3.01.2020

Czasem ręce opadają

   Proszę. Informuję. Wyjaśniam. Żeby nie było, że "zapomniałam, nie usłyszałam"- na piśmie. Jak grochem o ścianę. Za dużo personelu, słaby przepływ informacji. Wszystkim się wydaje, że jestem niezniszczalna. Jestem, oczywiście, że jestem, ale w granicach rozsądku. Szkoda, że to nie mój rozsądek. Bo gdybym była rozsądna, to nadal siedziałabym na zwolnieniu. A skoro jestem w pracy, to tak jak przewidywałam, nie ma taryfy ulgowej. Szefowa na noworocznym urlopie, wróci dopiero po dłuższym weekendzie. Owszem, na wstępie kiedy przychodzę do pracy grafik mam ustawiony nieźle, ale gorzej jest w trakcie. Zaczyna się od małego trzęsienia ziemi, a kończy uderzeniem asteroidy. W teorii powinnam przyjmować nie więcej niż 2/3 tego co wcześniej, na finiszu nie ma różnicy. Czyli dużo pisania na komputerze, nie ma siły, żebym nie wsadziła na klawiaturę palców lewej ręki, bo samą prawą pisać niewygodnie. Małe dzieci- trudno zbadać, trudno nie pomagać odruchowo niesprawną ręką, a potem boooooli... A wizyty domowe- skoro pracuję, to nikogo nie obchodzi, że nie dam rady, że samo wkładanie i zdejmowanie kurtki jest dość kłopotliwe, że bywa różnie. Moja działka i koniec, nie ma dyskusji.
   Wiem, że nie powinnam się żalić, miałam świadomość na co się piszę. Że wszystkie ustalenia, które były warunkiem powrotu do pracy będą aktualne tylko na chwilę. Nieważne, że wczoraj po kolejnym zwróceniu uwagi (grzecznie i spokojnie oraz na piśmie) osoba, która najbardziej namieszała została wezwana na dywanik do administracji i dziś będzie lepiej. Za moment znów wszystko wróci do negatywnej normy. Brakuje mi odpowiedniego poziomu asertywności. Zawsze wydawało mi się, że mam jej sporo, a tu niespodzianka! Fakt, że mam spore poczucie winy wobec kolegów, bo swoim wypadkiem i długim zwolnieniem sprawiłam ogromny kłopot i nadmiernie obciążyłam ich pracą. Ale z drugiej strony- wcale przecież tego nie chciałam, mnie też to dotknęło dość mocno i zanim się wygrzebię z rehabilitacją, powrotem do sprawności, zaległościami finansowymi, to lepiej nie myśleć. I naprawdę pracuje ile mogę, nie pieszczę się, tylko po prostu ta ręka po przeciążeniu mi dokucza. Obrzęk palców, drętwienia, pobolewania- do tego się przyzwyczaiłam, ale chyba nie muszę sobie dokładać rwącego bólu i ryzyka naruszenia ledwo co dokonanego zrostu?
   No, to już mi lepiej. Na chwilę. Bo wiem doskonale, że nie wygram na dłuższą metę. Personel szefowej się boi, przy niej chodzi jak w zegarku, męska część załogi nie daje sobie wejść na głowę, a ja jestem najsłabszym ogniwem. Rozumiem, że taka jest specyfika pracy, że ludzie potrzebują, ale wystarczyłoby trochę logicznego myślenia i stosowania się do standardów i wytycznych- one są od lat, tylko ze stosowaniem w praktyce średnio wychodzi. Prawdą jest, że jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą tylną część ciała...

5 komentarzy:

  1. To niestety prawda, nauczyłam się, że jeśli sama nie wykrzyczę swoich racji, oburzenia, nie obronie ważności swoich spraw, to zacznę być wykorzystywana, bo już to przerabiałam. Nie wszystko jest wyższą koniecznością, to taki wytrych dla szefów.
    Tylko dlaczego niektórzy nie rozumieją naszych racji bez awantury?
    Nie daj sobie wejść na głowę, bo przepadniesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Największy problem mam z wyegzekwowaniem stosowania się do moich próśb- jeśli chodzi o polecenia służbowe- wszystko gra. A zwykłe prośby nie skutkują...

      Usuń
  2. Powtarzam za Jotką, nie daj się! Aguś, zdrowia nie kupisz za żadne pieniądze, przecież o tym wiesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wiem. Tylko ta nieszczęsna asertywność kuleje...

      Usuń
  3. Pamiętaj, że nawet to, co wydaje się być beznadziejnie, w efekcie końcowym może okazać się czymś wspaniałym. Wszystko jest po coś :) cycki do przodu.

    OdpowiedzUsuń