18.08.2019

Fajerwerki na brzegu morza


Nie jestem wielką zwolenniczką fajerwerków, zwłaszcza tych w noc sylwestrową  czy z różnych okazji jako pokaz sztucznych ogni. Hałas, marnowanie pieniędzy, 3 minuty atrakcji i po wszystkim. Ale niektórzy to lubią. Kwestia gustu. Tak jak i chińskie lampiony fruwające nocą- zawsze mam obawy, że ten fragment ognia spadnie na coś łatwopalnego, ale oczywiście pięknie wyglądają na nocnym niebie. Nieodzowny element wakacji nad morzem, królują już od paru lat. Ale fajerwerki mogą być też w przenośni-  jako niesamowicie pozytywne i przyjemne przeżycie.
I taki dzień miałam wczoraj. Jeszcze przed śniadaniem spacer- "morza szum, ptaków śpiew". Cisza, spokój, nawet kilka bursztynów udało mi się znaleźć, a nigdy wcześniej poza pobytem w Jantarze ich nie widziałam. Po takim spacerze śniadanie smakowało, aż się musiałam pilnować, żeby się nie najeść do przesady, bo śniadanie w pensjonacie- przepyszne. Potem trochę grillowania się na plaży. Słońca za dużo może i nie było, a leżeć plackiem też nie lubię, ale przypiekłam sobie co nieco. A wszystko przez książkę. Na przemian czytałam i słuchałam. Więcej słuchałam, zwłaszcza w trakcie spaceru. Zrobiłam ponad 16 km. Nie mogę powiedzieć dokładnie ile, bo Endomondo co i rusz i się wyłącza. Ale w sumie tyle pokazało. Późnym popołudniem rower. Plany miałam ambitniejsze, ale życie zweryfikowało. Ścieżka rowerowa piękna, ale-
 początek asfaltowy lub podobny, ale potem droga szutrowa, mnóstwo drobnych kamyków. A pan w wypożyczalni rowerów wiedział lepiej czego mi potrzeba i dał mi miejską limuzynę, żółciutki rower. Nie dość, że wysoki, to jeszcze mało przerzutek. A ścieżka miejscami była ostro z górki, do tego zakręty też ostre, bałam się, że się po prostu wywalę przy tej prędkości. A potem podjazdy, na które nie dawałam rady wjechać. Pocieszyłam się na szczęście, że nie tylko ja. Dwóch młodzieńców przede mną też musiało wprowadzać rowery pod górę. No i miejscami ścieżka biegła górą- z jednej strony spore urwisko nad morzem, z drugiej w las. A ja chyba wolę jazdę po płaskim. Przy mijankach z innymi rowerzystami skóra mi cierpła, że jak się nie wyrobię i polecę w te przepaści, to nie będzie czego zbierać. Mało racjonalne obawy, ale moje zawsze takie są. W rezultacie Endomondo pokazało tylko 11 km. Ale też się wyłączało, myślę, że można doliczyć ze 2-3 km. Cudnie było, mimo wszystko.
A potem oczywiście zachód słońca. Sporo chmur było, zasłaniały słońce, wieczorny świat był w niebiesko- szarych kolorach, piękny, kojący. Do tego przy wejściu na plażę siedział grajek z gitarą, śpiewał coś tam, ale w pewnym momencie podszedł do niego młody chłopak i razem z nim zaśpiewał "Hallelujah" Cohena. Az ciarki mnie przeszły. Wieczór był ciepły, siedziałam nad tym brzegiem prawie 2 godziny, patrząc w ciemniejący horyzont. Przez chmury nie było widać gwiazd, ale potem o 22 był własnie pokaz fajerwerków.
Tak właśnie mija mi czas nad morzem. Nogi bolą od łażenia, ale tak ma być. czytam, słucham, chłonę, oddycham. Dobrze, że udało mi się jednak pojechać. Dziś plan dnia będzie pewnie mniej aktywny, bo stopy już lekko bolą, ale trochę pospaceruję. Tym bardziej, że pogoda nadal piękna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz