14.02.2021

Marcinek i słony karmel

 Niezła para na Walentynki. Jeden i drugi słodki, ten drugi z lekką nutką pikanterii, rozgrzewający od środka, pierwszy pieści podniebienie smakiem obłędnym, choć zdradliwie ma w sobie mnóstwo kalorii. No i prawdziwy jest bardzo praco- i czasochłonny. Mój jest lekko oszukany. Tylko to mi na dziś pozostało...


A w ogóle to znacie marcinka? Rewelacyjnie smaczne ciasto, kilkanaście cieniutkich blatów z kruchego ciasta, przełożonych kremem śmietanowym. Niebo w gębie, ale te blaty... Kupa roboty, zwłaszcza cieniutkiego wałkowania (choć niektóre osoby podobno mają do tego specjalną maszynę). A ja jestem leniwiec i lubię iść na skróty. Kiedyś wpadł mi w oko przepis, gdzie zamiast blatów z ciasta daje się herbatniki, sam krem to chwila roboty. Mmmmm, niemal równie dobre jak oryginał. A Mati, który jest fanem prawdziwego  marcinka pochłania tego oszukanego w każdej ilości, więc chyba jest dobry. Wczoraj po południu w ramach dzisiejszych Walentynek, zaproszenia do teściowej na obiad i zapowiedzianej wizyty Kuby z żoną na pojutrze wyprodukowałam trzy blaszki marcinka.

Teściowa bardzo nieśmiało zaprosiła nas na ten niedzielny obiad. Kiedyś to była tradycja, obecnie znacznie rzadziej, a w czasach pandemicznych to już w ogóle. No ale skoro wszyscy- zwłaszcza oni- mamy chorowanie za sobą, to już można. Tym bardziej, że teściowa bardzo chciała podziękować za opiekę i podrzucane zakupy w czasie kiedy oni chorowali. Cóż, dla mnie to było normalne i nie ma o czym mówić, ale skoro ona odczuwa potrzebę...Poza tym jednak warto podtrzymywać więzi rodzinne- w końcu dla chłopaków to babcia. Wcześniej, kiedy był u mnie mój Ktoś, nie bardzo wypadało teściowej zapraszać nas oboje, aż tak postępowa nie jest, ale teraz niestety z powodów obiektywnych musiał na trochę wyjechać, więc sytuacja się wyklarowała. Obiad jak obiad, po raz pierwszy od dawna nie był przy włączonym telewizorze (podobno założyli sobie embargo na media). Trochę rozmów o polityce, ale na szczęście poglądy mamy zbieżne, zero tematów osobistych, smakołyki na stole. Przynajmniej nie musiałam się produkować dziś w kuchni. Kolejna taka okazja to pewnie będzie Wielkanoc, a przynajmniej chłopaki pójdą, bo ja to już nie wiem.


Kuba z żoną na rodzinny obiad nie dotarli, bo Kuba niestety pracuje na zmiany i dziś akurat był w pracy, za to zapowiedzieli się do nas we wtorek i tym razem to ja będę gotującą teściową. Samo gotowanie nie przeraża, bardziej wymyślenie czegoś naprawdę smacznego i lubianego przez wszystkich, a przy okazji nieco oryginalnego. Ale poradzę sobie. najważniejsze, że deser mam. No i jeszcze ponad pół butelki słonego karmelu zostało, nie wypiłam za dużo, bo chłopaki zaczęli się ze mnie podśmiewywać, że tak sama piję. Kiedy powiedziałam, że nie piję, tylko się delektuję, to zaczęły się kolejne żarty, że tak to się zawsze na początku tłumaczy. Cóż, słony karmel to jedyny alkohol, który jestem w stanie pić z przyjemnością, ale robię to z częstotliwością około raz na pół roku, więc nałóg raczej mi nie grozi. No chyba, że jeszcze przecudne wino, które dostałam kiedyś od koleżanki, przywiezione z Madery- o tak, mogłabym częściej, ale cena nie sprzyja zbyt częstemu spożywaniu

I tak minęły mi Walentynki. Może nie tak jak sobie bym wymarzyła, ale przynajmniej słodko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz