Nie do końca wiem, na którym blogu powinnam umieścić ten wpis, bo tak naprawdę jest on podwójnej kategorii- trochę o życiu, a trochę o wrażeniach, dlatego postanowiłam, że będzie na obu jednocześnie.
Od kiedy na świecie pojawiły się dzieci, a my zaczęliśmy myśleć o wyjazdach na wakacje, to zazwyczaj kierunkiem oczywistym było morze. Nie oszukujmy się, to było pójście na łatwiznę. Dzieci nad morzem to radocha z wielkiej piaskownicy i chlapanie w wodzie, nawet jeśli jest ona zimna. I nawet jeśli tak naprawdę to samo, tylko w mniejszej skali, mamy u siebie. Wielokrotnie słyszałam zdziwienie, że my znad jezior przyjeżdżamy nad morze. Ale na urlopie potrzebna jest po prostu zmiana otoczenia, totalne lenistwo i luz. Z dziećmi, zwłaszcza małymi, aktywny wypoczynek jest dość trudny. Może nie ze wszystkimi tak jest, ale z moimi właśnie tak było. Więc były wyjazdy nad morze. Tym bardziej, że przez ładnych kilka lat łączyłam przyjemne z pożytecznym, bo wakacyjne wyjazdy spędzaliśmy w Jastarni- ja trochę w pracy (opieka medyczna na koloniach), chłopcy mieli tam zbliżone wiekowo towarzystwo, zakwaterowanie gratis.
Ale od zawsze marzyły mi się góry. Pierwszy raz zobaczyłam je mając chyba 12 lat, to były kolonie w Beskidzie Wyspowym, w okolicach Limanowej. Potem w liceum krótka wycieczka w Góry Świętokrzyskie, wypad harcerski na Jurę Krakowską- Częstochowską i w Bieszczady, potem długo długo nic i już w czasach małżeńskich tydzień w Zakopanem (nieco ponad dwuletni Kuba został wtedy z dziadkami). A potem już tylko morze. Teraz powoli wracam do swoich marzeń i zaczynam je realizować. Jura i Góry Świętokrzyskie już były, w tym roku będzie nieco wyżej. Ale nie o tym miał być ten wpis. Bo tereny u nas w sumie głównie jeziorne, ale i góry (no, raczej górki i pagórki) się znajdą. W końcu są to tereny polodowcowe, gdzie możemy zobaczyć liczne wzniesienia morenowe, kemowe, jeziora rynnowe, głazowiska... I takie cuda niespełna 50 km od domu. A ja dotychczas jakoś nie mogłam się wybrać. Ale w sobotnie wczesne popołudnie, przy pięknej pogodzie postanowiliśmy nieco pozwiedzać okolicę. Mati był w pracy, Filip wybrał spotkanie z kolegą, więc ja w swoim miłym towarzystwie wyruszyliśmy do Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Udało nam się zaliczyć tylko kilka atrakcji, reszta została na kolejny wypad.
Tuż obok przepływa Czarna Hańcza- w tym miejscu jest to niewielki strumyczek wśród gęstwiny drzew. Chwilę później wpada do jeziora Hańcza- najgłębszego w Polsce, miejscami ponad 100 m.
Tyle udało nam się zobaczyć w jedno popołudnie. Atrakcji jest znacznie więcej, widoki- nawet jeśli tylko z okien samochodu- niesamowite. Wrócimy tam na pewno, bo sporo jeszcze można pozwiedzać. Mój towarzysz pochodzi z innego rejonu (jak dla mnie równie pięknego i mającego swoje atrakcje), ale był zachwycony. Ja zresztą też
To prawda, znam ludzi, którzy cały świat niemal zwiedzili, a w naszych zakątkach nie byli, może myślą, że jeszcze zdążą?
OdpowiedzUsuńWarto rozglądać się po tej bliższej okolicy i zwiedzać co się da
UsuńSporo udało Ci się zobaczyć. Dziękuję za ciekawą relację
OdpowiedzUsuńPlanuję jeszcze więcej, ale pewnie kolejne relacje zamieszczę tylko na moim drugim blogu https://terazjestinaczej.home.blog
Usuń