8.04.2021

Urlop

 Praca ostatnio jest bardzo stresująca i wyczerpująca. W sumie...- taka była zawsze, ale od czasu rozpoczęcia pandemii (niezależnie od tego co o niej myślę i czym faktycznie ta pandemia jest) zrobiło się znacznie gorzej. W ogólnym postrzeganiu lekarze to nieroby chowające się za słuchawką telefonu, pod warunkiem oczywiście, że uda się do takiego konowała dodzwonić, bo przecież wszyscy doskonale wiedzą, że najlepiej się pracuje w sposób następujący- z mściwą satysfakcją odkłada się słuchawkę telefonu i NIKT nie podskoczy. A w tym czasie można sobie pić kawę, poplotkować i co tam jeszcze dusza zapragnie. Niewątpliwie takie praktyki gdzieniegdzie miejsce mają, ale z przykrością stwierdzam, że nie u nas. Owszem, główną formą pracy są teleporady, ale nie wszystko da się tak załatwić, więc i wizyt osobistych jest sporo. I niestety nadal czas jest nierozciągliwy, 10 minut na pacjenta, a wszystko co ponadto powoduje opóźnienie. Chętnych do pogawędek na różne tematy jest multum, więc kolejka rośnie jak nie przymierzając moja lista książek do przeczytania. Nic dziwnego, że w takim tempie pracy, pod taką presją, w końcu człowiek zaczyna jechać na rezerwie. Tym bardziej, że w całym ubiegłym roku kalendarzowym wykorzystałam 14 dni urlopu- 10 dni na wyjazd, pozostałe na wizyty u specjalistów. Trochę mało było tego odpoczynku, tym bardziej, że i w trakcie chorowania wcale nie zwolniłam i solidnie pracowałam. Trochę to było i z powodu wyrzutów sumienia po moim złamaniu, kiedy to przez 6 tygodni zostawiłam kolegów samych na placu boju. Tak więc na początku marca po rozpytaniu i uprzedzeniu kolegów (żeby nikomu nie komplikować życia) postanowiłam w dwóch przedświątecznych tygodniach nieco pourlopować. 



Mój urlop wyglądał następująco- poniedziałek jeden i drugi- to mój dzień popołudniowej zmiany, więc żeby nikomu nie komplikować życia, poszłam normalnie do pracy. Wtorek w pierwszym tygodniu- zazwyczaj nie ma jednego z kolegów, a pacjentów dużo, więc żeby nie komplikować nikomu życia poszłam do pracy. Środa była wolna. Czwartek jeden i drugi- po południu były szczepienia, więc żeby itd... poszłam do pracy. Piątek w pierwszym tygodniu- z grafiku wypadało moje popołudnie więc żeby itd... poszłam do pracy. W ostatnim tygodniu przed świętami czyli drugim tygodniu mojego urlopu, jak już wspominałam, w poniedziałek poszłam do pracy, we czwartek do szczepień, ale pozostałe dni- stwierdziłam, że ludzkość zajmie się przygotowaniami do świąt, w związku z czym twardo postanowiłam odpuścić sobie i zostać w domu. Tymczasem we wtorek zadzwoniła szefowa. Akurat się relaksowałam poza zasięgiem telefonu, więc oddzwoniłam dwie godziny później. Naiwnie sądziłam, że to tylko jakieś tam małe pytanie w kwestiach, które zazwyczaj ja ogarniam lepiej albo przypomnienie o spotkaniu przedświątecznym we czwartek. Cóż- okazało się, że niestety mamy straszne zaległości w wypisywaniu recept i stąd pytanie, czy nie mogłabym jednak przyjść i nieco pomóc? Tak więc we wtorek i środę, w ramach odpowiedzialności i solidarności, żeby itd... poszłam do pracy, na krótko, po 3 godziny dziennie, ale za to bardzo intensywnie popracowałam pisząc te recepty (niemal 80 wizyt). No i piątek- miałam WOLNE, całkowicie. W ten sposób z 10 dni urlopu tak zupełnie bez pracy byłam przez 3 dni. To jest dopiero odpoczynek.

Może nie byłabym tak rozżalona, gdyby po powrocie do pracy nie okazało się, że szefowa jest bardzo zmęczona i zestresowana nadmiarem pracy, bierze dwa tygodnie urlopu i wyjeżdża na egzotyczna wyspę. Nie to, że zazdroszczę jej tego wyjazdu. Kolejne dwa tygodnie urlopu będzie miała w czerwcu, a znając życie do końca roku jeszcze ze dwa razy będzie musiała odpoczywać. Jako szefowa ma na głowie dodatkowo sporo spraw organizacyjnych, których ja bym nie chciała tknąć nawet długim kijem, więc rzeczywiście ma prawo być zmęczona. Ale jakoś tak mimo wszystko w tym kontekście zabolały mnie te dwa dni, kiedy w tempie pisałam recepty. Cóż, za głupotę i brak asertywności (oraz nadmierne poczucie obowiązku- i żeby nikomu nie komplikować życia) się płaci. 

11 komentarzy:

  1. Podajmy sobie rączki, bo jeszcze niedawno zachowywałam się podobnie jak Ty. Odwalałam robotę za leniwe koleżanki, bo zawsze którąś "bolała głowa". Po pierwszej dawce szczepionki gorączkowałam, więc przed terminem drugiej poprosiłam o poprzestawianie dyżurów, "żeby nie komplikować", tym samym pracowałam jak dziki osioł ciurkiem, podczas gdy inne osoby po prostu brały zwolnienie lekarskie po szczepieniu. Zawsze zgadzałam się na zmianę dyżurów, jeśli ktoś poprosił. Dużo pracowałam na dyżurach sama, choć powinno być dwie osoby na zmianie. Rozumiałam, że jest pandemia, współpracownicy albo chorują albo mają kwarantanny. Gdy złożyłam wypowiedzenie, wszyscy byli oburzeni. A ja w końcu szczęśliwa, choć miałam "moralniaka". To wszystko działo się w Berlinie, gdzie mieszkam, ale wkrótce wyjeżdżam do mojego domu nad polskim morzem- na całe długie lato! Mam niską emeryturę, wygodny leżak w ogródku i niewielkie potrzeby.:) A co do szefowej.... no cóż, karma wraca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czemu tak jest, że doskonale wiemy jak się powinnyśmy zachowywać, a w efekcie dzieje się coś zupełnie innego.
      A "nadmorza" ociupinkę zazdroszczę. Na szczęście i moja emerytura będzie w pięknych okolicznościach przyrody

      Usuń
  2. Aga, nie jesteś asertywna, ale to już wiesz. Ona Cię wykorzystuje, to też wiesz. Wiesz doskonale ponadto,że zespół traktuje to jako normę. A przede wszystkim, to się nie zmieni wręcz będzie eskalować.
    Aga i co z tobą zrobić ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlatego uważam, że urlop- tylko wyjazdowy. Bliżej, dalej- ale nie ma mnie wtedy w miejscu zamieszkania. Poza tym mam nadzieję, że za pełne przepracowane dni (te popołudniówki i szczepienia) nie będziesz miała jednak odliczonych dni urlopowych. Bo wtedy byłaś w pracy i przyjmowałaś pacjentów- więc jak to wytłumaczyć w razie kontroli, kiedy miałaś wpisany urlop?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pracuję nie na etacie, więc mogę pracować ile chcę i kiedy chcę. A za urlop nie ma kasy. Ale następnym razem rzeczywiście postaram się po prostu wyjechać

      Usuń
  4. Mnie też całe życie brakowało asertywności, więc rozumiem Twoje odczucia. W tej sytuacji jedyne rozwiązanie to wyjazd z domu podczas urlopu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłymąż twierdził, że jestem asertywna kiedy mi to pasuje. Coś w tym pewnie jest. Niestety z wyjazdowymi urlopami trochę uziemia mnie cukrzyca, boję się nocy, kiedy nie mogę szybko zainterweniować

      Usuń
  5. Mnie też całe życie brakowało asertywności, więc rozumiem Twoje odczucia. W tej sytuacji jedyne rozwiązanie to wyjazd z domu podczas urlopu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja załatwiałam różne wczasy z odrzutów, aby uciec z domu. I w ten sposób 14 dni były nasze. Bez tych wyjazdów ja i nasze dzieci prawie nie mieliśmy męża i ojca w domu, bo załatwiał różne sprawy dla innych. Budowanie mieszkań, różne zebrania itd. Było, minęło. Teraz...wolę nie pisać, co teraz.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aga, wszystko w porządku? Trochę się martwię, że się nie odzywasz...

    OdpowiedzUsuń