29.05.2019

Sytuacja się klaruje

  Ostatnio trwaliśmy w zawieszeniu, jeśli chodzi o sytuację taneczną Mateusza. Niezorientowanym w  temacie przypomnę, że Mateusz od 5 lat tańczył z dziewczyną z sąsiedniego miasta (kiedyś nasz klub miał tam swoją filię) Zaczynali od klasy E, obecnie mają w standardzie B, w łacinie C. Początkowo było bardzo fajnie, w tych niższych kategoriach o sukcesy było dość łatwo. Jeździliśmy na turnieje, najpierw w najbliższych okolicach, potem dochodziło już nawet do 300-350 km. Zazwyczaj ja byłam kierowcą, czasem byłymąż, potem kiedy się nieco zestarzałam i zmęczyłam, a rodzice partnerki coraz bardziej zaczęli angażować się w taniec, to co jakiś czas kierowcą był jej ojciec (ale i mama wtedy też jeździła dla towarzystwa). Do pewnego momentu wszystko wyglądało ładnie, miło i przyjemnie. Partnerka poświęcała dla tańca bardzo dużo, dojazdy na treningi 2x w tygodniu po 40 km w jedną stronę, późne powroty do domu, w weekendy albo dodatkowe treningi, albo wyjazdy na turnieje. Ale to był podobno jej żywioł, kochała taniec i nic innego się nie liczyło. Dla ścisłości- nam też zdarzało się dojeżdżać na dodatkowe treningi do ich miasta, kiedy jeszcze tam był klub albo do drugiego sąsiedniego miasteczka- one miały tam znacznie bliżej. Ale i tak partnerka przejeździła sporo kilometrów na te treningi.
   Taniec nie jest tanim sportem. Buty taneczne do dwóch stylów, czasem potrzebne kilka par w sezonie, a każde to ponad 200 zł. Stroje taneczne- w niższych klasach mniej kosztowne, potem coraz więcej i więcej, a w klasie B to sukienka kosztuje czasem i kilka tysięcy zł, zależy od zdobień. Chłopaki mają prościej, w standardzie frak (ok. 2-3 tysiące), w łacinie ewentualnie zdobiona koszula. Stroje oczywiście szyte na zamówienie, w specjalnych zakładach. Zazwyczaj dziewczyny w sukience tańczyły po 2-3 sezony, aż zdobywały wyższą klasę. Ale nie partnerka Mateusza. Sukienki jej mama wymyślała coraz to nowe co kilka miesięcy. Piękne, oryginalne, drogie i niestety w czasie tańca okazywało się, że zupełnie niepraktyczne- to za ciężkie, to nieodpowiednio się układały, to efekt był nie do końca zadowalający. Ale to był kolejny element poświęcania się i zaangażowania w taniec.
  Niestety apetyt rośnie w miarę jedzenia. Im więcej było sukcesów na początku, tym większe oczekiwania później. Kiedy dzieciaki zdobyły klasę B, okazało się, że z sukcesami już nie będzie tak łatwo. Trenerzy chwalili, że tańczą dobrze, a na turniejach zajmowali ostatnie miejsca. Mati bywał rozczarowany, ale rozumiał, że to już naprawdę wysoki poziom i nie narzekał. Robił swoje i wierzył, że w końcu będzie lepiej. Ale partnerka i jej mama były coraz bardziej sfrustrowane. Tyle się poświęcały, starały, a efektów nie było. Dziewczyny w tym wieku (15 lat) potrafią być nieźle nakręcone, łatwo pokazują swoje fochy i są mało stabilne emocjonalnie.  A jak się jeszcze ma mamusię, która to wszystko podsyca, to tworzy się mieszanka wybuchowa.  Żeby nie było, że to tylko one były winne tej sytuacji- Mati  powoli zaczynał mieć dość dalekich wyjazdów co tydzień. Owszem, kochał taniec, ale nie angażował się aż tak bardzo jak one. Wolał bliższe turnieje- one z kolei naciskały na te dalekie, a na bliskie bardzo kręciły nosem. No i to nad czym bardzo ubolewam, ale nie mam wielkiego wpływu- Mati w czasie tańca nie pokazywał emocji. Tymczasem wskazane było granie twarzą, szeroki uśmiech, wyrazista mimika. On zazwyczaj prezentował tzw. "poker face" i mimo wielu próśb, namawiań i tłumaczeń nie udawało się tego zmienić. Wynikało to tak naprawdę z przeogromnej nieśmiałości Mateusza, on po prostu nie umiał się otworzyć, tylko nikt nie chciał tego zrozumieć. Słyszeliśmy w kółko- ale on MUSI!!! Parę razy nie wytrzymałam i odpowiedziałam- to zmuś go jeśli potrafisz. Wiem, że to dużo by pomogło, ale miałam łamać charakter własnego dziecka?
   Punktem kulminacyjnym były nieporozumienia w sprawie plakatu na grudniowy turniej w naszym mieście. Każda para wręcz pała chęcią do reklamowania turnieju swoim wizerunkiem. Partnerka również, to było zwieńczenie jej wszystkich marzeń, wisienka na torcie. A Mati nie chciał. Awantury, namawianie, naciski, gorące rozmowy, w końcu udało się wypracować kompromis, para była na plakacie, partnerka w pełnej krasie, Mati od tyłu. Ja też wolałabym pełne ujęcie, ale nic na siłę. Trenerzy to zrozumieli, partnerka i jej rodzice- nie. Do tego mama partnerki nie pracująca od wielu lat, poszła w końcu do pracy i zaczęła mieć mniej czasu, trudno było pogodzić dojazdy na treningi i pracę. Nagle pozmieniały się priorytety i możliwości. Bo kiedy ja czegoś nie mogłam z powodu kolidowania z pracą, to było wielkie zdziwienie i foch. Potem jeszcze doszła choroba ojca partnerki i zaczęło się opuszczanie treningów. W końcu kilka tygodni temu z inicjatywy trenerów, ale na prośbę rodziców partnerki doszło do wspólnego spotkania  w celu ustalenia strategii dalszego postępowania. Trochę byłam tą rozmową rozczarowana, bo miałam wrażenie, że całą winą za brak sukcesów został obarczony Mateusz. Wnioski z rozmowy były takie, że tańczyć ze sobą chcą nadal, Mati spróbuje się bardziej otworzyć, my będziemy się angażować równie mocno jak oni. Niestety nic z tego nie wyszło. Partnerka zaczęła przyjeżdżać coraz rzadziej- bo to egzaminy gimnazjalne, to wycieczka, to nie ma kto jej dowieźć. A czasem i bez podania przyczyny i uprzedzenia. A skoro nie było treningów, to i na turnieje nie ma się co wybierać. Odpuściliśmy jeden, drugi, trzeci, i te bliższe, i dalsze. Ale zbliża się kolejny turniej u nas. Dobrze byłoby zatańczyć, trenerzy też na to liczyli. Odpowiednio wcześniej Mati zaczął się dopytywać partnerki co ona na to. Zaproponował, że możemy przenieść większość treningów do sąsiedniego miasteczka- ona ma tam bliżej. Przez długi czas nie było wiążącej odpowiedzi, aż po prostu nie dało się już nic zorganizować. Co gorsza i partnerka, i jej mama nie odpowiadały na nasze wiadomości i próby kontaktu. Przez chwile bałam się, że może coś się stało, jakaś kolejna choroba lub inne przykre wydarzenie w rodzinie, ale do tej pory zazwyczaj mama partnerki skwapliwie korzystała z mojej wiedzy medycznej przy problemach zdrowotnych (włącznie z prośbami o wypisanie recepty, bo nie chce się jej iść do swojego lekarza rodzinnego). W końcu otwarcie zapytałam co się dzieje, czy partnerka nie chce już tańczyć z Mateuszem i co zamierzają dalej. Po kilku (!) dniach dostałam odpowiedź, że tańczyć chce nadal, tylko ma na głowie naukę, projekt, koniec gimnazjum, bal na zakończenie i jest zmęczona. Trudno, przyjęłam te tłumaczenia do wiadomości. Ale chciałam też wiedzieć co dalej- na wakacjach jest obóz taneczny, poza tym trzeba też zaplanować treningi. Znów na odpowiedź czekałam kilka dni. Po czym dowiedziałam się, że jeszcze nieoficjalnie, ale partnerka się wypaliła i nie chce już tańczyć. Może w przyszłości zmieni zdanie, ale na razie nie. Szkoda tylu lat pracy, poświęceń, ale nie da się przecież jej zmusić (no, ja myślę! Ale Mateusza to powinnam była zmusić). Trenerzy wściekli- bo ich nie raczyli nawet poinformować. Uważają tak jak i ja- że po co było mydlić oczy rozmowami, ustaleniami, skoro wygląda to na zamierzone działanie w celu zrzucenia winy na innych. Żeby wyszło na to, że oni się poświęcali, a nikt nie docenił ich starań i nie pomógł. Ja naprawdę rozumiem, że można mieć dość, można chcieć zrezygnować, ale po co tak kręcić? Gdyby szczerze powiedzieli to samo kilka tygodni temu, to inaczej rozgrywalibyśmy to wszystko. I nikt nie miałby do nich żalu, bo tak się zdarza. A tu tydzień przed turniejem Mati dowiaduje się, że partnerka wystawiła go do wiatru. W klubie w tej chwili jest wolna dziewczyna (jej para też się rozpadła), bardzo chciałaby tańczyć z  Mateuszem, co prawda w standardzie musiałby zejść klasę niżej, ale szybko by to pewnie nadrobili i awansowali. Gdyby było wiadomo te kilka tygodni temu, to może nawet zatańczyliby na tym turnieju w sobotę.
   Problem w tym, że Mati po tych wszystkich zawirowaniach po prostu ma dość. I chyba trochę się boi, że znów mu się trafi nadambitna partnerka. Stwierdził, że się zastanowi, ale chyba też zrobi sobie przerwę. Obawiam się tylko, że ta przerwa będzie już definitywnym końcem kariery tanecznej. Mati nigdy nie traktował tańca jako najważniejszego celu w życiu, otwarcie mówił, że nie liczy na osiągnięcie mistrzostwa. Dla niego to był sposób na miłe spędzenie czasu, rozrywka, zabawa, przyjemność, a nie rywalizacja i chęć osiągnięcia sukcesu za wszelką cenę. Smutno mi, bo ja też kocham taniec. lubię patrzeć na nasze dzieciaki w tańcu, lubię te turniejowe emocje, nawet jeśli jestem zmęczona i rozczarowana. Nie wiem, czy Mati zmieni zdanie, może trenerzy coś ugrają, ja nie będę naciskać. To jego decyzja, am prawo być zmęczony i rozgoryczony. A jeśli chodzi o partnerkę- nie chcę snuć teorii spiskowych, ale podejrzewam, że po wakacjach okaże się, że zaczęła trenować w klubie u siebie w mieście. Nasze kluby średnio się lubią ( np. pary od nich nie biorą udziału w naszym turnieju, są jakieś dawne animozję między trenerami, choć akurat nasz trener nie zabrania tańczyć na "ich" turnieju), kiedyś partnerka się zarzekała, że nigdy w życiu nie zmieni klubu.
   Nie wiem, czy jutro uda mi się porozmawiać z trenerami, bo czas przed turniejem jest dość gorący, ale zobaczymy, coś trzeba ustalić. Mam jeszcze Filipa, on na razie dopiero zaczyna, ale kto wie, na ile mu starczy zapału i umiejętności? A ja bogatsza o doświadczenia będę się pilnować, żeby nie popełnić takich samych błędów. Na razie zastanawiam się, jak z klasą pożegnać partnerkę i ewentualnie podziękować trenerom. Mati tańczy w sumie od 11 lat- kawał życia...

9 komentarzy:

  1. Wow 11 lat!!! To bardzo długo! Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo. Na dodatek to była pasja, która przetrwała wszystkie inne. I taki niefajny koniec.

      Usuń
  2. Naprawdę kawał życia, szczególnie w jego wieku. Partnerka sama się już pożegnała, a z nową może byłoby warto spróbować? Skoro dziewczyna "po przejściach" to może doceni?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, Aniu, sama bym chciała, żeby przynajmniej spróbował,ale on jest z tych, co to im bardziej się naciska, tym bardziej zamyka się w sobie i nie ma szans na zmianę decyzji. Muszę powoli i dyplomatycznie

      Usuń
    2. Może dziewczyna pierwsza by go zagadnęła? Z trenerami pogadać, a nuż się uda?

      Usuń
    3. Nie chcę za bardzo naciskać, zobaczymy, na razie trwają negocjacje. Jak widzę, to szanse niewielkie, ale jakieś są. Z dzieciakami bywa tak, że zacinają się w swoim uporze i nie widzą alternatywy. Nie to, że ja wiem lepiej, co dla niego dobre, ale jednak moje życiowe doświadczenie jest nieco większe. Ale pogodzę się z każda decyzją

      Usuń
    4. Naciskanie często powoduje odwrotny efekt od zamierzonego. Delikatnie próbuj tylko kierować myślami Matiego, może się uda :)

      Usuń
  3. Kawał życia, naprawdę. Moja koleżanka właśnie zaczyna z synem tą przygodę. Są po pierwszych turniejach. Dużo przed nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dużo. Taniec wymaga naprawdę sporo pracy, poświęceń i kosztów. Ale jest piękny...

      Usuń