Miło było, naprawdę miło. Sporo fajnych emocji, wrażeń, wzruszeń, miłe towarzystwo, dobre jedzenie, obecność dzieci... Tak lubię. Ale po kolei.
Weekend był głównie turniejowy- sobota w sąsiednim mieście, niedziela u nas. Wyniki sobotnie niezbyt powalające, u nas- Mati z partnerką zajęli drugie miejsce w standardzie, czwarte w łacinie (na 6 startujących par). Nie jest to może do końca miarodajne, bo wyjątkowo mało par przyjechało na nasz turniej, nie było też tych najmocniejszych, ale pokonali kilka par, z którymi zazwyczaj przegrywali. Może efekt miejsca, bo na pewno nie nastawienie sędziów- choć od dwójki sędziów z Warszawy (obiektywnych, nie mieli swoich tancerzy) dostali dość wysokie oceny. Potrzebny był im ten bodziec, że mogą zająć dobre miejsce. A ja pooglądałam sobie taniec, na żywo na turnieju to jednak jest zupełnie inaczej. Oczywiście wszyscy spotkani znajomi i mniej znajomi musieli zahaczyć rozmową o mój gips, zebrałam sporą ilość współczujących słów i życzeń powrotu do zdrowia. A jak się okazało trenerom udało się załatwić kogoś innego do opieki medycznej, nawet bez angażowania mnie do poszukiwań. Nie jestem aż tak niezastąpiona i dobrze. Choć Kuba śmiał się ze mnie jeszcze w przeddzień turnieju, że zaraz do mnie zadzwonią i oczywiście się zgodzę. Ale nie dałabym rady. Już te 3 godziny jako widz nieźle mnie wymęczyły.
Na weekend przyjechał Kuba, sam, bo żona miała zajęcia, a on chciał pomóc przy organizacji turnieju, zawsze jest sporo pracy przy ustawianiu, dekorowaniu, rejestracji itp. Jeszcze trochę sentymentu do tańca w nim jest. Przy okazji potroszczył się nieco o mnie i moją rękę, ugotował obiad, zrobił większe zakupy, trochę pogadaliśmy. Między innymi na temat byłegomęża, któremu nieco chyba zagrałam na nerwach tym, że nie siedzę samotna i umartwiająca się, a szukam swojego szczęścia. Kuba skwitował to jednym słowem- hipokryta.
A byłymąż jakoś kiepsko wygląda. Jakby się zestarzał, zmarszczek mu przybyło, nie odzywa się prawie. Kila razy się zdarzyło, że w mojej obecności (krótko, ledwie kilka minut) wydzwaniał jego telefon, pewnie narzeczona, a on nie odbierał, czekał aż się wydzwoni do rozłączenia. Dziwne to jego zachowanie. Próbowałam wysondować co zamierza na święta i sylwestra, żeby jakoś zaplanować ten czas sobie i chłopakom, ale za wiele się nie dowiedziałam. Najprawdopodobniej pojedzie do narzeczonej i tam już zostanie. Kwestia samej wigilii lekko mnie stresuje, bo Kuba z żoną idą do jej rodziców. Ja z chłopakami mam zaproszenie do moich rodziców i pewnie skorzystamy. Ale zostanie teściowa... Oczywiście chętnie by nas u siebie widziała, bo nadal przecież traktuje mnie jak rodzinę, a babcią chłopaków będzie zawsze. Ciężko jej będzie- zostanie sama z bratem byłegomęża, a jest bardzo uczuciowa, odczuje samotność. Niby nie powinno mnie to dotyczyć, ale jednak mi przykro. Z kolei ja też mam swoje życie, które niekoniecznie jest kompatybilne z jej oczekiwaniami, a wręcz nieco głupio byłoby te dwie sfery łączyć. Zobaczymy jak to się poukłada.
Kuchennie- poza obiadem przygotowanym przez Kubę zrobiłam (jako mózg operacji, bo przecież nie własnymi rękoma) sałatkę z brokułami, makaronem, czerwoną fasolą i chipsami z pikantnego salami, ciasto z jednego jajka (przepis był u Ani- rzeczywiście smakowite i szybkie) oraz pizzowe ciasteczka- na specjalne życzenie Matiego, który po turnieju w sobotę (wrócił grubo po 22) pojechał jeszcze na andrzejkową imprezę z kolegami. Podobno zrobiły furorę, mimo że było sporo innego jedzenia, to wielka miska szybko się opróżniła.
Ja na imprezę andrzejkową i wróżenie jakoś ochoty nie miałam, spędziłam wieczór w domu w przemiłym towarzystwie prywatnego Andrzeja, po raz kolejny podeszliśmy do obejrzenia "Casablanki", ale jeszcze kawałek nam zostało. Nie rozumiem dlaczego ciągle coś nam przeszkadza... Poza tym w czasie bez towarzystwa czytałam niemal bez przerwy, ale co przeczytałam to oczywiście opisałam na drugim blogu, tu już się powtarzać nie będę.
A jutro około południa będę mogła sobie powiedzieć, że pojutrze o tej porze prawdopodobnie zostanę choć na trochę uwolniona od gipsu. Czy już na stałe to się okaże, szanse są, choć nie wiem czy na 100%. Czekam niecierpliwie, wizualizuję sobie jak to powinno wyglądać, zaklinam rzeczywistość, proszę swoje kości, żeby były łaskawe, ale czy się uda- nie wiadomo. Ale nawet jeśli nie, to przynajmniej będę wiedziała, na czym dalej stoję. W ostateczności może ubłagam lekki gips lub tylko stabilizator. I koniecznie powrót do pracy.
Na weekend przyjechał Kuba, sam, bo żona miała zajęcia, a on chciał pomóc przy organizacji turnieju, zawsze jest sporo pracy przy ustawianiu, dekorowaniu, rejestracji itp. Jeszcze trochę sentymentu do tańca w nim jest. Przy okazji potroszczył się nieco o mnie i moją rękę, ugotował obiad, zrobił większe zakupy, trochę pogadaliśmy. Między innymi na temat byłegomęża, któremu nieco chyba zagrałam na nerwach tym, że nie siedzę samotna i umartwiająca się, a szukam swojego szczęścia. Kuba skwitował to jednym słowem- hipokryta.
Kuchennie- poza obiadem przygotowanym przez Kubę zrobiłam (jako mózg operacji, bo przecież nie własnymi rękoma) sałatkę z brokułami, makaronem, czerwoną fasolą i chipsami z pikantnego salami, ciasto z jednego jajka (przepis był u Ani- rzeczywiście smakowite i szybkie) oraz pizzowe ciasteczka- na specjalne życzenie Matiego, który po turnieju w sobotę (wrócił grubo po 22) pojechał jeszcze na andrzejkową imprezę z kolegami. Podobno zrobiły furorę, mimo że było sporo innego jedzenia, to wielka miska szybko się opróżniła.
Ja na imprezę andrzejkową i wróżenie jakoś ochoty nie miałam, spędziłam wieczór w domu w przemiłym towarzystwie prywatnego Andrzeja, po raz kolejny podeszliśmy do obejrzenia "Casablanki", ale jeszcze kawałek nam zostało. Nie rozumiem dlaczego ciągle coś nam przeszkadza... Poza tym w czasie bez towarzystwa czytałam niemal bez przerwy, ale co przeczytałam to oczywiście opisałam na drugim blogu, tu już się powtarzać nie będę.
Nie martw się teściową, ten stan zafundowały jej własne dzieci. I tak odciągnęłaś na lata konsekwencje tych działań.
OdpowiedzUsuńWiem, że mogłabym się nie martwić. Ale to byłoby nie w porządku. W sumie ona nie jest niczemu winna. A poza tym myślę o sobie za jakieś 20-30 lat i o tym jak mogę samotnie czuć się, jeśli moi chłopcy gdzieś uciekną
UsuńWiesz ile osób nie dba nawet o swoich rodziców w święta? A Ty nawet martwisz się o byłą teściową ❤
OdpowiedzUsuńMam z nią dość dobre relacje, jest babcią moich chłopaków. Myślę, że to co robię teraz może zaprocentuje w przyszłości. Chciałabym, żeby moje dzieci umiały się zachować jak porządni ludzie kiedyś w przyszłości
UsuńMoże wpadnijcie w Wigilię najpierw do teściowej, a potem już do Twoich rodziców? To pewnie męczące, ale teściowej będzie miło (mi trochę jej szkoda).
OdpowiedzUsuńA czy była partnerka Nagiego tańczyć w innym klubie?
Dwie Wigilie jednego dnia praktykowałam w dawnych czasach. Uciążliwe. Zwłaszcza, że do rodziców mam ponad 70 km.
UsuńByła partnerka na razie się nie ujawniła w żadnym innym klubie, a jej mama nie odzywa się do mnie
Aguniu, widzę, że sława jednojajkowca rozlewa się po blogowni jak woda z Dunajca na wiosnę :))) Przypominam, że przepis jest do Lucii z https://pozagranicamipolskialenietylko.home.blog/
OdpowiedzUsuńCiasto u mnie w domu wciąż na 1-ym miejscu, jeszcze się nie znudziło.
Teściowej też mi żal. Może faktycznie umów się, że wpadniecie wcześniej a potem już spokojnie pojedź do rodziców? Będziesz miała spokojne sumienie i nie będziesz się gryzła. Wiesz, też jeździłam do teściowej (1-ej) właśnie dlatego, że mi jej żal było, bo kochała chłopców, a przecież nie jej winą, było że musiałam zostawić jej syna dla dobra dzieci właśnie.
Trzymam kciuki 1) za Twoją rękę, 2) za dobre miejsca na turniejach :)))
Dziękuję, Aniu. Ciasto rzeczywiście dobre.
Usuń