Dawno mnie tu nie było. Jeszcze moment, a blog zarośnie pajęczynami i zasypie się kurzem. Nie żeby to było coś istotnego, chwila i nikt by nie pamiętał, że był taki blog i gadatliwa pisząca. Cóż, jak zwykle, brak czasu, zajęć innych mnóstwo, chęci i pomysły na pisanie i opisywanie codzienności bywają, ale zanim dotrę do klawiatury, to gdzieś ulatują. A dzieję się sporo, aż szkoda, że potem to wszystko umyka z pamięci ulotnej. I po to właśnie powinnam zapisywać
Oczywiście sprawą najważniejszą ostatniego miesiąca jest rekrutacja na studia. Mati zafiksował się na zostanie żołnierzem zawodowym i nic go nie może z tej drogi zawrócić. A kwalifikacja na te studia jest wieloetapowa. Najpierw test sprawnościowy- zaliczony pozytywnie, ale trzeba było pojechać w tym celu do Warszawy. Ponieważ test był rano, to wypadało znaleźć sobie nocleg. Mati pojechał razem z kolegą, najpierw pociągiem, potem w Warszawie trzeba było z dworca dotrzeć do hostelu, znaleźć coś do jedzenia, miejsce gdzie odbywać się miał test, potem jeszcze wrócić. Niby nic wielkiego, ale dla dwóch mało oblatanych w świecie (jeszcze) nastolatków to jednak lekko nie było. Rezerwacja biletów, wyszukiwanie połączeń, zupełnie inne realia (ogromne zaskoczenie Mateusza- tyle linii autobusowych? i do tego autobusy jeżdżące częściej niż raz na godzinę?). Śmieliśmy się, że pastuszki z prowincji zginą w stolicy, ale poradzili sobie. Sam test i rozmowa kwalifikacyjna trudne podobno nie były, pan pułkownik był pod wrażeniem wyników matury.
Kolejny etap to wizyta w WKU i skierowanie na test psychologiczny. A w międzyczasie Mati niefortunnie skoczył z przyczepy z kajakami i naderwał sobie więzadło w stopie. Dobrze, że to było już po teście sprawnościowym. Musiałam użyć swoich mocy medycznych, żeby szybko dostać się do ortopedy. Skończyło się ortezą na 2 tygodnie i odpłatnymi zabiegami na rehabilitacji, żeby szybko wrócić do formy bez przykrych następstw. Test psychologiczny zaliczył. Na koniec były jeszcze badania lekarskie- rajd po kilku poradniach specjalistycznych, krew, RTG, EKG. Nawet w miarę sprawnie poszło, w szpitalu wojskowym w sąsiednim miasteczku. Ostateczne ogłoszenie wyników będzie za 3 tygodnie, ale Mati jest już pewny, że się dostał. Na tyle pewny, że zrezygnował z miejsca na politechnice w naszym mieście wojewódzkim, bo i tam się dostał.
No i około 9.09 mój syneczek wyfrunie z domu. Przed rozpoczęciem studiów jest tak zwana "unitarka"- szkolenie wojskowe, kończące się przysięgą ("przyjedź, mamo, na przysięgę"). Trudno mi to sobie wyobrazić. Bardzo trudno. Jeżeli nic się nie zmieni, to moje dziecko zostanie żołnierzem zawodowym. Ja- zadeklarowana pacyfistka i przeciwniczka broni i przemocy w każdej formie- będę matką żołnierza. Nie rozumiem, skąd mu się wzięły takie ciągotki. Może myśli praktycznie- pewna praca, dobra płaca, możliwość kariery. Tylko to życie na rozkaz... I oby nie musiał nigdy wykorzystać swoich umiejętności przeciwko komuś.
Mimo wszystko dumna jestem z mojego dziecka. A właściwie już dorosłego faceta, który wie, czego chce i konsekwentnie dąży do realizacji celu. Jest jeszcze jedna mała furtka- gdyby mu się nie spodobało, gdyby marzenia rozminęły się z rzeczywistością, po pierwszym roku może zrezygnować bez konsekwencji. Ale póki co w ogóle nie bierze tego pod uwagę. I jeszcze każe mi się cieszyć, że jego studiowanie w ogóle mnie nie obciąży finansowo. Choć o wiele bardziej wolałabym obciążenie finansowe niż emocjonalne.
Zostanie mi Filip. Od września zaczyna III klasę technikum, obawiam się, że te trzy lata szybko miną i kolejne dziecko mi wyfrunie z domu. To dopiero będzie trudny moment. Zwłaszcza kiedy trzeba będzie się zmierzyć z samodzielnym życiem z cukrzycą. Może za bardzo wybiegam myślami w przyszłość, może wszystko będzie wyglądało inaczej niż sobie wyobrażam. Ostatnie miesiące dobitnie pokazały, że jakiekolwiek planowanie bywa mało realne, rzeczywistość szybciutko potrafi zweryfikować najlepsze plany, które momentalnie biorą w łeb. Nie wiemy co będzie jutro, wiec nie ma co się martwić tym, co może będzie za kilka lat. Na razie studia...
Aguś, takie rozterki matki... Dzielna jesteś, trzech chłopaków sama wychowałaś i to - jak się mówi - na ludzi. GRATULACJE! Dalej muszą frunąć sami ze świadomością, że zawsze mogą na Ciebie liczyć. Przytulam 💗
OdpowiedzUsuńWszystko to wiem, Aniu, ale i tak jest czasem smutno
Usuń