6.01.2020

Wracamy do normy

  Pod warunkiem, że to własnie jest normą. Naszą chyba jest. Czyli- poranne wstawanie, do szkoły, do pracy, po południu szybko obiad, zajęcia popołudniowe- jakieś zakupy, odrabianie lekcji, trochę ogarnięcia mieszkania, pranie itp, czasem trening , kolacja, przygotować się na dzień kolejny, a następnego dnia to samo. I tak 5 dni w tygodniu. Potem weekend, kiedy to można odpocząć od codzienności. W międzyczasie trochę czytania, z rzadka jakaś rozrywka. Wszystko w biegu, na wszystko brakuje czasu. Ale przynajmniej jest rutyna, bezpieczna, spokojna. A ostatnio jednak trochę mi tego brakowało. Od czasu złamania ręki (i jeszcze miesiąc  wcześniej czyli od wesela Kuby) to było balansowanie na huśtawce z wielką niewiadomą w tle. Obecnie śmiem twierdzić, że wracamy do równowagi.
   Oczywiście jest nieco inaczej niż te 3-4  miesiące temu. Pracuję, jestem w stanie prowadzić samochód, choć do pełnej sprawności to jeszcze mi daleko. Na dyżury wrócę nieprędko, o ile wrócę w ogóle, bo marnie to widzę. Poza ograniczeniem z powodu ręki, dodatkowo ze względu na Filipa. Może jestem nadopiekuńcza, ale czuję wielki opór przed zostawieniem go na noc bez możliwości natychmiastowej interwencji w razie sytuacji krytycznej. Zwłaszcza kiedy byłymąż  już wyjechał na stałe. To znaczy chyba wyjechał, bo po świętach spędzonych z narzeczoną, tak jak planował przyjechał do chłopaków, miał wrócić do niej na Sylwestra, zostawić Mateuszowi swój samochód, tymczasem jeszcze 31.12 rano był u siebie w mieszkaniu. Z relacji Kuby wynikało, że coś tam w związku zazgrzytało, ale od byłegomęża nie dało się nic dowiedzieć. Ostatecznie chyba pojechał znowu do narzeczonej, samochodu nie zostawił, poza tym nic więcej nie wiem. Nie to, że jestem bardzo ciekawa co tam u niego słychać, ale warto byłoby uregulować pewne kwestie związane z chłopakami. Pal sześć kwestie finansowe, bo z tym sobie poradzę sama, bardziej chodzi mi o kontakty i spędzanie choć odrobinę czasu z Filipem i Mateuszem. Bo że dogadają się z Kubą to nie mam wielkich złudzeń. Tym bardziej, że po raz kolejny byłymąż umawiał się z Kubą na spotkanie i  w ostatniej chwili je odwołał. A kiedy już udało się im spotkać, to nie bardzo mieli o czym rozmawiać. Kuba jest rozżalony, że ojciec traktuje go bardzo lekceważąco i jak twierdzi- nie ma ochoty być mądrzejszym i "ojcować własnemu ojcu". Młodsi jeszcze jakoś tolerują wybryki tatusia. Ale już jego własny brat w sytuacji podbramkowej (matka w szpitalu) przyznał, że ostatnio ma bardzo sporadyczny kontakt, bo nie podoba mu się, co ten wyprawia i jak traktuje bliskie osoby. No własnie- teściowa kilka dni temu trafiła do szpitala i nikt nie powiadomił o tym byłegomęża...
   Nie mogę się doczekać, kiedy tryb życia wróci na właściwe tory. Chłopcy mieli dużo wolnego, spali długo, jedzenie było nieco inne niż zazwyczaj i cukier skakał przeokropnie. Nie szło opanować. Fakt, że i Filip nie przykładał się za bardzo, do tego trochę szwankowały sensory i w rezultacie wszystko było nie tak. Wizytę u diabetologa mamy dopiero za 1,5 miesiąca, więc może uda mi się trochę wyprostować, ale ze strachem myślę o poziomie hemoglobiny glikowanej. Bo aplikacja prognozuje mi 6,5%, a to dla mnie stanowczo za dużo. Pani profesor i z tego będzie się cieszyła, ale ja wiem, że może być lepiej. Po drodze niestety są jeszcze ferie i znów będzie nieco zawirowań. Prawdę mówiąc jestem już tym zmęczona.
   Okres poświąteczno- noworoczny to również fantastyczne 9 dni, które spędziłam w miłym towarzystwie. Mogłam poczuć się nawet nieco rozpieszczana, wracałam do domu, gdzie czekał na mnie obiad, rano nie musiałam lecieć po bułki, dostawałam herbatę pod nos, do tego dużo miłych słów. Owszem, sytuacja nie była zupełnie typowa, ale przez te kilka dni miałam możliwość zakosztowania normalności. I poczucia, że nie wszystko jest tylko na mojej głowie, że jest ktoś, kto w równym stopniu odpowiada za codzienność. Tylko ten fajny czas szybko minął i nie wiadomo kiedy znowu tak się uda. Ale mam chęci na więcej i więcej.
  Jedną z konsekwencji tych dni było też mniej czytania, a więcej telewizji. Po prostu czytanie wymaga skupienia, a przy włączonym telewizorze da się rozmawiać i robić inne rzeczy. Co prawda przytłoczyła mnie ilość koszmarnych programów, jestem przerażona poziomem tego, co nam serwuje telewizja. A podejrzewam, że i tak nie widziałam większości tych bardzo popularnych. Mignęło mi coś pod nazwą "Chłopaki do wzięcia" i nieco się zdegustowałam. Wkrótce kończy mi się umowa na kablówkę, więc chyba po prostu definitywnie zrezygnuję z pakietu, którego i tak nie oglądam.
   A teraz spać i jutro zaczynamy normalne życie

4 komentarze:

  1. Powodzenia! I pamiętaj, że jesteś rekonwalescentką, nie daj się zamęczyć w pracy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W teorii nie daję się zamęczyć. W praktyce różnie bywa

      Usuń
  2. Samo życie, ta monotonia czasami przeraża, a czas upływa i nagle budzimy się starsi o rok...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas płynie, jest bezwzględny. Ale czasem bywa nieco mniej nieprzyjazny, udaje się go nieco obłaskawić.

      Usuń