28.02.2021

Bezradność

 Zdarzają się takie sytuacje, że człowiek choćby nie wiem jak chciał, stawał na głowie, kombinował i próbował, to i tak nic z tego nie wyjdzie. Co gorsza czasem bywa kumulacja, kiedy przydarzy się coś takiego w hurcie, to dopiero jest paskudne uczucie. Niby wiem, że z większości takich sytuacji udaje się wyjść w końcu bez większego szwanku, ale ile w trakcie człowiek się nie pozamartwia...

Na początek w ramach chyba zawirowań związanych z pełnią zaszalał nam cukier. W zasadzie przez ostatnie kilka dni było niemal idealnie. Poza tym, że przy zmianie sensora w poniedziałek okazało się, że swój żywot zakończył transmiter, działał dzielnie nieco ponad 3 miesiące, tyle na ile został wyprodukowany. Tylko ja coś nie przewidziałam kiedy miną te trzy miesiące i zostaliśmy bez transmitera, a w konsekwencji tego bez możliwości podglądu cukru. Dobrze, że sklepy internetowe są szybkie i już we wtorek po południu transmiter był. Pełnia zbliżała się nieubłaganie, kiedyś cukier zazwyczaj był wysoki, ostatnio raczej sięga do niższych poziomów. Jedną noc bez monitoringu mogłam przeżyć, ale więcej, zwłaszcza kiedy trzeba byłoby wstawać i mierzyć z palca, to już niekoniecznie. Czyli od wtorku miało być już spokojnie. Było do wczorajszej nocy. Przed obiadem zmiana wkłucia, po obiedzie Filip poszedł na spotkanie z kolegami. Po przechorowaniu COVID-u (bardziej przez nas, on objawów nie miał) już nie boi się aż tak bardzo i co jakiś czas spotyka się ze swoją paczką. Oczywiście zazwyczaj zamawiają sobie jakąś pizzę, ale tym razem jakoś dobrze trafił w dawki insuliny, bo całe popołudnie i większość wieczoru cukier był stabilny. Horror zaczął się koło północy. Przed snem niewinne 250, podana korekta, ale niespełna godzinę później było już 360 i dalej rosło. Filip zadziałał sam, podał kolejną korektę, ja już spałam. Tuż po północy obudził mnie alarm "WYSOKI". Cukier był poza skalą ( a ona jest do 400), omal nie wpadłam w panikę, zwłaszcza kiedy zmierzyłam z palca i pokazało mi 501. tak wysokiego cukru jeszcze nigdy nie było. Od razu podałam insulinę z pena, wymiana wkłucia, fiolki z insuliną i czekanie prawie godzinę, żeby cokolwiek drgnęło. Jeszcze potem o 4 musiałam podać korektę, do rana cukier spadł do normalnego poziomu. Winowajcą okazała się krew we wkłuciu, ale musiało się ono zepsuć dopiero wieczorem, inaczej cukier zacząłby rosnąć znacznie wcześniej. W każdym razie noc z głowy.

Może nie  zdołowałoby mnie to tak bardzo, gdyby nie czynniki dodatkowe. Moi rodzice załapali COVID. Najpierw mama, półtora tygodnia temu, prawdopodobnie z rehabilitacji, a dwa dni później oczywiście i tata się rozchorował. Zaczęło się w sumie niewinnie, temperatura do 38 stopni C, kaszel niewielki, utrata węchu, bóle głowy i mięśni. Mama ma cukrzycę i nadciśnienie, tata jest po zawale. Do tego obje lekko po siedemdziesiątce. Od swojego lekarza rodzinnego na wstępie dostali po antybiotyku. Nie bardzo rozumiem takie postępowanie, bo przecież to jest wirus, ale co ja tam wiem. Co prawda mama wstrzymała się ze stosowaniem swojego, bo naprawdę nie czuła się tak źle. Oczywiście łącza telefoniczne grzały się kilka razy dziennie, relacja z każdego pomiaru temperatury, saturacji, dobre rady z mojej strony. Wydawało się, że rodzice przejdą chorobę znośnie, ale w piątek rano mamie znów skoczyła temperatura i to już tak poważniej, około 39. W sobotę miała się już skończyć izolacja, a tu taka niespodzianka. Tata trzymał się nieco lepiej. Po teleporadzie lekarz zmienił mamie antybiotyk, ale sobota nadal była byle jaka. I tu moja bezradność- nie za wiele mogę zrobić. Wsparcie przez telefon- ok. Mogłabym pojechać, zbadać, ale nic by to nie zmieniło. Jeśli stan się pogarsza, to naprawdę nie ma co liczyć na domowe leczenie. U rodziców akurat saturacja była cały czas dobra, bardziej męczyła ta temperatura i ogólne osłabienie oraz strach, bo oczywiście czarne myśli lubią szybko się pojawiać. Dziś jest już trochę lepiej, może wczorajszy dzień był taki przełomowy? Oby...

A przyszły tydzień szykuje mi się bardzo pracowity i niespokojny. Szefowa z powodów rodzinnych będzie pracować tylko na tele, wspomagająca nas rezydentka z powodów zdrowotnych wzięła tydzień wolnego, a tu oprócz normalnej pracy szczepienia. Dotychczas to właśnie one się nimi zajmowały, a teraz zostały scedowane na mnie. Po pracy, czyli 4 razy w tym nadchodzącym tygodniu będę pracowała co najmniej do 18, a może być i dłużej. A w międzyczasie normalna praca. Jestem zmęczona. Jeszcze nie zaczęłam, a już jestem zmęczona. Jeśli się wszystko w miarę poukłada, to przed świętami muszę wziąć chociaż tydzień wolnego. Podejrzewam, że po tym chorowaniu rodzice będą na tyle osłabieni, że nie będzie mowy o rodzinnych świętach u nich. Z mojej rodziny jeszcze nie wszyscy przeszli chorobę, więc nie wiem, czy będzie spotkanie rodzinne, czy tylko spotkania  w podgrupach. Zobaczymy, to jeszcze miesiąc, ale powoli można planować. Choć trudno jest cokolwiek zaplanować w dzisiejszych czasach. Dosyć to zniechęcające... I właśnie ta bezradność, kiedy wszystko idzie nie tak, jak powinno. I nic nie można na to poradzić.

4 komentarze:

  1. Czasami tak się jakoś kłopoty skumulują. Mam to samo, ale się nie poddaję. Posyłam Ci dobrą energię:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. A czasem trzeba po prostu cierpliwie poczekać i samo się rozplącze

      Usuń