4.05.2019

Intensywne 3 dni

  Jednak udało mi się wyjechać na majówkę. Po raz pierwszy w życiu. Zawsze była albo praca, albo mało czasu, albo myśli, że na 3 dni to nie warto się wybierać. Daleko na pewno nie warto, ale tak 400- 450 km jeszcze się da. Moi chłopcy może nie tryskali entuzjazmem, woleliby spędzić czas tradycyjnie- spanie do południa, potem komputer lub telewizor, ale ja- wyrodna matka- stwierdziłam, że nie mogę na to pozwolić.Długo myślałam nad lokalizacją, sporo mieszały mi prognozy pogody, bo ciężko zaplanować aktywność, nie wiedząc czego można się spodziewać. No i oczywiście atrakcje- bo skoro już wyjeżdżamy, to warto coś zobaczyć, jakoś się rozerwać.
  Miałam ochotę na wizytę w Górach Świętokrzyskich- odległość się zgadzała, atrakcje dało się znaleźć na każdą pogodę, noclegi też. Wyjechaliśmy we wtorkowe popołudnie, zaraz po pracy, żeby od środy już zacząć zwiedzanie i atrakcje. Jak się okazuje- ja ten region odwiedziłam dawno temu, w pierwszej klasie liceum, moi chłopcy jeszcze tu nie byli. Oczywiście podśmiewali się ze mnie, że góry, nawet tak niewysokie, to nie jest dobry pomysł, skoro na nasze 3 piętro wchodzę z zadyszką...
  Dzień pierwszy, środa. Pogoda rewelacyjna, słońce, dość ciepło. Na pierwszy rzut- wejście na Łysicę. Z zadyszką, ale wdrapałam się, cudnie było. Po zejściu z góry pojechaliśmy do parku rozrywki Sabat Krajno. Fantastyczny park miniatur, budowle z całego świata. Do tego strefa dla dzieci, park linowy, kino 6D. Kilka godzin chodzenia i podziwiania. A na obiad pyszna świętokrzyska zalewajka i pierogi z nadzieniem z bobu.
  Dzień drugi- czwartek. Już nieco chłodniej i znacznie bardziej wietrznie. Tym razem wdrapaliśmy się na Łysą Górę, zwiedziliśmy klasztor, obejrzeliśmy gołoborza, potem w Hucie Szklanej poedukowaliśmy się w Osadzie Średniowiecznej. Kowal, zielarka, szewc, stolarz, garncarka, tkaczka poopowiadali nam o swoich zawodach, pokazali jak się wyrabiało rzeczy w dawnych czasach. Kolejną atrakcją tego dnia był Bałtów i Jurapark. I znów kilka godzin świetnej zabawy. Na lunapark nie starczyło nam już czasu, a chętnie bym sobie przypomniała ubiegłoroczne szaleństwa w Energylandii- tu na szczęście w skali znacznie mniejszej, ale niestety już nie daliśmy rady. Bo atrakcji tam było mnóstwo. Oczywiście dinozaury, wielkie i wspaniałe. Prehistoryczne oceanarium z niespodzianką jak z horroru na koniec. Zwierzyniec- oprócz klasycznego mini- zoo (oczywiście surykatki jak zwykle skradły najwięcej czasu), była też wycieczka autobusem jako safari, wśród pasących się jeleni, strusicy z gniazdem pełnym jajek, uroczymi danielami i innymi zwierzętami już bardziej za ogrodzeniem. Potem znów park miniatur- tym razem najwspanialsze zamki Polski. Zjazd z góry kolejką gondolową- mój lęk wysokości miał się całkiem dobrze. Kilka mniejszych atrakcji- strefa pszczół, wioska czarownic. Można też było pojeździć konno, ale amatorów na to u nas nie było. Na nocleg wróciliśmy nieziemsko zmordowani, nogi już ledwie chodziły.
  Dzień trzeci, piątek. Pogoda zaczęła się psuć, ochłodziło się dość znacznie, do tego chmury grożące deszczem, ale wstępnie zaplanowaliśmy Chęciny. Oczywiście do zamku znów trzeba było się wspinać,a chodzenie zaczęło mi sprawiać coraz większą trudność. Niezłe ćwiczenie dla mięśni nóg. Na zamku atrakcje typu strzelanie z łuku, przymierzanie rycerskiego ekwipunku, zakuwanie w dyby i żelazną klatkę, wspinaczka na wieżę i przepiękna panorama widoczna z góry. Potem chwila spaceru po miasteczku i pojechaliśmy do Jaskini Raj. Nie udało się do niej wejść- bilety trzeba rezerwować znacznie wcześniej, ale obejrzeliśmy multimedialną wystawę o neandertalczykach. Naprawdę świetnie zrobiona. Po obiedzie postanowiliśmy odwiedzić Muzeum Wsi Kieleckiej, park etnograficzny w Tokarni. To miejsce też mnie zauroczyło i przeniosło w czasie. Domy kryte strzechą, stare sprzęty. Niektóre pamiętam jeszcze z czasów dzieciństwa, z pobytów u babci (choćby rozkładana ława do spania, tak zwany szlaban, koromysło, sierpy, drewniane brony, wiklinowe kosze, kaflowe piece, maselnica, szydełkowe firanki w oknach, ogromna dzieża do zagniatania chleba). A potem zaczął kropić deszcz, a my byliśmy tak zmęczeni, że już nic więcej nie udało się zobaczyć. Atrakcji jeszcze można było znaleźć sporo, ale naprawdę się uchodziliśmy, trzy dni to stanowczo za mało...Może kiedyś jeszcze tu wrócimy i obejrzymy pozostałe ciekawe miejsca.
   Wycieczka krótka, ale intensywna. Mam nadzieję, że chłopcy tak samo jak ja dobrze się bawili. Trochę gorzej było z opanowaniem cukru, albo leciał na łeb na szyję w czasie aktywności, albo w nocy rósł do prawie 300 i słabo spadał. Trochę bałam się zbyt agresywnie obniżać, bo w ferworze pakowania- wzięłam wszystko poza glukagonem. A bez niego hipoglikemia mogłaby się źle skończyć, więc nawet wolałam te nieco wyższe cukry. Po powrocie do domu mam nadzieję, że wszystko się unormuje. Zostały piękne wspomnienia, kolejne magnesy na lodówkę (bo zbieramy), mnóstwo zdjęć i nadzieja na kolejne równie udane wycieczki.



12 komentarzy:

  1. Nie skusiłaś się na lot na miotle?
    Byłam tam ze 30 lat temu... Bardzo mi się tam podobało.
    Ps. Też nie leciałam, bo zbiórka była za późno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super majówka. Byłam tam jeszcze w czasie studiów a Sabat Krajno to był wtedy wyciąg narciarski. Spadłam wtedy z orczyku i tak skończyła się moja przygoda z nartami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sabat Krajno- świetne miejsce, Bałtów też. Szkoda, że nie starczyło czasu na wiele innych atrakcji

      Usuń
  3. Góry Świętokrzyskie. Wycieczka jeszcze w podstawówce. Potem zdobywanie Łysej Gróry zimą jakoś tak z małym Starszym. I Bałtów- wtedy były tam jeszcze same dinozaury- już z małym Młodszym i większym Starszym. Mamy jakieś zdjęcia... Teraz już bym ich tam nie wyciągnęła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego korzystam, że jeszcze ze mną chcą jeździć, bo mam świadomość, że to już ostatnie podrygi wyjazdów z mamusią

      Usuń
  4. Znam te wszystkie miejsca o których piszesz, albowiem jak jestem co roku w sanatorium w Busku Zdroju, to przy okazji zwiedzam z organizowanym tam wycieczkami.
    Do Jaskini Raj faktycznie trudno się dostać, a ponieważ nie wolno tam fotografować (nawet bez lampy błyskowej) to jakoś się tam nie wyrywam.
    Pozdrawiam, veanka z bloxa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jaskinię raj odpuściliśmy bez większego żalu, innych atrakcji też było sporo

    OdpowiedzUsuń
  6. W wieku nastolatkowym spędziłam kilka dni w Chęcinach. Pamiętam zwiedzania jaskini, z której wyszłam, bo mnie pokonała klaustrofobia, pamiętam też że mieliśmy ze sobą strasznie dobry bimber.
    Nic więcej nie pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, moi chłopcy jeszcze nieletni, więc atrakcji z alkoholem im nie proponuję

      Usuń
  7. Ja wolę takie atrakcje jak Twoi chłopcy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, to przyjemne tak nic nie robić, ale niezbyt zdrowe. Muszę dbać o ich wszechstronny rozwój

      Usuń