Kuba jest dorosły, studiuje, udało mu się napisać pracę licencjacką, teraz ma sesję. Do jego nauki już się nie mam co wtrącać, mogę tylko podpytywać o rezultaty. Zresztą teraz pilnuje go żona, ja nie mam nic do gadania. Mati jest bardzo obowiązkowy i nauczanie zdalne praktycznie mu nie przeszkadzało. Kilka wpadek miał, ale to naprawdę drobnostki. Tym bardziej, że o ile nic się nie wydarzy, to w tym roku, będąc w trzeciej klasie technikum, na koniec roku otrzyma świadectwo z paskiem. Nie wymagałam tego, nawet nie miałam zamiaru, on sam wyznaczył sobie taki cel i bardzo konsekwentnie do niego dążył. Na dodatek osiągnął go uczciwie- sprawdziany pisał bez ściągania (choć przecież mógł), bo chciał zobaczyć ile umie. Jestem pełna podziwu dla jego ambicji. W przyszłym tygodniu ma pierwsze egzaminy zawodowe, podchodzi do nich na luzie, bo jak twierdzi już w ubiegłym roku mógłby je zdać bez problemu.
O ile ze starszymi chłopakami nie miałam problemów, o tyle z Filipem było ich mnóstwo. Na początku uznałam, że jest wystarczająco dorosły i potrafi sam zająć się lekcjami. Pytałam oczywiście czy zrobił to czy tamto, czy wszystko rozumie, sprawdzałam w dzienniku elektronicznym, przypominałam o wysyłaniu prac. Po 2 tygodniach zachciało mi się sprawdzić jak to wygląda w zeszytach. A było w nich wielkie NIC. Prace pisemne, owszem, wysyłał, ale żadnych notatek, tematów, nic. Pogoniłam do uzupełnienia, potem już pilnowałam na bieżąco. Tak mi się przynajmniej wydawało. Umknął mi fakt, że nie ma lekcji polskiego, ale w natłoku innych przedmiotów uznałam (naiwnie), że może pani jest na zwolnieniu albo co. Bo skoro nie ma wpisów w dzienniku elektronicznym, to i lekcji nie ma. Nic bardziej błędnego. Lekcje były- na Facebooku. Szkopuł w tym, że Filip nie korzysta z Facebooka, więc nic o tym nie wiedział. Z kolegami kontakt ma średni, a pani od polskiego przez kilkanaście lekcji nie zauważyła braku ucznia. A podobno sprawdzała obecność za każdym razem. Przez przypadek dowiedziałam się o takiej formie lekcji, kiedy w dzienniku nieoczekiwanie pojawiła się jedynka i zaczęłam drążyć o co chodzi. Trochę było do nadrobienia, potem już regularnie Filip uczestniczył w lekcjach. Na chwilę odetchnęłam, po czym znów pojawiła się kolejna jedynka. Tym razem z kartkówki- link do niej był umieszczony na classroomie i znów Filip nic o tym nie wiedział, że jest jakiś classroom. A w dzienniku nadal zero informacji o języku polskim. Po pierwszej jedynce skontaktowałam się z nauczycielką, wyjaśniłam sytuację, poprosiłam o wpisywanie choć najważniejszych informacji do dziennika. Niestety pani stwierdziła, że nie ma takiej potrzeby, kontakt z uczniami jest wystarczający. Za drugim razem miałam ochotę zrobić z tego niezłą aferę, bo uważam, że to nie w porządku. Owszem, Filip może i jest nieco ciamajdowaty, nie zawsze uważa, przez wahania cukru czasem nie wszystko do niego dociera, zdarzało mu się mylić terminy lub adresy, na które miał wysyłać prace. Nie chcę go usprawiedliwiać, ale jednak mam żal do pani od polskiego. Może nie powinnam, ale według mnie nie tak to powinno wyglądać.
Ogólnie na koniec roku Filip jakoś wybrnął z tych wszystkich kłopotów. Ale na deser dziś późnym wieczorem zauważyłam, że z jednego z przedmiotów zawodowych na koniec roku ma ocenę dopuszczającą (jakoś nie lubię tej nazwy, wolę staromodną dwóję). Trochę dziwne, bo na pierwsze półrocze miał trójkę (średnia ocen z półrocza 3,5), w drugim półroczu było tak samo, w przewidywanej ocenie na koniec była trójka, a tu nagle dwója. Coś się nauczycielowi pomyliło? Poprosiłam o wyjaśnienie, zobaczymy jutro.
Przez te wszystkie zawirowania w ostatnich dniach mam ogromne problemy ze snem. Przy wahaniach cukru już mi się to zdarzało, ale szybko wracałam do normy, a tu bywa, że przewracam się do 2-3 nad ranem, a potem rano jestem mało przytomna. Mam nadzieję że ten stan szybko minie.
Żeby nie było- ja też się uczyłam. W sieci pojawiło się mnóstwo wykładów, webinariów, szkoleń, a nawet kongresów. Do wyboru, do koloru, codziennie, czasem nawet tego samego dnia kilka różnych tematów, że aż nie można było się zdecydować co wybrać, bo wszystko na żywo. Na szczęście część była potem dostępna do odtworzenia. I tu akurat uważam, że wirus nam się przysłużył. Normalnie nie byłabym w stanie być na tych wszystkich wykładach i szkoleniach- po pierwsze daleko, po drugie zazwyczaj sporo kosztują, a i czasu zazwyczaj nie ma. Jasne, że na żywo jest zupełnie inaczej, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. A to jeszcze nie koniec, bo sporo wykładów jest jeszcze zaplanowanych na lipiec. A ja chyba lubię się uczyć.
Ten czas to dla wszystkich niezłe zawirowanie.
OdpowiedzUsuńW przypadku Twojego syna ktoś zaniedbał sprawy, u nas monitorowaniem takich sytuacji zajmuje się pedagog szkolny w porozumieniu z wychowawcami i nie ma możliwości, by uczeń uciekł z systemu zdalnego nauczania, bo nawet ci, co nie maja sprzętu czy Internetu odbierali materiały na papierze w szkole i ta drogą oddawali.
Co by nie rzec, był to czas próby, więc jeśli to wróci od września, jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia...
Ze zdalnych szkoleń zawsze można coś wybrać i oszczędza się czas, bo niektóre w realu pozostawiały wiele do życzenia...
Na szczęście wakacje już za moment, a od września- zobaczymy. Na razie odpuszczam wszelkie uświadamianie, że nie tak to powinno wyglądać. Jakoś wybrnęliśmy ze wszelkich tarapatów.
Usuń