9.01.2021

Trafiony- zatopiony

 
Moja teściowa od zawsze jest bardzo bojaźliwa i emocjonalna pod względem zdrowia. Fakt, trochę poważnych perypetii zdrowotnych miała, wiec ma prawo być nieco przewrażliwiona. Czasem aż za bardzo, co oczywiście nie wpływa korzystnie na przeróżne aspekty, choćby skoki ciśnienia i koszmarną nerwowość oraz lęki. Koronawirusa boi się ogromnie. Szwagier, który z nią mieszka, boi się równie bardzo. Teoretycznie są z kategorii "nigdzie nie chodzę, nikt do mnie nie przychodzi" (takich pacjentów "lubię" najbardziej, bo oni najczęściej wypierają możliwość zachorowania, a paradoksalnie chorują bardzo często). Szwagier chodzi do pracy, więc ma kontakt z różnymi osobami, podobno ktoś tam z dość bliskiego kontaktu chorował, ale bez oficjalnych informacji, współpracownicy dowiedzieli się po fakcie. No i 1.01 szwagier lekko zagorączkował. Bo przewiało go na cmentarzu. Chorował w sumie 2 dni, szybko wyzdrowiał i poszedł do pracy. 3 dni później zagorączkowała teściowa. Oczywiście też ją przewiało. Przez 2 dni konsultowaliśmy się gorącą linia telefoniczną, aż dała się przekonać, żeby jednak zrobić test, tak na wszelki wypadek. Szwagier konieczność wykonania testu oprotestował, bo przecież on już jest zdrowy i MUSI chodzić do pracy. Poinformowałam o konsekwencjach, odwołałam się do rozsądku, odpowiedzialności obywatelskiej i wszelkich możliwych świętości. Nie i koniec. To nie wirus. On nie może trafić na kwarantannę i jeszcze skomplikować pracę całego działu. Omal mnie szlag nie trafił, ale zmusić nie mogę, skoro nie raczył oficjalnie zgłosić się choćby na teleporadę, a z rozmowy prywatnej przecież skierowania mu nie wystawię.

W każdym razie w piątek teściowa na test poszła, udało mi się przekonać, że przez weekend sprawa się wyjaśni i BYĆ MOŻE szwagier na tę kwarantannę jednak nie trafi. No i cóż- teściowa w zasadzie już bez objawów, ale wynik testu, który dostała dziś, jest dodatni. I w końcu się przyznała, że oboje stracili węch. No po prostu szał. 

Przez chwilę bałam się, że teściowa może uznać, że to od nas się zarazili, bo przecież byli u nas na Wigilii, a my u nich na pierwszy dzień Świąt, ale my wszyscy jesteśmy zdrowi. Oczywiście liczyłam się z możliwością  zachorowania, ale chyba po 2 tygodniach od kontaktu to już nie jest możliwe. W pracy widzę doskonale, jakie żniwo przynoszą świąteczne spotkania rodzinne- jest wysyp zachorowań wśród starszych osób, które spotkały się  z dawno niewidzianą rodziną, a wyciągnąć od nich te informacje o kontakcie to czasami graniczy z cudem.

No i tak. Mam dodatkowy obowiązek na najbliższy czas, bo przecież teściowa i szwagier uziemieni. A poza tym mamy zimę...

2 komentarze:

  1. Urzeka mnie ciepło z jakim piszesz o rodzinie męża.
    I jeszcze pytanie. Jak długo po przechodzonym covidzie z polegiwaniem w domu trwa domowe leczenie? Syn i Synowa są po sześćdziesiątce. Podobno już dobrze się czują. Ja trochę im nie dowierzam i wolałabym wiedzieć, co w związku z przechorowaną chorobą może się jeszcze zdarzyć, jako jej skutek i jak temu skutkowi zapobiec. I czy w takiej sytuacji mogą się oni szczepić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu, napisałam właśnie specjalnie z myślą o Tobie, wpis o COVID, mam nadzieję, że trochę odpowiedziałam na Twoje pytania

      Usuń