3.02.2020

W błogiej nieświadomości

               Czasem dobrze nie wiedzieć, co się dzieje, dzięki temu jest mniej nerwowo, człowiek żyje sobie spokojnie, bez stresu... Taaaak, bez stresu. Dobrze by było.
              Ostatnio w piątkowy bardzo późny wieczór zakończył nam działanie sensor do pomiaru glukozy. W tej sytuacji zazwyczaj po prostu zakładało się nowy sensor, czekało odpowiedni czas do kalibracji i można było dalej sprawdzać łatwo ile tego cukru jest. Ale żeby sensor mógł działać potrzebny jest do tego transmiter, mała muszelka przyczepiana do sensora.
O ile sensor jest jednorazowy, o tyle transmiter przy każdej zmianie trzeba naładować, co trwa około 1-2 godziny. Chyba że się ma drugi zapasowy, wtedy zakłada się na zmianę. Transmiter ma gwarancję przez rok, jest refundowany co 8 miesięcy, ale kosztuje bagatela 1150zł. Dotychczas mieliśmy dwa transmitery, jeden już marnie trzymał cały cykl działania sensora, bo miał sporo ponad rok, ale było to jednak trochę ułatwienia i oszczędności czasu. Bo jeśli zaczynamy ładowanie o 23, to nowy sensor zakłada się o 1 w nocy, potem o 3 kalibracja. W zasadzie cała noc przechodzona, a i tak przecież zazwyczaj muszę przynajmniej 1-2 razy w nocy sprawdzać cukier. I Filipa musiałabym budzić, bo na śpiąco nie da się tego założyć. Więc odpuściliśmy do rana. Cukier oczywiście i tak musiałam zmierzyć, nie był najniższy, ale przypomniałam sobie jak to było kiedyś, bez CGM. Ciągła niepewność, kłucie palców w nocy. Cóż, technika pomaga, czasem oczywiście potrafi nieźle namieszać, ale jednak bez tych udogodnień jest znacznie trudniej. Wiem, że można bez tego funkcjonować, przecież większość osób z cukrzycą sobie radzi tylko z glukometrem, bo jednak te udogodnienia najtańsze nie są, nie każdego na to stać. Ale wolę jednak wiedzieć i spać ciut spokojniej. O ile w ogóle będę spać.
            Nie zawsze ta nieświadomość jest dobra. Dotychczas sporadycznie mierzyłam sobie ciśnienie i zazwyczaj miałam niskie 90/60, 100/60, przy 110/80 już czułam się nie najlepiej. W sobotę pogoda była okropna, jak na zimę rzecz jasna. Deszczowo, dość ciepło. A ja miałam przy tym fatalne samopoczucie, ból głowy, mroczki przed oczami. Jakoś nie potrafiłam wyjaśnić sobie dlaczego, coś mnie tknęło i zmierzyłam sobie ciśnienie. Nie mogłam uwierzyć, było 120/100, potem 130/95. Jak nie moje to ciśnienie. Trochę odpoczęłam, pospałam, potem się samo unormowało, ale chyba trzeba zacząć częściej się sprawdzać.
            Jeśli chodzi o sytuację polityczną i najnowsze wydarzenia światowe- prawdę mówiąc jestem bardziej niż nieświadoma. Tak mnie mierzi to wszystko, co się dzieje, tak denerwuje głupota i brak myślenia polityków, tak boli lekceważenie wszystkiego i wszystkich przez tych, których sami wybraliśmy (podobno, i to niezależnie od opcji politycznej), ze nie jestem w stanie oglądać telewizji, słuchać radia. Może to krótkowzroczne z mojej strony, może ktoś powiedzieć, że w ten sposób daję przyzwolenie na te różne nieprawidłowości, ale po prostu nie mogę. Już od jakiegoś czasu polityka dla mnie nie istnieje. 

4 komentarze:

  1. Problemy zdrowotne czasami przysłaniają wszystko, bo tak naprawdę zdrowie jest najważniejsze, nawet gdy głowa boli wszystko traci na znaczeniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szlachetne zdrowie
      nikt się nie dowie
      jako smakujesz
      aż się zepsujesz.
      Jak zwykle bardzo aktualne

      Usuń
  2. Z polityką mam podobnie. Od paru lat żyję na "emigracji wewnętrznej", w samochodzie eskarock, w telewizji wyłącznie kanały serialowo-kulinarne. Tego co się dzieje na świecie- dowiaduję się wyłącznie z nagłówków w internecie.
    A ciśnienie kontrolować trzeba... Wiem, "szewc bez butów chodzi", też mam sobie dużo do zarzucenia w tej kwestii. Ale leki biorę codziennie, jak zapomnę- jest źle...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dotychczas żyłam w przekonaniu, że jestem stałym niskociśnieniowcem. A tu niespodzianka. Nawet bym nie pomyślała. Mam nadzieję, że to jednorazowy wybryk

      Usuń