20.08.2019

Bolesny powrót do rzeczywistości

   Koniec moich krótkich wakacji. Czas wracać do domu. Morze pożegnane. Bursztynów nazbierałam garść, trochę muszelek.Na pewno przywiozę ze sobą mnóstwo piasku ukrytego w zakamarkach bagażu, zawsze ten nadmorski piasek wciska się w różne miejsca, ciężko się go pozbyć.
  Jak było? Cudownie, relaksująco. Z dużą ilością słońca. W życiu chyba tyle się nie nachodziłam bez potrzeby- minimum 15 km, a wczoraj dobiłam do 20. W dawnych czasach ewentualnie piesza pielgrzymka, ale wtedy nogi były 30 lat młodsze, dziś już chyba bym się na takie coś nie porywała. Łydki i stopy czują te kilometry. Witaminy D nagromadziłam na kilka lat do przodu. Objadałam się smakołykami- śniadania w pensjonacie- przepyszne. Na obiad ryba różnego typu. Do tego lody- skusiłam się na tajskie o smaku- uwaga! masło orzechowe plus chałwa z bitą śmietaną i polewą z adwokata. Wiem, mdli ze słodyczy od samego słuchania, ale były smaczniutkie. Dużo czytania, a właściwie słuchania w czasie spacerów.
  Czego nie było? Pośpiechu, nerwów. No, prawie. W poniedziałek późnym wieczorem trzeba było wymienić sensor, a przy tym Filip potrzebuje pomocy, jeśli chce go założyć na ramię. Byłymąż miał mu w tym pomóc, taka była umowa. Ale sensor już kilkanaście godzin przed końcem przestał pokazywać prawidłowo. Filip zadecydował, że zmieni go sam, założy po prostu w inne miejsce. Nie lubi tego, ale był dzielny. Tyle tylko, że sensor nie wystartował. Po kilku godzinach jednak trzeba było go odłączyć. Wieczorem wrócił byłymąż, najpierw jeden sensor zmarnowali, bo się nie przykleił do skóry po założeniu, kolejny też nie wystartował. I tu już Filipowi puściły nerwy. "To nie ma sensu, po co to wszystko, mam dość". Podejrzewam, że to nie wina sensora, a transmitera. Po roku użytkowania pewnie dokonał żywota. Zabezpieczyłam się, kupiłam już wcześniej nowy, ale Filip w tych nerwach nie mógł go znaleźć. Trudno. Na dobę musimy wrócić do kłucia palców. Co oczywiście też się nie podobało. No i noc bez podglądu, mało przyjemne dla mnie, przecież muszę mieć kontrolę. Jeszcze mniej przyjemne dla byłegomęża, bo oznaczało to kilkakrotne wycieczki (cóż- 23, 1.30, 4 i 6.30)- byłam twarda i nie pozwoliłam mu na budzenie chłopaków, żeby to zrobili. Skoro się deklarował, że jeżdżenie nie jest problemem...
  Czego jeszcze nie było? Towarzystwa. zwłaszcza płci przeciwnej. Śmieszyły mnie zdumione pytania wielu osób i zawoalowane sugestie, że pewnie pojechałam z co najmniej tuzinem kochanków. No bo przecież samotna kobieta w moim wieku to ewenement. I jeszcze na dodatek nikogo nie poderwałam na tym wyjeździe- zmarnowany czas. A ja po prostu lubię swoje towarzystwo i nie nudzę się ze sobą. Takie to dziwne?
  A teraz powoli zaczynamy żyć przygotowaniami do wesela. Ostatnia prosta, już za miesiąc impreza, zostało sporo rzeczy do ogarnięcia. Robią to głównie młodzi, ale i nam, rodzicom coś tam zostało. No i ta nieszczęsna kiecka... Buty na szczęście mam, kupione dawno temu, ale uniwersalne szpilki, mało chodzone, bo okazji za wiele nie było. Coś na zmianę też się znajdzie. A jak sukienka, to pewnie i torebka, i coś tam jeszcze. Chłopakom garnitury. Do tego ozdóbki, które powoli dziergam na życzenie synowej. Ostateczne ustalenie menu. Wymyślenie, jak ma wyglądać pożegnanie syneczka w domu, co mądrego powiedzieć, żeby nie było wpadki i gafy. Ale w zasadzie to przecież i tak mało istotne. Najwyżej rodzina trochę się pośmieje. Żeby tylko potem było im dobrze. Ostatnio znajoma opowiedziała mi o małżeństwie swojego syna- byli parą 12 lat, ślub dwa lata temu, a w tej chwili są już w trakcie rozwodu. Makabra! Ciężko teraz o trwałe związki...Ale takie mamy czasy, wszystko ma być lekko, łatwo i przyjemnie. A zderzenie z szarą rzeczywistością boli na tyle, że łatwiej jest uciec niż walczyć. Wiem coś o tym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz