11.08.2019

Maleńkie cuda

Cukrzyca jest chorobą upierdliwą. Niby wszystko jest proste- zmierzyć cukier, zważyć jedzenie, policzyć ilość węglowowodanów, białek i tłuszczów w zaplanowanym posiłku czyli tak zwane wymienniki węglowodanowe i białkowo- tłuszczowe, pomnożyć to przez odpowiedni przelicznik w zależności od pory dnia, uwzględnić wyjściowy poziom cukru i to, do jakiego dążymy, pomyśleć, czy będzie wkrótce jakaś większa aktywność fizyczna, zadecydować jaka będzie dawka insuliny, podać ją za pomocą pena lub pompy i już można jeść. I tak przed każdym posiłkiem czyli na pewno 4-5 razy dziennie. Do tego w międzyczasie kontrolowanie cukru- kilkanaście razy dziennie, więc albo ukłucie z palca, albo jeśli jest się szczęściarzem i ma monitoring- spojrzenie na ekran odbiornika. I kolejne decyzje- za dużo cukru, a minął odpowiedni czas od ostatniej dawki insuliny- korekta, za mało cukru- podać węglowodany proste w odpowiedniej dawce, żeby tylko nie przesadzić, bo za dużo to też niedobrze. Do tego pilnowanie bazy czyli podstawowej dawki insuliny. U zdrowej osoby trzustka sama wie, ile tej insuliny trzeba podać, a w cukrzycy co chwila trzeba podejmować decyzje. Wszystko po to, żeby poziom cukru był w zakresie docelowym, najlepiej 70-140 mg%, a jak jest poniżej 180 to cudownie. Setki, tysiące drobnych decyzji. I nigdy do końca nie wiadomo, czy na pewno prawidłowych. Bo ten sam posiłek, przy takim samym wyjściowym poziomie cukru jednego dnia może dawać cukier idealny, drugiego dnia wybije na 300, a kolejnego jest spadek poniżej 60. Czynników wpływających jest masa, nigdy do końca nie da się przewidzieć. Każda chwila dnia jest niepewnością, czy te decyzje, często podejmowane na szybko, będą prawidłowe. Na drugiej szali tej wagi  jest stan zdrowia w przyszłości. Powikłania- zawał, udar, niewydolność nerek, problemy ze wzrokiem, stopa cukrzycowa, im gorsze cukry, im większe wahania, tym większe prawdopodobieństwo, że w przyszłości one będą.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że dotyczy to dziecka, nastolatka. Zbuntowanego po kilku latach choroby, zmęczonego nieustannym nakłuwaniem palców, zakładaniem wkłuć, sensorów (to naprawdę mimo wszystko boli!) lub podawaniem insuliny z pena, oczekiwaniem na posiłek, bo cukier za duży. Wkurzonym, że nie można bezkarnie zjeść dodatkowej porcji pizzy czy innego smakołyku. To znaczy niby można, ale czy warto? Skoro cukier zaraz poszybuje pod niebo, bo nawet ścisłe wyliczenia nie zawsze zdają egzamin. Zmuszonym do planowania i rozważania, co zjeść, kiedy iść na rower, jak zaplanować dzień. Z tej złości i frustracji ukradkiem podjadającym rzeczy niekoniecznie zdrowe, a potem zastanawianie się, dlaczego ten cukier szaleje, skoro wszystko było wyliczone. A przy wyjściu z domu targać cały sprzęt- glukometr, peny lub dodatkowe wkłucia, glukagon, coś na dosłodzenie. I ukradkowe spojrzenia przypadkowych ludzi przy mierzeniu cukru w miejscu publicznym. Nie mówię o podawaniu insuliny- teraz już ludzie są bardziej świadomi, ale kiedyś strzykawka kojarzyła się jednoznacznie z narkomanem. Ach, zapomniałabym- jedzenie na mieście- albo insulina na oko, co nie zawsze dobrze wychodzi, albo bierzemy ze sobą wagę i ważymy (zdziwione spojrzenia personelu w knajpie), albo dopytujemy o wagę zamówionego posiłku (kolejne zdziwione spojrzenia).
Wahania cukru to również wahania nastroju. Przy wysokim może włączyć się rozdrażnienie, złość, trudności z koncentracją. Przy niskim- myślenie bywa wyłączone zupełnie, mózg przestawia się na tryb ratunkowy i jest tylko jeden kierunek działania- coś słodkiego natychmiast. I kolejne niebezpieczeństwo- hipoglikemia do złudzenia przypomina stan upojenia alkoholowego, nietypowe zachowanie, drżenie rak, bełkotliwa mowa, pocenie, w końcu utrata przytomności. Kiedy leży człowiek, zwłaszcza płci męskiej- to szczerze mówiąc pierwsza myśl- pijany. Omija się szerokim łukiem,tak po prostu jest. A to niestety może być osoba z cukrzycą, która ma niski cukier. Przy wysokim też może się to zdarzyć, ale już mniej spektakularnie.

Dlatego kiedy trafi się dzień taki jak w piątek, jestem wdzięczna pogodzie, losowi, wszystkim czuwającym nad nami dobrym duchom, Bogu, mądrym ludziom, którzy wymyślili cały ten sprzęt ułatwiający życie. Bo wiem, że to tylko chwila. Kilka godzin później nie będzie śladu po naszym zadowoleniu, znów wróci złość i frustracja. I codzienna walka. Tym bardziej jestem dumna, że to w większości samodzielna praca Filipa- ja pracowałam, potem miałam dyżur, a on sam tego wszystkiego pilnował. Fakt, że poprzedniego dnia było kazanie umoralniająco- dyscyplinujące, bo wykryliśmy kilka wyskoków- zapomniałem podać insulinę przed jedzeniem, trochę podjadłem bez insuliny, przeleżałem cały dzień przed telewizorem. A tu- można- cała doba w zakresie docelowym, a na kolację była pizza

3 komentarze:

  1. Co tu dodać więcej? Jesteś niesamowita i masz cudownych chłopaków :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak widać cuda się zdarzają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Codzienny maraton!
    Jestescie rewelacyjni!

    OdpowiedzUsuń