Rodzinny wyjazd "nadmorze". Czyli Mati, Filip, moi rodzice i ja. W podobnym składzie byliśmy kilka lat temu w Krynicy Morskiej, tym razem trafiliśmy do Stegny. A wszystko dlatego, że w tym roku moi chłopcy (w zasadzie to Filip) woleli pojechać nad morze niż w góry. Tym bardziej, że tatuś zafundował im już odrobinę gór. A moi rodzice przez pandemię i kilka innych okoliczności nie mogli pojechać tradycyjnie w czerwcu ze swoim kołem emerytów, a bardzo chcieli być nad morzem jeszcze w te wakacje. Poza tym niedawno obchodzili 50-tą rocznice ślubu i taki wyjazd był jednym z prezentów z tej okazji. Dość trudno było nam zgrać terminy, żeby nic nie kolidowało, ale w końcu udało się wygospodarować 6 dni na wyjazd. Pogoda była znośna, przynajmniej przez pierwszą połowę, dało się poleżeć na plaży, a nawet zamoczyć w morzu, które wyjątkowo nie było aż tak zimne. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów weszłam do wody głębiej niż po kostki. Przy gorszej pogodzie nieco zwiedzaliśmy i uskutecznialiśmy inne rozrywki.
Refleksje z wyjazdu? Było naprawdę fajnie, spędzić czas razem, chłopcy też mieli okazję mieć dziadków tylko dla siebie, bo zazwyczaj kiedy to my do nich przyjeżdżamy, to są i dzieciaki moich sióstr, poza tym tego czasu zazwyczaj jest za mało, a chciałabym zapewnić chłopakom trochę wspomnień. I to na pewno się udało. Za to po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że na dłuższą metę nie byłabym w stanie wytrzymać z moją mamą. Jest kochana, chce dobrze, często aż za dobrze i na dłuższą metę bywa to uciążliwe (choćby teraz- w naszym miejscu noclegowym uparła się, żeby oddać chłopakom wygodniejsze łóżko i nie docierały żadne argumenty, ani moje, ani chłopaków) . Do tego dochodzą różne drobnostki, dziwactwa charakteru i pewnie trochę wieku. Przez kilka dni mogę nie zwracać na to uwagi, bo to w sumie nic poważnego, ale nie wiem, jak by to wyglądało w codziennym funkcjonowaniu. Niby jestem dorosła, a czasem czuję się jak dziecko, muszę zachowywać się tak, żeby zasłużyć na uznanie i akceptację. Kiedy wspominam lata dziecięce i nastoletnie- zawsze tak było. I niestety wiem doskonale, ze powielam mnóstwo zachowań mamy, w tym większość tych, które mi się tak bardzo nie podobają. Z kolei tata zazwyczaj jest tylko tłem, ale jego obecność zawsze kiedy potrzebuję jest niezmiernie ważna. To taka podstawa, fundament. Co prawda jest totalnie zdominowany przez mamę, a z racji wieku i czepiających się już różnych przypadłości coraz mniej komunikatywny, ale to wszystko tak naprawdę nic nie znaczy. Bo i tak bardzo kocham moich rodziców i jestem wdzięczna za to, kim dzięki nim jestem
Mam tak samo, wkurza mnie to, jak powielam błędy mojej mamy i to te najbardziej irytujące. Wiele bym dała jednak, żeby jeszcze była.
OdpowiedzUsuńJeżeli się mamę kocha i zauważa swoje podobieństwo do niej, to jeszcze nie ma tragedii. Nawet, gdy sie tych podobieństw nie lubi.
OdpowiedzUsuńA co, jeżeli się matki całe życie nienawidziło, a teraz, na starość, zauważa się pewne cechy podobne do niej? Wierz mi - to dopiero dobija!
Zazdroszczę córkom, które kochają swoje mamy. 😘