17.02.2021

Część pierwsza- Szkoła i okolice

 Niedawno przeczytałam książkę "Nic o tobie nie wiem" Małgorzaty Rogali. Bardzo mądra książka, która dała mi sporo do myślenia. Zachciało mi się napisać kilka swoich refleksji na tematy w niej poruszane. Ogólnie to jest kryminał, ale z mocno rozbudowaną warstwą obyczajową dotykającą wielu aspektów obecnego życia. 

Żeby dało się to czytać i nie zanudzić- rozbiłam swój wpis na trzy części, może dzięki temu choć nieliczni przez niego przebrną. Oczywiście zastrzegam, że są to wyłącznie moje opinie, a każdy czytelnik ma prawo do własnego zdania i nie musi się ze mną zgadzać.

A więc zaczynamy. Dziś część pierwsza

"Nika uważała, że ktoś, kto nie spróbował tego chleba nie powinien zabierać głosu w dyskusjach na temat polskiego systemu edukacji. Przybywało papierów w postaci planów, projektów, programów, ewaluacji i sprawozdań. Pęczniały segregatory, a i tak wiele rzeczy było fikcją. Rosły oczekiwania władz i społeczeństwa wobec placówek oświatowych, które obarczono odpowiedzialnością za niewłaściwe zachowania uczniów nie tylko na ich terenie, ale i poza nim: w drodze do lub ze szkoły albo na placu zabaw, tym samym zdejmując z rodzicielskich barków trud wychowania potomstwa. Pogarszały się też relacje szkoły z rodzicami uczniów i z samymi dziećmi, które często powtarzały podczas lekcji lub przerw niepochlebne słowa mamy czy taty na temat belfrów"

O tak... Na temat szkoły można by dużo powiedzieć. Oczywiście znacząca większość rodziców wypowie się krytycznie, bo każdy ma swoją wizję, jak szkoła powinna funkcjonować. I jak w każdej dziedzinie życia można znaleźć mnóstwo zastrzeżeń w tym funkcjonowaniu. Tylko zazwyczaj dużo się oczekuje, a w zamian od siebie nie daje się nic. I tak to właśnie jest- rodzice oczekują od szkoły, że przejmie całkowicie odpowiedzialność za wychowanie i zachowanie dzieci. Dzieci są coraz bardziej rozwydrzone, zero jakichkolwiek granic w domu, w szkole tym bardziej, bo co z tego, że szkoła ma wychowywać, skoro nie ma praktycznie żadnych narzędzi do egzekwowania. Może jeszcze w ramach nagrody, to i owszem, ale już karać to nie ma jak. Zazwyczaj dzięki rodzicom dzieci unikają jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje wybryki. Do tego postawa rodziców „ależ tego nie mogło zrobić moje dziecko! Ono tak nie mówi/ nie robi/ nie zachowuje się. To koledzy pewnie do tego namówili. Moje dziecko jest takie wrażliwe/ grzeczne/ spokojne.” A to cudowne dziecko tuż za plecami rodziców to diabeł wcielony z nieograniczoną pomysłowością jeśli chodzi o brojenie lub złośliwe dokuczanie. Tylko rodzicom jakoś wzrok szwankuje i nie widzą tego co powinni. Jasne, że nikt nie chce mieć dziecka- łobuza. W razie większych problemów, których już się nie da zamieść pod dywan, załatwia się orzeczenie o ADHD lub innych modnych chorobach, które utrudniają małemu aniołkowi funkcjonowanie w społeczeństwie. A tak naprawdę to najczęściej niedojrzałość rodziców i brak dyscypliny lub konsekwencji. Moi chłopcy do podstawówki i gimnazjum, póki jeszcze było, chodzili do szkoły społecznej. Wybrałam ją świadomie ze względu na wysoki poziom nauczania, ciekawą ofertę zajęć dodatkowych, ale także podejście do ucznia i konieczność sporego zaangażowania rodziców w proces edukacyjno- wychowawczy. Klasy były niewielkie, każdy wybryk natychmiast trafiał do wiadomości rodziców, kontakt z nauczycielem był również szybki i konkretny. Chłopaki aniołkami nie byli, ale i większych problemów nie sprawiali. Natomiast u każdego w klasie był przynajmniej jeden taki gagatek, z którym bywały problemy, a rodzice wypierali jak mogli ich istnienie. Na szczęście w tej szkole wymagano współpracy rodziców, a pani pedagog odwalała kawał dobrej roboty. Szkoły średnie to już inna bajka, a w tej chwili nauczanie zdalne niestety rozwaliło cały system.

"Z roku na rok , bez względu na omawiane zagadnienie, utrzymanie skupienia u dzieci i nastolatków stanowiło coraz większe wyzwanie dla belfrów"

Znak naszych czasów. Rozkojarzenie, zaburzenia koncentracji, nadmiar bodźców. Trudno jest skupić się na jednej czynności, kiedy zewsząd bombardują nas informacje. Trudno też wybrać, które z nich są nam potrzebne, a tym bardziej, które są prawdziwe. Zazwyczaj bezrefleksyjnie łykamy wszystko, co nam się poda na informacyjnej tacy. Świat oczywiście pędzi w szaleńczym tempie, nie daje nawet chwili na zastanowienie się, kiedy tylko ktoś próbuje skupić się na czymkolwiek, od razu dostaje jak obuchem, bo trzeba już, natychmiast, absolutnie nie wolno się zastanawiać, czekać, zwlekać. Każda sekunda zwłoki to krok do tyłu w rozwoju cywilizacji. Zapominamy o możliwości myślenia, tak jakby pędzący świat nas zwalniał z konieczności zastanawiania się i podejmowania racjonalnych decyzji. I tego też uczymy nasze dzieci. Za kilka lat będzie jeszcze gorzej, bo poprzednie pokolenia maja choć szczątkową zdolność zatrzymywania się i skupiania uwagi. Dzieci i młodzież z tego nadmiaru i chaosu wokół już nie potrafią w żaden sposób wyłuskać istoty rzeczy, one po prostu najczęściej nie mają pojęcia, że można patrzeć inaczej i że co innego jest istotne. Ale i dorosłych przecież takie przypadłości dotykają. Choć tu często jest to winą beztroski i braku odpowiedzialności. Albo wygodnictwa- lepiej słyszeć i dopuszczać do świadomości to co akurat pasuje, sprawy kłopotliwe odkładamy, zamiatamy pod dywan. 


Nie wyczerpałam oczywiście tematu, bo przecież można by o tym pisać i pisać, przytaczać mnóstwo przykładów, ale nie będę już dłużej zanudzać. Tym bardziej, że to nie koniec, za dzień lub dwa będzie ciąg dalszy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz