15.12.2020

Pozytywne opowieści

 Wbrew tytułowi i pozorom nie będą one zbyt pozytywne. Nie bardzo miałam dotychczas ochotę pisać o wydarzeniach związanych z wirusem, ale w pewnym momencie podchodzi on tak bliziutko, że inaczej się nie da. Paskudztwo zdominowało każdy temat rozmów rodzinnych, towarzyskich i służbowych. Ma wpływ na nawet najdrobniejsze plany, a w zasadzie dobitnie pokazuje, że raczej tych planów robić się nie powinno. Właśnie się o tym przekonałam.

Święta miałam spędzić we własnym domu, na Wigilię zapowiedział się Kuba z Żoną. Zaprosiłam też teściową ze szwagrem, bo inaczej byliby tylko we dwoje, z lekkim oporem, ale zaproszenie przyjęli (wiem, że to dziwne, że mimo rozwodu utrzymuję rodzinne stosunki z teściową, ale po pierwsze- rozwód to nie jej wina, po drugie to babcia moich dzieci i wydaje mi się, że dobrze jest utrzymywać kontakt, po trzecie warto zachowywać się w sposób cywilizowany, wystarczy że byłymąż i jego nowa żona tego nie potrafią). Po cichu planowałam, że może udałoby się spotkać z rodzicami i rodzeństwem, ale dziś już wiem, że nic z tego. Mąż mojej siostry dziś dostał wynik pozytywny. Zaraził się najprawdopodobniej w pracy, od szefa, którego żona miała objawy, a mimo to szef chodził do pracy, dopóki żona nie dostała wyniku (kilka dni od początku jej objawów, potem zanim wykonała test i wyszedł on pozytywny). Szwagier czuje się już dość dobrze, ale izolację ma do świąt, a siostra kwarantannę jeszcze dłużej. Do tego rodzice pilnowali ich dzieciaków, ostatni kontakt mieli dwa dni przed wystąpieniem objawów u szwagra, więc ryzyko jest spore. Teraz zostało tylko czekać i szybko reagować. A święta będą indywidualne. 

Teściowa zastanawiała się, czy przyjść do nas na Wigilię głównie ze względu  na mojego Ktosia, ale niestety On nie spędzi tego czasu z nami. I tak plany były takie, że na Wigilię i Święta będzie ze swoim ojcem (niestety odległość...), a dodatkowo wyskoczył tam na weekend, spotkał się na chwilę z synem, który następnego dnia został uziemiony, bo kolega z pracy okazał się pozytywny, więc mój Ktoś już do mnie do Świąt nie przyjedzie, bo nie chce nas narażać. Trochę jestem zła, bo miałam nieco inne plany (ha-ha- ha!!!), a tu na szybko trzeba weryfikować. Trudno, mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.

Kilka dni temu odezwała się do mnie dawno nie słyszana koleżanka. Mieszka w mieście moich rodziców, jej rodzice z kolei w malutkim miasteczku pomiędzy. No i niestety trafiło i ich. Ją zresztą też. Ona siedzi w domu, czuje się dość dobrze, ale rodzice trafili do naszego szpitala, bo najbliżej i do tego COVID-owy. Koleżanka martwi się o ojca, bo jest obciążony chorobami współistniejącymi, więc szuka jakiejkolwiek pomocy, żeby w szpitalu się nim solidnie zajęli. Podzwoniłam, poprosiłam, nie wiem czy to coś da, bo chciałabym wierzyć, że wszystkimi pacjentami zajmują się profesjonalnie, ale wiadomo jakie są obiegowe opinie. A skąd mają wirusa? Koleżanka z kontaktu w pracy, z rodzicami podobno nie widziała się po tym kontakcie, a i tak zazwyczaj była w maseczce. A rodzice- zachorowała najpierw mama i NA PEWNO przyniosła zarazę z przychodni. Bo chodziła po recepty i zbadać się, i po coś jeszcze, a CAŁY Personel jest tam kichający i kaszlący, więc na pewno chorzy, a tak pazerni na kasę, że nie chcą sobie zrobić testów, bo przecież musieliby zamknąć jedyną przychodnię w miasteczku. Przykro mi się zrobiło słuchając tych wywodów. Z mojego punktu widzenia wygląda to zupełnie inaczej. Zazwyczaj jest to pacjent 50-60+, nie pracujący (już nie pracujący lub z tych co to pracy nie lubią). Zarzeka się, że nigdzie nie chodzi, z nikim się nie spotyka, zasad przestrzega, a to przeziębienie to na pewno z przewiania. Ok, wierzymy, zapraszamy na badanie do przychodni. Na miejscu wygląda to podejrzanie, wiec kierujemy na test i test wychodzi dodatni. Dobrze, że traktujemy wszystkich jak potencjalnie zarażonych, bo inaczej 2-3 razy w tygodniu cała załoga byłaby na kwarantannie. Szczytem "niemożliwe, to nie może być wirus" był 85- letni pan, leżący od lat, żona nawet po zakupy nie wychodzi, a pan jednak zachorował (podobno już wkrótce ma wyjść ze szpitala). A ukrywanie kontaktu z potencjalnie zarażonymi jest na porządku dziennym.

Nie twierdzę, że cała ochrona zdrowia pracuje solidnie. Zastrzeżeń jest dużo, zbyt dużo. Ale kto się nie przykładał do pracy przed epidemią, to i teraz nie zamierza być przodownikiem. Jednak uogólnianie, powielanie niesprawdzonych i krzywdzących opinii nie jest miłe. Nawet jeśli dotyczy kogoś, kogo nie znam. Najłatwiej rzucić kamieniem. a nie patrzy się poza czubek własnego nosa. Ostatnio zrobiła nam awanturę pani, która już natychmiast życzyła  sobie skierowania do sanatorium. Bo chce jechać z siostrą, siostra w innej przychodni już dostała skierowanie, a ona nie ma zamiaru czekać kilka dni na papierek. Poniedziałek rano to najlepszy dzień na takie pisanie, nieprawdaż? A inna pani po otrzymaniu skierowania do sanatorium "zapomniała", że trzeba je wysłać w ciągu 30 dni, zrobiła to 2 tygodnie później, dostaliśmy zwrot z NFZ i mamy kolejne zajęcie. 

A więc chyba nic pozytywnego dziś nie napisałam. Nie wiem po co w ogóle się o tym wszystkim rozpisywałam, ale  po prostu już mi się ulało...

1 komentarz:

  1. Wiem, że macie nie tylko ciężko w pracy, ale i niebezpiecznie. Dobrze, że chociaż trochę goryczy wyrzuciłaś do bloga. Dbaj o siebie i o swoich najbliższych. Życzę Wam wszystkim dużo zdrowia. Marysia.

    OdpowiedzUsuń