23.06.2019

Bywa i tak

   Jak zwykle czasem wszystko się rozhuśta i człowiek ma poczucie, że bije głową w mur. Przez pewien czas jest fajnie, spokojnie. Wiadomo, nigdy idealnie nie będzie, ale tak w miarę znośnie- bywa. Udaje się okiełzać te góry i doliny cukrowe. A potem wydarza się coś i spadamy z hukiem z tej góry samozadowolenia, że tak nam pięknie się udało wszystko poustawiać. Bywam tym zmęczona. I nie po raz pierwszy o tym piszę (pewnie i nie ostatni), ale muszę gdzieś wyrzucić wszystkie nagromadzone żale i złości. W realnym świecie nikt już nie ma ochoty słuchać moich opowiadań, tak naprawdę nawet pytania- a jak tam cukry Filipa , to tylko kurtuazja. Bo co to kogo obchodzi jak i z jakim skutkiem walczymy? A z kolei cukrzyca tak mi już chyba przeżarła mózg, że nie myślę na dobrą sprawę o niczym innym. Staram się, żeby nie zdominowała mojej codzienności, ale nie da rady. Ciągłe kontrolowanie, mierzenie, ważenie, dobieranie dawek, pilnowanie kalibracji, zmiany wkłucia, modyfikowanie bazy- to nie robi się samo. Filip to mimo wszystko jeszcze dziecko, mogę go usamodzielniać, ale kiedy po raz kolejny widzę, że cukier leci na łeb na szyję, a on spokojnie czyta książkę, bo po prostu tego nie czuje lub nie reaguje na alarmy, bo jest zajęty czym innym albo śpi w nocy jak zabity- to przecież nie zostawię tego bez reakcji na zasadzie- jak mu w końcu zacznie dokuczać, to się nauczy. Zanim zacznie dokuczać, może okazać  się, że straci przytomność. A zbyt późna reakcja na wysoki cukier- cóż, powikłania cukrzycy w przyszłości nie są lekką chorobą dającą się szybko leczyć. Właśnie na OIOM trafiła w paskudnej śpiączce ketonowej córka jednej z dalszych znajomych. Dorosła dziewczyna, chorująca wiele lat, ale niezbyt o siebie dbająca. Nie wiadomo, czy wyjdzie z tego bez szwanku. Matka rozpacza, ale przecież to  nie jej wina. Nie chciałabym być w jej sytuacji, tym bardziej, że w chwili obecnej cukrzycę można przecież skutecznie leczyć, a ilość środków technicznych pomagających w  uzyskaniu dobrych cukrów jest przebogata. Inna sprawa, że to zazwyczaj trochę kosztuje.
   Czemu znowu marudzę o tych cukrach? Ostatnia doba nieźle dała mi w kość. Pełnię przetrwaliśmy wręcz wzorowo, zresztą już od jakiegoś czasu przy pełni mamy raczej niskie cukry, za to parę dni później zaczyna się szaleństwo. Zaczęło się od zmiany wkłucia kilka dni temu- dopiero trzecia próba zakończyła się sukcesem- chyba trochę na wyrost nazwałam to sukcesem. Potem było raz wysoko raz nisko, słaba reakcja na korekty, ale jednak jakaś tam była, więc Filip kategorycznie odmawiał kolejnej zmiany wkłucia przed czasem. Jakoś udawało się to okiełznać, ale wczoraj wieczorem zaczęło być niefajnie. Akurat niestety miałam dyżur pod telefonem i około 22 musiałam pojechać na wezwanie. Filip poszedł spać z cukrem 164, więc myślałam, że będzie dobrze. W ciągu 2 godzin cukier dobił do 350. Nie wiadomo dlaczego. Udało mi się do niego dodzwonić, podał korektę, powoli cukier zaczął spadać. Do 240, a zaraz potem znów zaczął rosnąć. O 4 nad ranem nie wytrzymałam, zmieniłam wkłucie wśród narzekania, marudzenia i złości. Przy wysokim cukrze u Filipa włącza się tryb agresywno- narzekający i pesymistyczny. Mimo że staram się wtedy podchodzić spokojnie, ugłaskać go, zająć czym innym. Od razu jest wybuch- i tak nic nie zadziała, wkłucie na pewno źle założone, chciałby podawać korekty co pół godziny (a dla uniknięcia kumulacji dawek i późniejszej hipoglikemii powinno się odczekać przynajmniej 2 godziny), albo bez opamiętania zwiększać bazę.  A przy tym ma wtedy chęć na najbardziej niezdrowe jedzenie. Przerabialiśmy to już wielokrotnie, im wyższy cukier, tym jest gorzej. Mogę tylko zacisnąć zęby i cierpliwie czekać, aż kolejna korekta zadziała. Gorzej, kiedy tak jak dziś- muszę iść do pracy, a Filip sam zaczyna kombinować. Efekt? Zgodnie z przewidywaniami, około 11 cukier spadł poniżej 60 i ciężko było go podnieść. Dobrze, że akurat dziś przyjechała moja siostra z rodziną i zabrali chłopaków nad jezioro, Filip był pod opieką. Gdyby został sam w domu- mogłoby się źle skończyć, bo akurat Mati miał iść do kościoła, a byłymąż zajmował się swoimi sprawami, miał zajrzeć do chłopaków dopiero wieczorem.
  Właśnie takie sytuacje mnie przygnębiają. Nie mogę zamknąć się w domu i zająć tylko cukrzycą, bo to nierealne. Trzeba pracować, zarabiać na te nowoczesne technologie. Ale w momencie kiedy coś się dzieje, a jednocześnie jestem akurat w pracy- trudno pracę i cukrzycę ze sobą pogodzić. I jedna, i druga wymagają myślenia. I to solidnego, spokojnego myślenia, nie ma miejsca na chaotyczne działania i pośpiech. Nie mogę też wiecznie liczyć na taryfę ulgową "bo moje dziecko ma cukrzycę". Nikogo to nie obchodzi. Chcę zająć się dzieckiem? To mogę się nim zajmować, ale poza pracą, tu mam być profesjonalistką. Trudne to wszystko, wyczerpujące. Dobrze, że bywają te lepsze dni, kiedy można się cieszyć, być dumną i szczęśliwą. Szkoda tylko, że to nie trwa cały czas...

1 komentarz:

  1. Aguś, po to masz blog,żeby na nim pisać co Ci leży na sercu, żebyś mogła wyrzucić wszystkie żale i zgryzoty,więc wyrzucaj, żeby Ci ulżyło. Będę Ci wciąż powtarzać, że jesteś wspaniałą mamą :)

    OdpowiedzUsuń