14.05.2020

Do wielu razy sztuka

 To było kolejne podejście. W niedzielę- piękna pogoda, chciałam pójść na rower, ale dostałam zakaz. Nie żebym taka posłuszna była, zazwyczaj mam swoje zdanie, ale przeważył argument o dziwnym przeczuciu, że nie powinnam tego dnia jeździć rowerem. Ostatnio przy takim przeczuciu złamałam rękę. Dla świętego spokoju darowałam sobie eskapadę. W poniedziałek zanim ogarnęłam wszystko była godzina 17. Według prognoz od 19 miało padać, więc uznałam, że zrobię choć 5 km. Po 700 m lunął taki deszcz, że czym prędzej wracałam do domu.
We wtorek napadało śniegu, a potem pracowałam i pracowałam, po 18 już nie miałam siły myśleć o rowerze. W środowe popołudnie znowu padał deszcz. I bardzo dobrze, że padał, bo jest potrzebny bardzo, ale rower znów trzeba było odłożyć. No i w końcu przyszedł czwartek. Pogoda dość przyjemna, nie za ciepło, słońca niewiele, ale przynajmniej bez prognozowanego deszczu. Co prawda na obiad zapowiedziały się dzieciaki, potem trochę pogadaliśmy, ale już po 17 byłam wolna. Ociężałość poobiednia minęła i można było ruszać. Tym razem pojechałam zupełnie inną trasą, w weekend przespacerowałam ją na nogach, rowerem pojechałam nieco dalej. Godzina jazdy z wieloma przystankami, bo trzeba było uwiecznić piękne okoliczności przyrody, kilometrów może nie za dużo, bo około 8, ale nie jestem jeszcze w stanie poszaleć więcej. Dobre i to.
Dotleniłam się, nawdychałam olejków eterycznych z sosen, odurzyłam zapachem czeremchy i fiołków, nasłuchałam śpiewu ptaków, kukania kukułki, stukania dzięcioła. Jutro pewnie odczuję wszystkie drobne wstrząsy, bezboleśnie się nie da. Ale warto było. Dzień odpoczynku i mam nadzieję, że w weekend uda mi się znów trochę pojeździć, tym razem w miłym towarzystwie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz