20.02.2020

Ćwiczenie czyni mistrza

  Tak, tak, ćwiczenia są niezbędne do utrzymania sprawności, dobrego samopoczucia, zdrowia. Tylko czasem wychodzą bokiem. Już nie mówię o moim złamaniu, bo to ekstremalna sytuacja. Teraz mam inny problem. Od jakiegoś czasu Mati zaczął ćwiczyć w celu nabrania masy mięśniowej, ma w domu kilka sprzętów- hantle, drążek i jeszcze coś tam. Do tego odżywia się nieco inaczej- mało węglowodanów, dużo białka- i ogólnie dobrze je, pije mnóstwo mleka, ma też naprawdę sporo ruchu dodatkowo. W tej chwili wygląda super- ładnie ukształtowane mięśnie, ale bez przesady, proporcjonalnie szczupły. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie tańce, a właściwie strój czyli frak. Jeszcze 2 miesiące temu Mati tańczył w nim na turnieju u nas, był odrobinę opięty, ale bez tragedii. Dziś mamy pokaz taneczny naszego klubu, wczoraj coś mnie tknęło, żeby Mati przymierzył strój i klapa. Trzeszczy w szwach to mało powiedziane. Opadły mi ręce i wszystko inne. Pokaz to jedno, ale zaczyna się sezon turniejowy, najbliższy miał być w sobotę, a potem średnio co 2 tygodnie albo i co tydzień kroiły się kolejne wyjazdy.
    Z frakiem do tańca to nie jest taka prosta sprawa. W zasadzie powinien być szyty na miarę, bo musi odpowiednio leżeć na sylwetce, opinać, nie marszczyć się przy unoszeniu rąk w trzymaniu ramy. Dlatego odkupienie od kogoś rzadko się udaje. Na dodatek żadna normalna krawcowa nie tknie takiego czegoś do przerobienia, bo trzeba znać niuanse szycia zgodnie z przepisami obowiązującymi w tańcu. Nasz frak był szyty w Warszawie chyba ze dwa lata temu, od razu wtedy była mowa, że jeśli będzie potrzebna przeróbka, to oczywiście zapraszają. Kwestia terminów- na uszycie nowego zazwyczaj się czeka nawet kilka miesięcy, do przerobienia- kilka tygodni. Gorzej jak jest potrzebne na już. W klubie jest dwóch chłopaków podobnych gabarytami do Mateusza, na razie nie tańczą standardu, może uda się coś wykombinować na szybko. Wstępnie umówiłam się do Warszawy na 20.03, jest szansa, że będzie to można załatwić w ciągu jednego wyjazdu. Bo szycie fraka to już kwestia dwóch dni.
  Rzecz jasna wszystko mi się układa lekko nie tak, jak bym chciała. Zorganizowanie wyjazdu nawet na 1 dzień nie jest łatwe. W pracy- problem, bo po mojej długiej nieobecności wszyscy po kolei są zmęczeni i biorą urlopy- teraz szefowa, potem jeden z kolegów, potem kolejny i ciężko ustawić grafik. A pracy jest dużo, bo sezon chorobowy w pełni. W marcu Mati ma praktyki poza szkołą. Może być kłopot, bo nie bardzo można opuszczać, trzeba będzie odrabiać w innym terminie. Nowa partnerka i jej rodzice też będą niezadowoleni z takiego rozwoju sytuacji, już nie mówię o trenerach, jeśli nie wypali pożyczenie fraka, to wypadnie nam kilka turniejów. Osobną kwestią jest Filip- i wyjazdy na turniej, i ten do Warszawy wiąże się z tym, że młody na wiele godzin zostanie sam. Zupełnie sam, bez możliwości szybkiej interwencji ze strony kogoś kompetentnego. Nie chce pójść do teściowej, teściowa zresztą nie ma pojęcia o cukrzycy i raczej się boi zostać z nim na dłużej. Swoich rodziców nie ściągnę, bo za duży to kłopot dla nich, poza tym są zajęci pilnowaniem dzieci u moich sióstr. Filip twierdzi, że może zostać sam, ale mnie od razu włącza się czarnowidzenie i spodziewam się wszelkich możliwych komplikacji. Tym bardziej, że ostatnio rzeczywiście się one trafiają- to wysiądzie ładowarka do transmitera, to sensory szwankują, to cukier przekracza granice zdrowego rozsądku . No i do tego moja ręka- nie dość że od następnego tygodnia zaczynam kolejną serię rehabilitacji, to boli dość często i niestety dokuczliwie.
   Tak więc jak się sypie, to z każdej strony. Nie wspominam już o odkładanej wizycie u fryzjera, bo to mały kłopot, najwyżej nieco nieporządnie będę wyglądała. Nie mam możliwości umówienia się na kontrolną wizytę u ginekologa, a już powinnam pilnie to zrobić. Byłymąż oczywiście nawet nie ma pojęcia o tych wszystkich zawirowaniach. Żyje sobie daleko, nieświadomie i chyba szczęśliwie. A ja ćwiczę się w logistyce i sztuce rozwiązywania problemów. A skoro ćwiczenie czyni mistrza, to powoli się zbliżam do kategorii mistrzowskiej. 

9 komentarzy:

  1. No tak, uszycie na miarę to najlepszy sposób :) A TY na pewno będziesz wyglądała świetnie

    OdpowiedzUsuń
  2. A może by tak byłego jednak w coś zaangażować, nie jesteś niezniszczalna...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tutaj ginekolog jest priorytetem absolutnym!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uklony, Mistrzu!
    Poradzisz sobie, jak zawsze:)

    OdpowiedzUsuń
  5. A to feler...
    I szkoda, że Warszawa też jest daleko, by się spotkać...

    OdpowiedzUsuń
  6. Czasem sie tak nałożą sprawy, że ciężko ogarnąć. Dasz radę, Aguś, kto jak nie Ty, prawdziwa mistrzyni? Byłego raczej trzeba mentalnie w kosmos wysłać na zawsze, uwolnić sie i żyć jakby go na świecie nie było. Liczenie na niego, nawet podświadome tylko, więcej szkody przyniesie niż pożytku - tak mówię z własnego doświadczenia, ale rób jak uważasz. Jesteś bardzo dzielna :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oczywiście poradzisz sobie jak zawsze, ale myślę, że takie napinanie się po jakimś czasie się odzywa w postaci różnych objawów chorobowych. Przynajmniej u mnie tak bywało. Myślę, że dobrze by było, gdybyś siebie i swoje sprawy traktowała na równi ze sprawami swoich synów. Wszystko jest ważne, ale nie Twoim kosztem. Przepraszam, że się wymądrzam, ale to z życzliwości. Marysia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aguś, żyjesz? Zaczynam się niepokoić... Mam nadzieję, że to tylko natłok różnych zajęć...

    OdpowiedzUsuń
  9. Aga mam nadzieję że u ciebie ok. Niepokoję się. Ms.blond

    OdpowiedzUsuń