26.12.2020

Jak nasz naród

 Święta powolutku mijają. Nieco inne niż zawsze, bo znacznie spokojniejsze i bardziej leniwe. Pewnych rzeczy w nich brakuje, inne są w nadmiarze, jeszcze inne ogólnie są, ale spodziewaliśmy się nieco inaczej. Cóż, życie ze wszelkimi jego przejawami i niespodziankami. 

Na Wigilii zgodnie z zapowiedziami był Kuba z Żoną i była- teściowa ze szwagrem. Dzieciaki przyszły ze swoim koteczkiem, bo przecież maleństwa nie można zostawić samego w taki wieczór.


Maleństwo było u nas nie po raz pierwszy, ale z moimi kocurkami zaprzyjaźnić się nie mogą. Poza tym łobuziak z niej nieziemski, wszędzie wlezie i rozrabia na całego. Moje kocice to już stateczne starsze panie, więc nie w głowie im szaleństwa, a maluch na początku kolacji z całym impetem wskoczył na zasłonę w wyniku czego karnisz z tej strony lekko odpadł ze ściany. Po kolacji niezawodny Mati z własnej inicjatywy i niezwłocznie naprawił szkodę. Ma chłopak smykałkę do drobnych prac domowych, a ja dzięki temu święty spokój i solidną męską rękę w domu. I mam nadzieję, że jego ewentualna przyszła żona będzie się cieszyć.

A poza tym moje kocice, choć zazwyczaj na siebie fukają i prychają, a żadnych przejawów przyjaźni między nimi nie widać, tym razem zgodnie usiadły na szczycie schodów i zimnym, lekko szyderczym wzrokiem oraz bezwzględną zaporą z własnych ciał zablokowały małej koteczce dostęp do miski z jedzeniem. Mała jest żarłokiem i szybko by wyczyściła zawartość, a tu spryciary znalazły sposób. Filip skwitował to tak- zjednoczyły się w obliczu nieszczęścia, zupełnie jak nasz naród.

I tym optymistycznym akcentem zakończę...Świętowanie jeszcze jutro, choć już tylko na pół gwizdka, bo od popołudnia czas się mentalnie przygotowywać do pracy. Oj, oj, oj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz