22.01.2021

Praca zdalna

 


Ja wiem, że chorując, zwłaszcza na takie paskudztwo jak COVID, nie powinno się nawet myśleć o pracy. No chyba że się choruje bezobjawowo. Niestety niektóre rodzaje pracy są takie, że nie ma znaczenia skąd się pracuje, jeśli tylko się zrobi to co trzeba. A jeśli na dodatek gonią terminy, człowiek ledwie się wyrabia, a zaległości rosną, to tym bardziej. Wtedy szczęściarzami są ci, którzy nie mogą pracować zdalnie...

Bo u mnie to wygląda tak- większość spraw mogę załatwić na teleporadach. Dostałam laptop z podłączeniem do serwera i ze wszelkimi zabezpieczeniami (ochrona danych osobowych- muszą być odpowiednie kanały komunikacyjne, żeby nic nie wyciekło)- przez co chodzi baaardzo wolno. tak więc tempo pracy mam nieco opieszałe, ale jakąś tam normę wyrabiam. Bo pacjentów nic a nic nie obchodzi fakt, że jeden z lekarzy jest chory, oni muszą już i natychmiast, bo im się należy. Nie ma czekania, nie ma litości, tylko czubek własnego nosa. Przyznajcie się- nieraz wkurzało Was, że musicie kilka dni czekać na wizytę u lekarza- czy w takiej sytuacji zastanawialiście się dlaczego? Pierwsza myśl- a bo mają tam burdel, nie umieją się zorganizować, nawet telefonu nie chce im się odbierać. Nikt nawet nie pomyśli, że to z powodu znaczącej dysproporcji miedzy podażą a popytem. Jeśli powiedzmy lekarz pracuje 6 godzin, jedna teleporada to minimum 10 minut- a więc może udzielić ich około 30. Bo jest jeszcze czas na nieodebrane telefony, osoby, które dopiero szukają długopisu, żeby zapisać zalecenia, osoby, którym na koniec coś się jeszcze przypomina i czas wizyty się przeciąga, itp. A jeszcze wypada uzupełnić dokumentację, cokolwiek pomyśleć- to nie jest tak, że człowiek do mnie mówi, a ja "pstryk" i już mam przed oczami cały plan działania, diagnozę, leczenie. To naprawdę wymaga czasu. Jeśli ktoś potrafi mi wytłumaczyć, jak bez ryzyka popełnienia błędu w ciągu 6 godzin przyjąć 40 osób- gratuluję, zasługuje na Nobla. Ja czasoprzestrzeni zaginać nie umiem. Oczywiście spora część wizyt jest z bardzo bzdurnych powodów, ale każdy ma przecież prawo do kontaktu ze swoim lekarzem, nawet jeśli jest to fantazja typu- dziś proszę o receptę na 1 lek, za dwa dni na kolejny, a za tydzień na resztę. Pacjent ma prawo. Nieważne, że w ten sposób ktoś inny czeka sobie na wizytę, ważny jestem "ja" i "moje prawo".

Jeżeli z grafiku pracy wypada jeden z lekarzy, to tych 30 pacjentów z jednego dnia (a pomnożone przez kilka dni tygodnia, to już się robi spora gromada) trzeba upchnąć u kogoś innego. Można wydłużyć czas pracy, jasne. Tylko w takim tempie nikt długo nie wytrzyma. Można wydłużyć czas oczekiwania- wielu osobom nic się nie stanie, ale będą tacy, dla których te kilka dni czekania to znaczący problem. Dlatego pracuję. Nawet jeśli nie powinnam. I naprawdę na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, które na wieść o chorobie lekarza powiedzą, że mogą spokojnie poczekać, to nic pilnego. W tym tygodniu miałam dwie awantury, że nie chcę przyjąć pacjenta osobiście "ja" (proponowałam wizytę osobistą u kolegi)- koronawirus to przecież zwykła ściema, a ja się obijam. Takie są realia. Wiem, że z Waszej perspektywy to wygląda zupełnie inaczej, a w moje wyjaśnienia nikt nie ma ochoty uwierzyć, bo każdy wie lepiej. Najbardziej chyba bolą mnie docinki na temat tego, że jesteśmy zamknięci z obawy przed wirusem, a już w gabinetach prywatnych nikt się wirusa nie boi. Zazwyczaj jednak do specjalisty w gabinecie prywatnym nie wybiera się człowiek z infekcją (o ile jest odpowiedzialny), więc ryzyko zarażenia przy zachowaniu zwykłych zasad jest rzeczywiście niewielkie. W nawet niewielkim POZ przepływ pacjentów w typowym dniu to sporo ponad 200 osób w różnym stanie, często z infekcjami. Jeśli pewne rzeczy zweryfikujemy wcześniej, odpowiednio rozplanujemy wizyty w poradni- jest szansa, że ryzyko zarażenia będzie mniejsze. To nie jest nasze widzimisię, tylko rozsądek. Wierzcie mi, wolałabym pracować normalnie, bez kosmicznego stroju, bez telefonów, ale na razie się nie da. 

W sumie bez sensu to moje pisanie o specyfice pracy. I tak nikogo nie przekonam, bo wszyscy doskonale wiedzą jaka jest prawda.

8 komentarzy:

  1. Aga ja wiem, że Twoje poczucie przyzwoitości nie pozwala Ci odpuścić. Poleż, odpocznij, nie stresuj się tym, na co nie masz wpływu. Miałaś pecha i już... Też masz prawo chorować. Z drugiej strony wiem, że czasem po prostu się "ulewa"... Myślę o Was, niech ta franca już sobie pójdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie kończę dzień bez pracy. Jakoś mi dziwnie

      Usuń
  2. Mnie nie przyszłoby do głowy, by się awanturować w przychodni i szczerze mówiąc, to nie mam powodu, by to czynić. Receptę na leki, które biorę stale, dostaję po telefonicznym kontakcie z pielęgniarką, z dodzwonieniem się problemu brak. Gdy lekarz rodzinny znalazł się w szpitalu, to w ogóle nikomu głowy nie zawracałam, bo rozumiałam powagę sytuacji. Nigdy nie pojmę tej roszczeniowości, ale wiem, że faktycznie istnieje, bo sama też się z nią w swojej pracy spotykałam.
    W mojej przychodni, jeśli mój lekarz nie przyjmuje, to jest info, kto go zastępuje i albo się do innego medyka zapisujesz, albo czekasz na powrót swojego. I nie ma w rejestracji żadnych dyskusji.
    Zdrowia nieustająco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za życzenia zdrowia. Wszystko to co opisałaś u nas też funkcjonuje, tylko niektórym w żaden sposób nie da się dogodzić

      Usuń
  3. Masz rację, nikogo na siłę nie przekonasz. A ja wierzę, mam lekarza w rodzinie. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W każdym zawodzie znajdą się takie "kwiatki", dlatego nieodmiennie zadziwia mnie, że ludzie nie umieją w sobie znaleźć odrobiny zrozumienia dla innych

      Usuń
  4. Doskonale rozumiem skąd ten wpis. Zdrowia życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Niestety czasem po prostu trudno nie reagować

      Usuń