i czego, kiedy można iść po sąsiedzku. -Ale ile to będzie kosztowało! - Macie pomysły, przecież tam tylko wyższe sfery. -W głowie się poprzewracało (tego dosłownie nie usłyszałam, ale taki można było wysnuć wniosek z wszystkich usłyszanych uwag). I tylko moja szefowa, jeszcze zanim usłyszała co zamierzam zapytała- A myśleliście o społecznej?
   Tak, myśleliśmy, to znaczy ja myślałam. Kuba miał iść do pierwszej klasy. Za płotem miałam ogromną podstawówkę- molocha. Na drugim końcu miasta miałam szkołę społeczną "dla snobów i bogaczy". Czyli klasy maksymalnie 16 osób, przyjazna kameralna atmosfera, dużo godzin angielskiego, taniec, szachy, indywidualne podejście do ucznia, basen, drugi język obcy od pierwszej klasy, zajęcia filmowe. No i czesne. Wybrałam społeczną. Po Kubie do tej samej szkoły poszedł Mateusz, potem Filip. Nawet przez moment nie żałowałam swojego wyboru. Nawet wtedy, kiedy byłam w głębokim dołku finansowym i zastanawiałam się skąd mam wziąć kasę na czesne. Nawet wtedy, kiedy po raz kolejny musiałam wykombinować czas na konsultacje, imprezy szkolne, upiec ciasto na szkolny bufet, stworzyć na już strój powstańca styczniowego do szkolnego przedstawienia, poświęcić kolejne popołudnie czy wieczór na dekorowanie sali na imprezę albo angażować się w pracy trójki klasowej przez długie 9 lat.
  Może moje dzieci w czasie nauki w tej szkole tego nie doceniały, bo też i nie miały porównania z innymi. Tu trzeba było się uczyć, nie dało się schować w tłumie, bo tłumu po prostu nie było, każdy miał na nich oko. W szkole nie było kamer, monitoringu- była za to pani Sabina i pani Irenka, które wszystko widziały i na wszystko miały sposób. Można było rozwijać swoje talenty- i nie było nikogo, kto by w sobie tych talentów nie odkrył. Uczniowie mieli mnóstwo sukcesów naukowych, sportowych i artystycznych, wszystkie egzaminy kończące podstawówkę i gimnazjum pisali najlepiej w mieście. Mieli dużo swobody, ale też dużo od nich wymagano. Słyszałam czasem opinię, że "płacimy za oceny". O nie, wszystko wymagało sporo pracy, systematyczności  i zaangażowania. Oraz samodzielności. Dzieciaki były traktowane poważnie, po partnersku, mogły dyskutować, przedstawiać własne zdanie i poglądy bez obaw. Jestem pewna, że moje dzieci na tych pierwszych etapach edukacji dostały to, co najlepsze.Nie wątpię, że i w innych szkołach też mogłyby to mieć, ale jednak akurat tę szkołę pokochałam.
  Dla rodziców szkoła też była przyjazna, choć wymagająca. Naprawdę trzeba było się angażować w wiele szkolnych spraw. Oczywiście bywały i zgrzyty, bo trafiali się rodzice typu "płacę i wymagam" ale albo zmieniali poglądy, albo dzieci zmieniały szkołę, bo przestawało im się tu podobać.
  A dziś byłam na imprezie z okazji 30-lecia szkoły. Dużo przemówień, podziękowań, wspomnień, część artystyczna, potem spotkania z osobami których jakiś czas już się nie widziało. Mnóstwo wzruszeń. Spory kawałek życia- ja spędziłam w tej szkole 15 lat. I liczę po cichu, że może i moje wnuki kiedyś będą do niej chodziły. Bo warto.

4 komentarze:

  1. Wnuki mojej znajomej chodzą do szkoły prywatnej, gdybym miała możliwości tez posłałabym moje do prywatnej, choć sama pracuję w publicznej. Nie dlatego, że publiczna pod względem wymagań czy odkrywania talentów jest gorsza, nieprawda.
    Dlatego, że klasy są zbyt liczne, przekrój społeczny rodziców bardzo różny - sporo patologii, współpraca rodziców ze szkołą mizerna, za to wymagania roszczeniowe.
    Wszystko, co za darmo jest lekceważone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W prywatnych szkołach też bywają patologie, niestety, roszczeniowość też. Trochę miałam z tym do czynienia, ale na szczęście kadra miała podejście bardzo rozsądne i każdy przejaw patologii był szybko i stanowczo tępiony. Choć wiem, że nie zawsze tak jest, my mieliśmy fart.

      Usuń
  2. Akurat dzisiaj dużo w TV o szkołach społecznych, przyznaje, że pierwszy raz o nich usłyszałam, ale dzieci już dawno dorosłe, więc nie interesowałam się szkolnictwem. W każdym razie oglądałam reportaż i aż poczułam ukłucie żalu, że moje nie mogły do takiej chodzić. Sama chodziłam do państwowej, ale wiejskiej, gdzie mało uczniów, więc miałam podobnie jak w społecznej - 8 uczniów w klasie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo było w TV, bo właśnie te szkoły obchodzą 30- lecie swojego istnienia. Nasza była jedną z 10 pierwszych szkół tego typu w Polsce. I mimo wielu uwag krytycznych uważam, że dobrze wybrałam dla swoich dzieci.
      A sama też chodziłam do małej wiejskiej szkoły

      Usuń