2.12.2019

Niezły weekend

    Miło było, naprawdę miło. Sporo fajnych emocji, wrażeń, wzruszeń, miłe towarzystwo, dobre jedzenie, obecność dzieci... Tak lubię. Ale po kolei.
    Weekend był głównie turniejowy- sobota w sąsiednim mieście, niedziela u nas. Wyniki sobotnie niezbyt powalające, u nas- Mati z partnerką zajęli drugie miejsce w standardzie, czwarte w łacinie (na 6 startujących par). Nie jest to może do końca miarodajne, bo wyjątkowo mało par przyjechało na nasz turniej, nie było też tych najmocniejszych, ale pokonali kilka par, z którymi zazwyczaj przegrywali. Może efekt miejsca, bo na pewno nie nastawienie sędziów- choć od dwójki sędziów z Warszawy (obiektywnych, nie mieli swoich tancerzy) dostali dość wysokie oceny. Potrzebny był im ten bodziec, że mogą zająć dobre miejsce. A ja pooglądałam sobie taniec, na żywo na turnieju to jednak jest zupełnie inaczej. Oczywiście wszyscy spotkani znajomi i mniej znajomi musieli zahaczyć rozmową o mój gips, zebrałam sporą ilość współczujących słów i życzeń powrotu do zdrowia. A jak się okazało trenerom udało się załatwić kogoś innego do opieki medycznej, nawet bez angażowania mnie do poszukiwań. Nie jestem aż tak niezastąpiona i dobrze. Choć Kuba śmiał się ze mnie jeszcze w przeddzień turnieju, że zaraz do mnie zadzwonią i oczywiście się zgodzę. Ale nie dałabym rady. Już te 3 godziny jako widz nieźle mnie wymęczyły.
   Na weekend przyjechał Kuba, sam, bo żona miała zajęcia, a on chciał pomóc przy organizacji turnieju, zawsze jest sporo pracy przy ustawianiu, dekorowaniu, rejestracji itp. Jeszcze trochę sentymentu do tańca w nim jest. Przy okazji potroszczył się nieco o mnie i moją rękę, ugotował obiad, zrobił większe zakupy, trochę pogadaliśmy. Między innymi na temat byłegomęża, któremu nieco chyba zagrałam na nerwach tym, że nie siedzę samotna i umartwiająca się, a szukam swojego szczęścia. Kuba skwitował to jednym słowem- hipokryta.
   A byłymąż jakoś kiepsko wygląda. Jakby się zestarzał, zmarszczek mu przybyło, nie odzywa się prawie. Kila razy się zdarzyło, że w mojej obecności (krótko, ledwie kilka minut) wydzwaniał jego telefon, pewnie narzeczona, a on nie odbierał, czekał aż się wydzwoni do rozłączenia. Dziwne to jego zachowanie. Próbowałam wysondować co zamierza na święta i sylwestra, żeby jakoś zaplanować ten czas sobie i chłopakom, ale za wiele się nie dowiedziałam. Najprawdopodobniej pojedzie do narzeczonej i tam już zostanie. Kwestia samej wigilii lekko mnie stresuje, bo Kuba z żoną idą do jej rodziców. Ja z chłopakami mam zaproszenie do moich rodziców i pewnie skorzystamy. Ale zostanie teściowa... Oczywiście chętnie by nas u siebie widziała, bo nadal przecież traktuje mnie jak rodzinę, a babcią chłopaków będzie zawsze. Ciężko jej będzie- zostanie sama z bratem byłegomęża, a jest bardzo uczuciowa, odczuje samotność. Niby nie powinno mnie to dotyczyć, ale jednak mi przykro. Z kolei ja też mam swoje życie, które niekoniecznie jest kompatybilne z jej oczekiwaniami, a wręcz nieco głupio byłoby te dwie sfery łączyć. Zobaczymy jak to się poukłada.
  Kuchennie- poza obiadem przygotowanym przez Kubę zrobiłam (jako mózg operacji, bo przecież nie własnymi rękoma) sałatkę z brokułami, makaronem, czerwoną fasolą i chipsami z pikantnego salami, ciasto z jednego jajka (przepis był u Ani- rzeczywiście smakowite i szybkie) oraz pizzowe ciasteczka- na specjalne życzenie Matiego, który po turnieju w sobotę (wrócił grubo po 22) pojechał jeszcze na andrzejkową imprezę z kolegami. Podobno zrobiły furorę, mimo że było sporo innego jedzenia, to wielka miska szybko się opróżniła.
  Ja na imprezę andrzejkową i wróżenie jakoś ochoty nie miałam, spędziłam wieczór w domu w przemiłym towarzystwie prywatnego Andrzeja, po raz kolejny podeszliśmy do obejrzenia "Casablanki", ale jeszcze kawałek nam zostało. Nie rozumiem dlaczego ciągle coś nam przeszkadza... Poza tym w czasie bez towarzystwa czytałam niemal bez przerwy, ale co przeczytałam to oczywiście opisałam na drugim blogu, tu już się powtarzać nie będę.
   A jutro około południa będę mogła sobie powiedzieć, że pojutrze o tej porze prawdopodobnie zostanę choć na trochę uwolniona od gipsu. Czy już na stałe to się okaże, szanse są, choć nie wiem czy na 100%. Czekam niecierpliwie, wizualizuję sobie jak to powinno wyglądać, zaklinam rzeczywistość, proszę swoje kości, żeby były łaskawe, ale czy się uda- nie wiadomo. Ale nawet jeśli nie, to przynajmniej będę wiedziała, na czym dalej stoję. W ostateczności może ubłagam lekki gips lub tylko stabilizator. I koniecznie powrót do pracy.
   

8 komentarzy:

  1. Nie martw się teściową, ten stan zafundowały jej własne dzieci. I tak odciągnęłaś na lata konsekwencje tych działań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że mogłabym się nie martwić. Ale to byłoby nie w porządku. W sumie ona nie jest niczemu winna. A poza tym myślę o sobie za jakieś 20-30 lat i o tym jak mogę samotnie czuć się, jeśli moi chłopcy gdzieś uciekną

      Usuń
  2. Wiesz ile osób nie dba nawet o swoich rodziców w święta? A Ty nawet martwisz się o byłą teściową ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam z nią dość dobre relacje, jest babcią moich chłopaków. Myślę, że to co robię teraz może zaprocentuje w przyszłości. Chciałabym, żeby moje dzieci umiały się zachować jak porządni ludzie kiedyś w przyszłości

      Usuń
  3. Może wpadnijcie w Wigilię najpierw do teściowej, a potem już do Twoich rodziców? To pewnie męczące, ale teściowej będzie miło (mi trochę jej szkoda).
    A czy była partnerka Nagiego tańczyć w innym klubie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwie Wigilie jednego dnia praktykowałam w dawnych czasach. Uciążliwe. Zwłaszcza, że do rodziców mam ponad 70 km.
      Była partnerka na razie się nie ujawniła w żadnym innym klubie, a jej mama nie odzywa się do mnie

      Usuń
  4. Aguniu, widzę, że sława jednojajkowca rozlewa się po blogowni jak woda z Dunajca na wiosnę :))) Przypominam, że przepis jest do Lucii z https://pozagranicamipolskialenietylko.home.blog/
    Ciasto u mnie w domu wciąż na 1-ym miejscu, jeszcze się nie znudziło.
    Teściowej też mi żal. Może faktycznie umów się, że wpadniecie wcześniej a potem już spokojnie pojedź do rodziców? Będziesz miała spokojne sumienie i nie będziesz się gryzła. Wiesz, też jeździłam do teściowej (1-ej) właśnie dlatego, że mi jej żal było, bo kochała chłopców, a przecież nie jej winą, było że musiałam zostawić jej syna dla dobra dzieci właśnie.
    Trzymam kciuki 1) za Twoją rękę, 2) za dobre miejsca na turniejach :)))

    OdpowiedzUsuń