25.07.2019

Jak by to wytłumaczyć?

    Czytając Wasze komentarze pod poprzednim postem, zaczęłam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak. I doszłam do wniosku, że tak naprawdę wszystko. Przecież rozwód to takie traumatyzujące przeżycie i jeszcze na dodatek zazwyczaj przebiega  w atmosferze walk, szarpaniny i skandali. U nas było inaczej. Nawet tak, że w pewnym momencie sama chciałam się już w końcu rozwieść, tak bardzo miałam dość byłegomęża i jego zachowań. Sama też święta nie byłam. Mogłam przecież powalczyć, zmienić się. Nikt mnie do tego ślubu nie przymuszał, kochaliśmy się miłością wielką i na zawsze. Wystarczyło na kilkanaście lat. Ale dodatkowo byłam wychowana na grzeczną dziewczynkę, która się nie buntuje, stara się zadowolić wszystkich poza sobą, bo przecież ona nie jest ważna, ważni są inni. Myślicie, że to tak łatwo? Zmienić się tak całkowicie? Zacząć wymagać i żądać od innych, nie tylko od siebie. Postawić siebie na pierwszym miejscu i być szczęśliwą z tego powodu? Można pomyśleć, że to wina moich rodziców, że mnie tak właśnie wychowali, ale to splot wielu okoliczności- byłam najstarsza z rodzeństwa, więc zawsze musiałam być najbardziej odpowiedzialna, do tego pochodziłam z zapadłej wsi, gdzie trochę inne wartości były ważne i inaczej się żyło. Dodatkowo byłam okropnie nieśmiała. A wielka miłość do książek i możliwość rozwoju wyrwała mnie z tej wsi. Tylko nikt mi wtedy nie powiedział jak mam uwierzyć we własne siły, nabrać pewności siebie i poczucia własnej wartości. Więc był we mnie taki misz- masz. z jednej strony mądra, zdolna inteligentna, chcąca zawojować świat, pełna marzeń i planów do spełnienia, a z drugiej zahukana, nieśmiała, nieodporna na krytykę, pełna lęków i obaw, zagubiona w miejskim świecie. Jak to pogodzić, jak z tym żyć? Jakoś posklejałam te dwie przeciwstawne istoty, wyszło jak wyszło. Okres gwarancyjny skończył się po kilku latach i zaczęły się schody. Niestety zbiegło się to z nadmiarem pracy u mnie, kryzysem wieku średniego u byłegomęża i wymaganiami życiowymi trójki dzieci. Któreś ogniwo po prostu nie wytrzymało. Najpewniej ja- z wiekiem człowiek dochodzi do pewnych wniosków, nabiera doświadczenia, zaczyna myśleć nieco inaczej. Z zewnątrz nasze małżeństwo było udane, spokojne, szczęśliwe. Na tyle, że kiedy poinformowaliśmy rodziców o rozwodzie, to nie mogli uwierzyć. Przecież ja się nie skarżyłam, że coś jest nie tak! Byłymąż nie pił, nie palił, dbał o rodzinę. Dzieci zadbane, grzeczne, mądre. Skąd rozwód? Niestety, nikt nie zauważył, że jednak się skarżyłam. Tylko tak po cichu, delikatnie, mówiłam co jest nie tak, ale to przecież w każdym małżeństwie się zdarza, że facet spędza dni przed telewizorem lub komputerem, a kobieta zasuwa jak głupia. A mnie się jakiegoś partnerstwa zachciało! Żeby on, mąż, głowa rodziny miał latać ze szmatą albo poskładać pranie? A może jeszcze odkurzyć i obiad ugotować? A żona tylko jęczy, że zmęczona, bo leci z jednej pracy do drugiej. Kazał jej kto? No właśnie. Jak nie kazał, to niech nie narzeka. Pieniądze? No przecież są na koncie, nie wiem, może spadają z nieba? Czyli żadne wielkie dramaty, zero przemocy, patologii, po prostu zwykły brak porozumienia. Czy dałoby się to wszystko naprawić? Pewnie tak, ale wymagałoby wysiłku z obu stron. Może nieładnie to zabrzmi, ale ja byłam już tak zmęczona, że nie miałam ochoty zdobyć się ten wysiłek. A byłymąż mówił, że on jest gotów. Tylko, że jak mówił, to znaczyło, że mówił. Bo działanie za tym już nie szło. Albo szło w takim kierunku, który mnie zupełnie nie satysfakcjonował. W rezultacie byłymąż w ramach "żona go nie rozumie, wcale ze sobą nie śpią" zaczął szukać pocieszenia gdzie indziej. Zawsze znajdą się jakieś "kobiety po przejściach", które zrozumieją tego "mężczyznę z przeszłością". I co z tym można zrobić? Tylko rozstanie. Jako że oczywiście nadal byłam grzeczna, kulturalna i jeszcze próbowałam zadowalać wszystkich, to i rozwód taki właśnie był. Grzeczny, kulturalny, spokojny. Mogłam gotować się w środku, chcieć byłemumężowi obić twarz i uciąć jaja, a  na zewnątrz- opanowanie, zero emocji. Wiem, że nie powinnam, że mogłam trochę powalczyć, pomścić się za wszystkie rzeczywiste i wyimaginowane krzywdy, ale to nie w moim stylu. Co myślę, to myślę, złe reakcje tłumię. Nadal bywa tak, że miałabym ochotę byłegomęża wdeptać w ziemię. Mogłabym to zrobić z łatwością, tylko po co mi to? Miłość wyparowała, przejściowa niechęć też, została totalna obojętność. Ale w tym wszystkim są jeszcze chłopcy. Oni mają nadal mamę i tatę. I czasem potrzebują namiastki normalnej rodziny, obecności obojga rodziców. A skoro na widok byłegomęża zazwyczaj nie dostaję drgawek ze złości, to dzięki temu możemy spędzać czas w swoim towarzystwie. I dla mnie to JEST normalne. Nie musimy się kochać, nie musimy się nawet lubić. Wystarczy się tolerować. Wielkiej przyjemności z tego nie mam, ale jest to tylko pewna niedogodność, którą spokojnie przetrwam. Nawet jeśli czasem trzeba zacisnąć zęby. I nie, nie uważam, że po rozwodzie nagle robimy się sobie obcy. Nadal są pewne powiązania, relacje. One nie znikną po otrzymaniu papierka z sądu. U nas jest tak, że do teściowej- czyli babci moich dzieci, nadal mówię "mamo". A ona uważa mnie za członka rodziny. Nie odwiedzam jej tak często jak kiedyś, ale też i nie zerwałam całkowicie stosunków. Też nie do pojęcia? Może i teściowa idealna nie była, ale nie było między nami spięć. Więc jak mogłabym zerwać kontakty? I to wszystko dla większości osób jest dziwne i niezrozumiałe. Rozumiem, że może tak być, bo jednak większość rozwodów nie jest lekka, łatwa i przyjemna. Ale to też zależy od pewnej dojrzałości i możliwości pójścia na kompromis. Pewnie, że mogłabym parę rzeczy inaczej ustawić, ale to by wiązało się z dużą ilością stresów, jakąś walką, może nawet jakimiś stratami. Czy warto? Według mnie- nie. I w sumie potrafię zrozumieć dziewczynę byłegomęża, że nie potrafi pojąć, jak relacje ludzi po rozwodzie mogą być przyjazne. Mogą, bo tak naprawdę jest to dla mnie obca osoba. Już nie muszę niczego od niego oczekiwać, na nic liczyć. Jeśli zdarzy się cos dobrego, to jest miłym bonusem. Jeśli nie- trudno, i  bez tego można żyć. Odkrywam w sobie coraz to nowe pokłady zrozumienia i tolerancji. Wiem, że te moje dziwne teorie i rozważania "na temat" może nie są zbyt popularne, ale każdy ma prawo czuć i myśleć po swojemu. A ja może za bardzo pobłażliwa jestem. Może. Ale to nie znaczy, że to jest złe. Taka jestem ja- Aga, która nie zawsze umie dojść do ładu ze sobą, a zabiera się za tłumaczenie trudnych spraw. Ale mam nadzieję, że może ktoś mnie choć trochę zrozumie. Że nie zawsze trzeba walczyć do upadłego, bo moja racja jest najważniejsza.

To tak jak w jednej z piosenek Limboskiego- moje nowe odkrycie i miłość od pierwszego usłyszenia.

Gdy już nie rozumiesz mnie, to nie, lepiej nie...
Gdy już nie rozumiesz mnie, to nie, lepiej nie...
Lepiej nam będzie rozejść się i rozejrzeć się, ja to wiem.
Lepiej tak niż zamęczyć się, ciągle ranić się, dobrze wiesz.
Wiem, że nie rozumiem cię, wiem, dobrze wiem.
Wiem, że nie rozumiem cię, wiem, dobrze wiem.
Nawet, gdy nie rozumiem cię, to nie muszę, nie, wcale nie.
Ptaków nie rozumiem też, ani słońca, nie, ni księżyca.



7 komentarzy:

  1. Aga to twoje życie więc Ty rządzisz i nikomu nie powinno być nic do tego. Skoro jednak wspominasz, że boli, że uwiera, to nie dziw się, że lecimy z opiniami i radami.
    Mam pełną świadomość, że nie zawsze trafionymi i chcianymi. Przeanalizowałaś w tym wpisie kawał życia i sama zastanawiasz się, czy zawsze zawsze miałaś rację. Teraz jakby kontynuujesz, bycie "Agą Wspaniałomyślną bez skazy"
    Może czas skończyć z tym poświęceniem. Rozwód zmienił twoje życie ale nie myślenie. Przynajmniej nie do końca.
    Brzmi to tak, że znów się poświęcasz, bo chcesz ukarać się za ten rozwód.
    Przecież dobre stosunki z byłym i jego rodziną to coś dobrego i godnego szacunku.
    Ale Aga ty wciąż jesteś pełną poświęcenia żoną i synową. Tylko mąż zyskał więcej wolności niż wcześniej i do tego czuje się usprawiedliwiony.
    Ufff. Dawno chciałam to napisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za mądre słowa. Cały czas pamiętam doskonale, że to właśnie Ty jako jedna z pierwszych ustawiałaś mnie do pionu. I naprawdę ustawiłaś w dużym stopniu. A i ja się zmieniłam ociupinkę. I zaczynam robić coś dla siebie. I na dodatek dobrze mi z tym

      Usuń
    2. Rob dla siebie wiecej, wymagaj wiecej od innych, bedzie lepiej!

      Usuń
    3. No pewnie, że robisz postępy. Widać, widać. Tylko utrzymuj ten kurs konsekwentnie.

      Usuń
  2. Moja koleżanka rozstała się właśnie z mężem. Teoretycznie bez powodu. Ale właśnie nie mogli się zrozumieć. Ona chciała walczyć o związek i rodzinę A on nie. Poddał się i odpuścił na każdej linii chociaż wiem że gdyby wykazał cień zainteresowania dałaby mu szansę.
    Czasem ciężko zbudować coś na zgliszczach. Czasem lepiej zostać dobrymi kumplami niż kiepskimi małżonkami.
    Ale ja myślę że ja bym po prostu kontaktu unikała, po prostu dla własnych odczuć, dla ucieczki od bólu i nerwów. Po co mi to.
    Moi rodzice całe lata po rozwodzie, na weselu mojego brata bawili się i zachowywali jak dobrzy przyjaciele. A mnie wcale nie było z tym lepiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca wiem, czy chłopcy są w tym wszystkim szczęśliwi. Wygląda, że w miarę. A ja chyba osiągnęłam taki stopień zobojętnienia na byłegomęża, że już mogę zacząć myśleć tylko o sobie. I robię to

      Usuń
  3. Moim zdaniem wszystko z Tobą jest OK. Ja się rozstałam z mężem po 20 latach małżeństwa, tylko że my nadal mamy ze sobą dobry kontakt. To był chyba nasz błąd: zamiast się zaprzyjaźnić, wzięliśmy ślub. Rozstanie przeszło ulgowo, dziecko też nie jest i nie było nieszczęśliwe, ale to ze względu na specyfikę pracy eksmęża. I tak go w domu prawie nie było, a po rozstaniu jak miał czas dla córki, to miał czas dla córki. Nie bawiliśmy się w ustalanie sądowe kontaktów, bo wiedzieliśmy, że dziecko potrzebuje obojga rodziców i jak najczęstszych spotkań z tatą. Pomieszkiwała nawet u ojca, bo miała bliżej do szkoły. Teraz staramy się o uznanie naszego związku za niebyły w Sądzie Biskupim. Mamy szansę. Jestem z byłym mężem silnie związana, mamy super kontakt (o wiele lepszy, niż w małżeństwie). O sobie myślałam zawsze, dlatego to ja w sumie podjęłam decyzję o rozstaniu, ja złożyłam pozew o rozwód, ja zaniosłam wniosek do Kurii. Nic złego nie ma w myśleniu o sobie. To przecież nie wyklucza myślenia o innych.
    Serdecznie pozdrawiam.
    L.

    OdpowiedzUsuń